powrót do…

…filmu sprzed lat (ten już widziałam ale chętnie sobie przypomniałam) czyli „Kiedy Harry poznał Sally”. Faktycznie, Meg Ryan swego czasu była niekwestionowaną królową komedii romantycznych (zdaje się, że miała „rywalkę” w osobie Julii Roberts). „Kiedy Harry poznał Sally” oglądałam najwyraźniej na tyle dawno, że niewiele z filmu pamiętałam (oprócz słynnej sceny w restauracji:P). Z przyjemnością obejrzałam jeszcze raz. Chyba sobie wrócę do jeszcze kilku filmó z udziałem Meg Ryan, jeden z moich ulubionych to „Masz wiadomość”, na który teraz sobie ostrzę zęby 🙂

jeśli chodzi o książki…

…to czytam nowości ale jeśli chodzi filmy to mam co najmniej refleks szachisty 😛

Wyobraźcie sobie, że dopiero w weekend obejrzeliśmy „Bezsenność w Seattle”.
Jaki to ładny film ! O miłości. Ale nie tylko o tej kobiety do mężczyzny a przede wszystkim syna do ojca i wzajemnie. Wzruszyłam się oczywiście do łez a i zachwyciłam wspaniałym soundtrackiem. 
Tak sobie myślę, że z jednej strony dobrze jest gdy jest się na bieżąco z repertuarem książkowym i filmowy a z drugiej wiem, że co jakiś czas zdarzają się właśnie takie przegapione przeze mnie filmy, które mnie zachwycają. 🙂

Ps. Czy wspominałam, że jakiś czas temu widzieliśmy z P. świetny film „Kobiety z szóstego piętra”? On już nie taki z zamierzchłych czasów bo nawet jak na nas dość współczesny ale bardzo dobry i tym, którzy nie znają, polecam. 

z góry przepraszam…

…że ja tu o niczym mega ambitnym nie napiszę a o komedii ale nic na to nie poradzę, że filmowo to już całkiem stawiam na rozweselacze a nie ambitne ale takie, że się tydzień potem zebrać nie mogę …

A mowa o kontynuacji „Mojego wielkiego greckiego wesela” czyli (niespodzianka 🙂 ) o „Moim wielkim greckim weselu 2”. 
Naczytałam się , że kiepskie, że nie to co część pierwsza ale miałam na to ochotę a więc sięgnęliśmy i co? I podobało się nam.
Oto jesteśmy kilkanaście lat po ślubie Touli i Iana. Ich córka wybiera się do collegu a rodzice Touli odkrywają, że…ich ślub w świetle prawa jest nieważny 🙂
Co mi się podobało? Ano to, że owszem , jest to komedia ale taka gorzka bardziej. O ile część pierwsza to była zdecydowanie czekolada mleczna z orzechami albo i malinami to tu zdecydowanie mamy czekoladę gorzką z papryczką na przykład. Kilkanaście czy kilkadziesiąt lat po ślubie już nie jest tak bajkowo jak w miesiącach następujących po ożenku i nie ma co się oszukiwać. Proza życia dopada każdego. Jedna para radzi sobie z tym lepiej, inna gorzej. Toula i Ian trochę się pogubili. Toula całkowicie oddała się macierzyństwu ale nie wychodzi to jej na dobre bo córka zdecydowanie potrzebuje odetchnięcia od kochanej ale zdecydowanie nadopiekuńczej rodzinki.
Będzie więc o syndromie pustego gniazda, o tym, co jest ważne w naszym życiu, o tym, że mając dzieci musimy pamiętać o sobie samych i o naszych partnerach.
Osobny rozdział to historia perypetii ponownego ślubu rodziców Touli. Scena z kościoła, gdzie przypadkiem został włączony mikrofon była naprawdę niezła.
Wszystko to podlane humorem ale jak mówię spoza tych słodkich kawałków wydobywa się czasem smaczek, który nieco gorzkawy, nieco psujący słód i lukier.
Mnie się bardzo podobało i o dziwo, wcale nie mniej niż część pierwsza.
Moja ocena więc w tym przypadku to 5 / 6. 

niesamowity…

…film, jaki obejrzeliśmy to „Odyseja Kosmiczna 2001” w reżyserii Stanleya Kubricka. Nie wiem w sumie jak to się stało, że przy tym jak P. lubi sf nie widziałam tego filmu (bo On oczywiście wcześniej go oglądał) wcześniej. Tak czy inaczej, miałam niesamowitą ucztę filmową. I nieważne, że film ten ma niemal pięćdziesiąt lat. Według mnie nie zestarzał się wcale . Podejrzewam, że co oglądający to teoria o czym tak naprawdę jest ten film. Dla mnie chyba najsilniejszy akcent to taki, jak jednak człowiek a właściwie ludzkość prze naprzód i rozwija się pomimo przeszkód. Ale również o tym jak łatwo jest zagubić się i zawierzyć zbytnio technologii. Nie chcę zbyt wiele zdradzać bo jak widać wciąż są widzowie, którzy tak ja ja jeszcze dwa dni temu, filmu nie znali więc nie chcę psuć przyjemności oglądania ale muszę powiedzieć, że ten film na pewno jest jednym z najlepszych jakie oglądałam i dołączam do jego miłośników. Widziałam w internecie , że są też książki z serii „Odyseja Kosmiczna” ale chyba nie są do dostania, szkoda, bo nabrałam na nie czytelniczego apetytu. 

W każdym razie naprawdę jeśli ktoś nie widział to polecam serdecznie ten film. 
Dla mnie jeszcze zaskakujące były scenografie, bardzo nowoczesne i według mnie takie wciąż aktualne i naprawdę świetny dobór utworów muzycznych do całości obrazu. No, film majstersztyk , naprawdę. 

Z zupełnie innego filmowego bieguna, to widzieliśmy też „Dziecko Bridget Jones” i jak na taki rozrywkowy film to muszę powiedzieć,że też mi się spodobał, no , może mam nie jakoś wyśrubowany gust ale uśmiałam się przy nim wystarczająco abym uznała, że w kwestii „rozrywka”  film ten spełnił dla mnie swoją rolę.

Love Actually …

…czyli nadszedł czas gdy odpalamy film, który znamy chyba na pamięć. I? Co z tego? Kto bogatemu ( chciałoby się :P) zabroni? 

Uwielbiamy ten film. Właściwie nie umiałabym powiedzieć, który wątek nie podoba mi się bo tak naprawdę każdy mnie wzrusza, bawi, martwi. Bo płaczę nad małżeństwem Karen, martwię się i denerwuję decyzją Sary (to ta od brata) . Mam wielki sentyment do wątku „lizbońskiego” i za każdym razem chichram się nieprzytomnie jak ulicami i schodami Lizbony Jamie Bennett wędruje (a wraz z nim połowa mieszkańców miasta 😉 ) w kierunku knajpki, w której pracuje Aurelia (siostra Aurelii rządzi :)).

Ale lubię też wątek menadżera oryginalnego muzyka, zaśmiewam się nad Colinem lecącym do USA na podbój 🙂 

Wzrusza mnie miłość ojczyma do małego Sama i uważam za jedną z bardziej ładnych scen tę z „performancem” kartkowym jaki organizuje nieszczęśliwie zakochany w Juliet Mark, przyjaciel mężą Juliet.
Jest jeszcze Natalie z nieco niewyparzonym językiem 🙂  no i parka, która poznała się na castingu do nieco, hmmm, oryginalnej roboty 😛

Wiem, że nie będę oryginalna bo napisano o tym filmie wiele, ale ujmuje mnie wątek pokazania miłości w różnych jej aspektach i ujęciach. Jedną z moich ulubionych scen jest ta rozpoczynająca i kończąca film (spinająca klamrą całość) czyli scena powitania na lotnisku. Nie wiem, zagrane to czy nie ale faktycznie przecież w takich miejscach , a zwłaszcza przed Świętami, widać najbardziej to, że ludzie cieszą się na bycie razem, ze sobą, i to, że miłość , przyjaźń (a to podobno odmiana miłości przecież) to uczucia, które potrafią uskrzydlić …

„Marsjanin” w …

…reżyserii Ridleya Scotta ma na Filmwebie ocenę 7.6 co daje mu miejsce pomiędzy „dobry” a „bardzo dobry”. Najwyraźniej użytkownicy tegoż serwisu mają bardzo wysublimowany gust, albo ja mam prosty, nie wiem, nie wnikam bo i nie zamierzam tym się specjalnie trapić. Mnie się ten film zaskakująco bardzo dobrze podobał. Jednym słowem, uważam go za bardzo dobre kino rozrywkowe. Od razu uprzedzam, tak, próbowałam czytać książkę, na podstawie której powstał film ale niestety, nigdy nie będąc miłośniczką nauk ścisłych , trochę się w pewnej chwili zaczęłam nudzić i porzuciłam lekturę. Mimo, że podobało mi się poczucie humoru głównego bohatera. Jednak ekranizacja książki bardzo nam się obojgu podobała. 
Jeden z naszych (mam na myśli siebie i P..) aktorów czyli Matt Damon świetnie wczuł się w rolę i odegrał Marka Watneya. Kosmonautę, który, no cóż, trafił do czarnego odwłoku sytuacyjnego. Krótko mówiąc, misja na Marsa zakończyła się tym, że facet został na Marsie sam jeden jak palec. I co? I o tyle kiepska była jego sytuacja, że wiedział, że nie bardzo ktoś pospieszy mu z pomocą. A przynajmniej że o ile się zorientują, że on nie zginął, bo tak na początku wszyscy sądzili, i zorganizują akcję ratowniczą i spróbują go ściągnąć z tego Marsa, to jednak minie bardzo dużo czasu. Liczy się ów czas w latach. A więc Mark mając do dyspozycji trochę techniki ale przede wszystkim własny rozum i wykształcenie musi dać sobie przez ten czas radę. I przeżyć do momentu gdy zjawią się po niego.
Co też z wdziękiem i finezją czyni.
Według mnie bardzo dobre kino rozrywkowe. Nie oczekiwałam po nim nic więcej niż to, co otrzymałam.

Moja ocena to 5 / 6. 

„Dziewczyna z portretu”.

Reżyseria Tom Hooper. 
Scenariusz Lucinda Coxon.

Nabyłam niedawno z „Galą” bo kilkoro znajomych polecało. I napiszę tak. Sam film na pewno nie będzie takim, o którym powiem, że jest filmem dla mnie niezapomnianym ale za to zapamiętam go na pewno zarówno pod kątem tematyki jak również ze względu na grę dwójki aktorów, Eddie’ego Redmayne i Alicii Vikander. Zwłaszcza tej drugiej. 
Temat mnie zainteresował bo dotyczy osoby, która odkrywa, że nie jest tym, o kim myśli, że jest. To znaczy,odkrywa, że nie czuje się mężczyzną a kobietą. Pewne podejrzenia były od dawna, a pewność zyskuje już po ślubie.
Najciekawsze jest też to, że sprawa dzieje się w początkach zeszłego wieku i co mnie zdziwiło, okazuje się, że pierwsze operacje korekty płci miały miejsce właśnie w latach trzydziestych ubiegłego wieku a postać, o której opowiada film była jedną z pierwszych jakie się poddały owej operacji.

Oto więc oparta na prawdziwych wydarzeniach historia artystów z Danii. Ona i On. Einar Wegener a poźniej Lily Elbe i ona, jego żona, Gerda Wegener.
Jak już wspomniałam, szybko odkrywamy nieszczęście Einara, poczucie, że nie czuje się on mężczyzną a kobietą.
Pewnego dnia Gerda prosi męża aby przebrany za kobietę pozował jej do obrazu bowiem jej stała modelka nie przychodzi. Ale nie sądzę aby to było głównym punktem zapalnym do tego co stanie się potem. W sumie nie wiemy (przynajmniej ja nie wiem ) jak było naprawdę. 
Reszta filmu pokazuje jak Einar coraz mniej jest Einarem a coraz bardziej staje się Lily.
Która pragnie stać się Lily oficjalnie i decyduje się poddać w Niemczech wówczas pionierskiej operacji korekty płci.
Ciekawe jest dojście do tej decyzji, początkowe próby jednak dowiedzenia się czy to co czuje jest na pewno właściwe a może wynika to z czegoś innego?
Jednak ogólnie muszę przyznać, film ten nie wzbudził we mnie większych emocji oprócz samego zainteresowania postaciami obojga artystów. 
Nie wiem do końca z czego to wynikało. Współczułam Einarowi a raczej Lily ale nie ze względu na to jak została rozpisana ta rola. Chociaż sam aktor stara się jak może i gra naprawdę dobrze i wiarygodnie , według mnie ta rola trochę trochę jest za „mało” napisana, przynajmniej dla mnie. Był według mnie po prostu większy potencjał postaci i na ekranie tego nie widzę. 
Bardzo dobrze zagrała też aktorka odgrywająca rolę żony Einara, która do samego końca walki go wspiera.

W internecie można poczytać o wszystkich postaciach zarówno Einarze jak i o Lily Elbe.

Moja ocena to 5 / 6.
 

otulam się…

…ciepełkiem, serdecznością, optymizmem i trochę terapeutycznie przypominam sobie serial „Siedlisko”. Te niemal dwadzieścia lat temu kiedy emitowany był jakoś nieco po macoszemu go potraktowałam i teraz muszę powiedzieć, że się zachwycam. A na pewno w owym zachwycie pomaga to, że wzięłam się za książkę powstałą na podstawie scenariusza do tego serialu autorstwa pana Janusza Majewskiego. I tak się otulam fajnym słowem, miłym krajobrazem Mazur, które to jak widzą stali czytelnicy blogu wiedzą, uwielbiam i do których lubię wciąż wracać. 

„Przed północą”.

Reż. Richard Linklater. Scenariusz R. Linklater, Julie Delpy, Ethan Hawke.

Rzadko kiedy zdarza się aby trzecia część czegokolwiek była tak samo dobra, jak pierwsza. Tak jest w przypadku tej „trylogii” jak ja to nazywam na użytek własny bo coś czuję, że twórcy nie powiedzieli ostatniego słowa. Uprzedzam, że w dalszej części pojawić się może spoiler, dlatego tych, którzy chcą film zobaczyć „na czysto”, polecam dalej nie czytać.

W „Przed wschodem słońca” Celine i Jesse poznali się i doznali piorunującego wrażenia, że oto są dla siebie kimś ważnym. Jak wiemy, niestety, do ich następnego spotkania, planowanego za pół roku od pamiętnego wiedeńskiego spaceru minęło dużo dłużej i w części drugiej „Przed zachodem słońca” spotykają się już dorośli ludzie z bagażem życiowym. Jesse ma już rodzinę.
W „Przed północą” Celine i Jesse są ze sobą od dłuższego czasu, tworzą rodzinę z córkami, bliźniaczkami (nie są małżeństwem). 
Tych dwoje kończy właśnie rodzinne wakacje na Peloponezie. Wakacje, w których uczestniczył też syn Jesse z pierwszego związku.
Za nimi trochę już wspólnego życia i tak zwana szara codzienność z jej rachunkami, pamiętaniem o dentyście dla dzieci, numerze telefonu do pediatry, codziennych zakupach, i tym wszystkim co tak dobrze znamy, prawda?
Na do tej pory gładkiej tafli widzimy zarysowania. A może były już dawno a teraz zaczynają pękać?
Swoistego rodzaju katharsis (sądzę, że nieprzypadkowo osadzone w Grecji w antycznej scenerii) przypadnie na dzień i noc przed powrotem do domu.

Scenariusz tworzyli wspólnie, reżyser i aktorzy grający główne role i to widać i czuć.
Genialnie zagrany czas gorszy w związku, czas, kiedy coś zaczyna się wymykać spod kontroli a codzienność, galopada, w której bierzemy udział, zaczyna nas przytłaczać do tego stopnia, że to, że jest źle zauważamy z dość sporym opóźnieniem.
Genialnie rozegrany film.
Sceny rozmów, a zwłaszcza kłótni Celine i Jesse w hotelu uważam za majstersztyk. Zagrane tak, że lepiej być nie może. Że jest tak, że masz wrażenie, że właśnie w jakiś niefartowny sposób dostałeś pokój obok pary i niestety, ale pokój jest źle wyciszony i chcąc nie chcąc weźmiesz udział w tym prywatnym misterium oczyszczania narastającej pogarszającej się atmosfery tego związku…

Bardzo prawdziwy to film, bez oszukiwania się, bez lukru, którym lubi się słodzić niekiedy kino, i szczęściem, bez poczucia tragedii i końca bo szczęśliwie, po obejrzeniu wiemy, że tym razem rozwodu (umownie, bo jak pamiętamy, ślubu ciągle nie ma) nie będzie.
Za to jest nadzieja, że za parę czy paręnaście lat zobaczymy może coś jeszcze o tej dobrze znanej już nam parze.  

Moja ocena to 5.5 / na 6 .

seriale kryminalne…

…dwa , o których chcę napisać dzisiaj. 
Pierwszy, pod tytułem „Dicte” a produkcji duńskiej, jak się wczoraj upewniłam, powstał na podstawie książek Elsebeth Egholm. Szkoda, że u nas ukazała się jedynie jedna jej książka , „Ukryte wady”, którą to w 2008 roku czytałam i bardzo mi się podobała. Wczoraj zgadałyśmy się co do jej tytułu z Judyttą, której dziękuję za przypomnienie mi tytułu albowiem ja nie mogłam ni hu hu sobie przypomnieć, jaki on był. A po obejrzeniu jednego z odcinków byłam pewna, że „ja to czytałam!”. No i tak, miałam rację. Naprawdę szkoda, że więcej jej książek u nas się nie nie ukazało, tym bardziej, że jak sobie z własnej recenzji dotyczącej książki przypomniałam, a i w serialu widziałam, oprócz wątku kryminalnego równie ważny był tam i rozwinięty wątek osobistego życia bohaterów serialu a to bardzo lubię. 
Co prawda, serial się skończył tam gdzie był nadawany ale może kiedyś będą powtórki więc polecam Waszej uwadze.

Drugi serial, to „Prokurator”, który leci w telewizyjnej Dwójce. Dopiero się zaczął. Na niego zwróciłam swoją uwagę z racji tego, kto popełnił scenariusz do tego serialu a mianowicie Zygmunt Miłoszewski i jego brat Wojciech Miłoszewski.
Na razie napiszę tak, nie zachwycam się nim niestety, tak, jak zachwycałam się rewelacyjnym „Paradoksem”, którego niestety drugiego sezonu nie zdecydowano się najwyraźniej wyprodukować, a szkoda, wielka szkoda, ale…Oglądam i raczej chcę dalej oglądać. Tym bardziej, że tytułowy Prokurator, Kazimierz Proch, nosi w sobie jakąś tajemnicę. Na razie nie wiem jeszcze czy mnie wyjaśnienie tejże nie zdenerwuje tylko bo od samego początku mam złe przeczucia, że nic dobrego to się nie okaże ale…to wciąga. Same intrygi kryminalne średnio, ale jak mówię, chcę dalej oglądać, jakoś podoba mi się klimat samego filmu, ładne zdjęcia, kadry, obsada też mi pasuje, mnie się na razie podoba na tyle, że kontynuując oglądanie nie działam z pobudek masochistycznych 🙂

W powietrzu od paru dni jesień czuć chociaż mówią w prognozach, że od niedzieli ma być całkiem ciepło i słonecznie. 
Życzę Wam spokojnego weekendu.  

Edit:

Na Ale Kino! od minionej niedzieli kolejny serial kryminalny, tym razem produkcji brytyjskiej, pod tytułem „Grantchester”. Angielski prowincjonalny pastor na tropie przestępców wraz z zaprzyjaźnionym detektywem. Plus kostium, czyli Anglia lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku wraz z misternymi fryzurami tamtych lat, szeleszczącymi (halki!) spódnicami i lekką bigoterią tamtych lat. Ktoś mi ostatnio powiedział, że klimatem przypomniał mu ten serial powieści Agathy Christie, i chyba coś jest na rzeczy. Intryga kryminalna nie jest tu nadmiernie spiętrzona i wydumana ale serial ogląda się dobrze.