…pomyślałam, że muszę (nie, nie uduszę się szczęśliwie) coś napisać po tym jak odkryłam, że mi się w głowie kłębi więcej myśli niż sądziłam, że będzie po akcji sprzed dwóch dni, otagowanej na Fb #MeToo.
Nie będę wnikać w szczegóły, większość z nas wie o co chodzi. W sumie to chyba nie wiem co zmartwiło mnie bardziej podczas tej akcji. Ilość wyznań, które usłyszałam czy niektóre (podkreślam, niektóre) reakcje na nie. Niestety, głównie panów aczkolwiek aby sprawiedliwości stało się zadość, chcę powiedzieć, że doszły mnie słuchy o niezrozumieniu tej akcji przez kobiety również.
Mnie najbardziej wkurzyła, zirytowała w ogóle opcja, która się ujawniła jako pierwsza, a mianowicie bucowate heheszki z tematu. Więc najpierw żarty , że hehe, panie, ale o co chodzi, ktoś tak kiedyś klepnął, a tu zaraz wielkie halo. Potem hehe, panie, a kto by ją tknął, widzimy wszyscy jak wygląda? Potem lawinowo , było mniej heheszkowato ale nie mniej głupio czy okrutnie. Doszło do tego, że kobiety, które stwierdziły, że ich szczęśliwie temat nie dotyczy, zostały przez niektórych oskarżone o to, że jak to , to chwalą się aby dać kopa tym, które to spotkało. No, ręce opadają.
Powiem uczciwie, w pierwszej chwili pomyślałam sobie tak „jakie to szczęście, że mnie to w żadnym stopniu nie spotkało”. A potem przyszła świadomość, że niestety ale #MeToo. Owszem, szczęśliwie nigdy w tej najgorszej formie ale nie mogę powiedzieć, że nie, że w żadnej.
Okazuje się po prostu, że umysł ludzki szczęśliwie najprawdopodobniej, ma tę siłę i moc, że spycha niektóre wspomnienia (traumatyczne ) gdzieś w głąb aby codziennie się tym nie katować.
Nagle podczas tego gdy czytałam wpisy u różnych osób (szczęśliwie te z kocopałami osoby zostawały banowane a ja w swoim gronie znajomych mam po prostu mądrych ludzi) zaczęłam słyszeć „klik, klik” i otwierały się kolejne szufladki wspomnień.
Jesień, złota polska, dookoła złoto czerwone liście, środek dnia ale tak bardziej „po pracy”, idziemy z koleżanką, mamy wczesne naście lat, nagle podjeżdża do nas facet na rowerze. Coś mówi. Pierwotnie nie słyszymy co a myślimy jedynie, że chce spytać o godzinę. Naiwne. Chwilę potem truchtamy coraz prędzej , on zaczyna nas obrzucać coraz gorszymi zdaniami, a my po prostu okropnie ale to okropnie się boimy słysząc to, co słyszymy. Pamiętam do dziś, że jak rzadko, na trasie do domu niemal nikogo nie było. Nagle, co za ulga, widzę człapiącą z ciężkimi siatami (przypominam, to końcówka PRL-u, wystawało się wtedy najgłupsze produkty) panią. Pani żadna to piękność, żadna superwoman lekko zaniedbana nawet powiedziałabym ale dla mnie na zawsze będzie ona uosobieniem Super Woman. Do dziś pamiętam jak podchodzimy do niej i mówimy, że „ten pan…” i potem nagle słyszę krzyk!!! Jej krzyk!!! Matko, nikt chyba potem nigdy nie krzyczał tak w mojej obronie. Miałam ochotę rzucić się i całować ją po stopach. Ta kobieta wykrzyczała mu takie rzeczy jakie mi do głowy nie przyszłyby (byłam wtedy grzecznym dzieckiem) ale dzięki temu facio w trymiga odjechał w siną dal. A kobieta była na tyle wspaniała, że odprowadziła nas do mojego bloku i poczekała aż wejdziemy SAME do windy. Po P. przyszła potem wydzwoniona mama. A ja przez kilka następnych lat BAŁAM SIĘ widoku mężczyzn na rowerach.
Czytałam wczoraj lekceważenie ekshibicjonistów, że to nieszkodliwi dewianci i że ich wymachiwanie przyrodzeniem właściwie żadnym molestowaniem nie jest. No więc NIE. Właśnie, że JEST. Dziwnym trafem nie słyszałam o idiotach machających przyrodzeniem w bo ja wiem w okolicy siłowni, z której wychodzą napakowani i wypełnieni testosteronem siłacze a dotyczy to wymachiwanie niestety, kobiet czy dziewczynek. I niestety, jeden taki machacz musiał się pojawić przy moim liceum w dniu ustnej matury. I niestety ale wpłynęło to na mój nastrój, wcale nie ubawiło jak niektórych, a zirytowało, zdenerwowało i osobiście uważam, że miało wpływ na moją odpowiedź. No ale wyczytałam wczoraj, że to nieszkodliwe świry. No, nie wiem. Na resztę egzaminów poprosiłam wtedy ówczesnego chłopaka aby mnie przyprowadzał do szkoły.
I ostatnia rzecz, jaka mi się przydarzyła. Na kwestii netowej. Ongiś byłam w takim miejscu , w którym spotykały się osoby podróżujące. Pamiętam kiedy dostałam jedną obleśną, obrzydliwą wiadomość od jednego d…a. Oczywiście, że zgłosiłam to wtedy do administratora. Pojęcia w sumie nie mam co potem dalej się działo, obawiam się, że w sumie nic. Ja gościa zablokowałam ale to również forma obrzydliwa , która formą molestowania jakby nie było jest.
Wczoraj jedna osoba (Olu, mówię o Tobie) napisała u mnie w komentarzu bardzo mądrą rzecz. Że dlaczego to pisze się, że ktoś „zawstydził” ofiarę , że to ofiarę „zhańbił” a może powinno się napisać, że to on „zrobił z siebie zwierzę, zhańbił się” itd… Może faktycznie dobrze byłoby również w tej kwestii zmienić proporcje słów w stosunku do ofiary i sprawcy?
Tak, mam to wielkie szczęście, że na swojej drodze natknęłam się na (głupie określenie ale na razie inne do głowy mi nie przychodzi) ligthowe wersje tego o czym się mówi od kilku dni za sprawą wybuchu afery w USA. Tak, za szczęście to uważam. Natomiast chciałam po prostu ubrać w słowa to co siedzi mi z głowie. Że martwi mnie heheszkowanie i lekceważenie skali i szerokości problemu. I to, że do poniedziałku sądziłam, że ‚MeToo” mnie nie dotyczy w żadnym stopniu.
A jednak na swój sposób, niestety, niestety ! dotyczy.
I tak jeszcze dopiszę, że duża praca dla nas, rodziców. Tak wychować dzieci aby nie bały się mówić „nie” i aby nie myślały, że tego typu sprawy to temat dla heheszków.