…to głównie ubranka i rzeczy dla Janeczka 🙂
Widać tak to już jest, że jak się zostaje rodzicem to się obkupuje małoletniego a może my tak mamy, tak czy siak, udało się nam kupić Mu parę naprawdę fajnych ubrań. W Mikołajkach odkryliśmy sklep firmowy Wójcika, firmy, której ubrania dla dzieci naprawdę lubimy i Janeczek, co najważniejsze, też. Była wyprzedaż , z której skorzystaliśmy. W Mrągowie też kolejny sklep dla dzieci i tam udało się nabyć spodnie i bluzę dresową w korzystnej cenie. Z kolei w mrągowskiej drogerii, która miała nie dość, że świetne ceny to i rewelacyjne zaopatrzenie (lepsze niż dwie sieciówki drogeryjne u nas na Kabatach razem wzięte) kupiliśmy Mu piłkę i kredę w super cenie(tak, w drogerii, cóż teraz właściwie oprócz kosmetyków w tego typu miejscach są jeszcze i innego rodzaju towary).
Ja kupiłam sobie sowę z bursztynu (ci, co wiedzą to wiedzą, że uwielbiam sowy, ci co nie wiedzą, to już wiedzą:) i zawieszkę ręcznie wykonaną przez babeczkę sprzedającą swoje dobra w Mikołajkach (z modeliny chyba albo jakowejś masy, nawet nie spytałam w sumie, szkoda) w kształcie groszku (strączku z ziarenkami), z przyczyn osobistych. Ci, co wiedzą o co chodzi, to wiedzą, ci, co nie, to się tym razem nie dowiedzą.
A same wakacje bardzo udane chociaż nie siedliśmy na pupach, że się tak wyrażę, na pewno nie ma mowy o tym, że ktoś z nas leżał i wypoczywał 🙂 Przy dwulatku najwyraźniej tak jest.
Praktycznie nie czytałam na wyjeździe nic, nawet pism zaległych, które miałam nadzieję, że znajdzie się chwila na nadrobienie lektury.
Byliśmy w hotelu niedaleko Mikołajek, który miał nieco za mało udogodnień dla najmłodszych (zdecydowanie nasz ulubiony karwieński pensjonat pod tym kątem lepiej się spisuje) ale nie było też najgorzej. Posiadał plac zabaw, który może właśnie dlatego, że nie miał za wiele atrakcji dla zupełnych maluszków, sprawił, że Janeczek podpatrując starsze dzieci rozwinął swoją motorykę w niesamowity sposób.
Plusem było to, że wzięliśmy domek, więc nie słychać żadnych sąsiadów i cisza, spokój. A wyżywienie na terenie hotelu, w dodatku, co na plus zawsze postrzegam, wzięli pod uwagę moją dietę eliminacyjną i spokojnie mogłam się tam stołować (a to dla mnie zawsze duży test na jakość danego miejsca).
Odwiedziliśmy ponownie znajome miejsca (jeździliśmy swego czasu bardzo dużo razy w tamte okolice i w sumie nic nowego tym razem nie odwiedziliśmy). Oprócz Mikołajek, które teraz przeszły naprawdę sporą rewitalizację i które w nowej odsłonie mnie się akurat bardzo podobają, oczywiście Mrągowo. Byliśmy też w Popielnie, w stacji badawczej PAN-u, gdzie jest hodowla Konika Polskiego a które to miejsce zrobiło na Janeczku wrażenie, bo jednego z koników mógł głaskać. Z Popielna też przywieźliśmy ubiorowy prezent dla Janeczka bo t-shirt oczywiście, bo jakżeby inaczej, z motywem Konika Polskiego z mamą. Do Popielna popłynęliśmy promem, co samo w sobie jest przyjemną atrakcją a i skraca drogę.
Byliśmy też w Wojnowie gdzie są dwie cerkwie. jedna współcześnie wciąż odwiedzana, druga to zmieniona w muzeum , a raczej nie cerkiew a klasztor Staroobrzędowców.
Są dwa miejsca, w które chciałabym pojechać ale już ze starszym Janeczkiem. Kadzidłowo , w którym niestety, ale nie da się poruszać z dziecięciem w tym wieku (a już z wózkowym to w ogóle sobie nie wyobrażam) i Kosewo, w którym też jest stacja badawcza PAN-u i do której nawet dotarliśmy. Podobnie jak w Popielnie są tam trasy, z przewodnikiem (w Popielnie odwiedza się nie tylko Koniki Polskie). Jednak względy praktyczne i tradycyjnie już na wakacjach przesunięta na wcześniejszą godzinę drzemka Janeczka sprawiła, że tę przyjemność zostawimy sobie na przyszłość, jak już chłopak będzie miał z tego naprawdę przyjemność.
Pogoda, cóż, była ok chociaż, zgodnie z tym, co powiedziałam do mojej narzekającej na upały ciągnące się przez koniec czerwca i lipiec, Mamy, oczywiście upały skończyły się prawie zaraz jak dojechaliśmy na wakacje. W mieście taka pogoda uciążliwa, nad wodą nie, więc może szkoda, że trochę cieplej nie było, tym bardziej, że pamiętamy z P. sierpnie (chociażby ten sprzed trzech lat gdy odwiedziliśmy Kotlinę Kłodzką) gdy było bardzo gorąco właśnie w końcówce miesiąca.
Teraz pozostaje wdrożyć się w tak zwaną codzienność.
ps. dopiero dziś uświadomiłam sobie, że wymieniając miejsca, w których byliśmy, zapomniałam o jednym z naszych ulubionych przecież, czyli Leśniczówce Pranie 🙂