…obudziła nas o wpół do trzeciej i jak zaczęła swój wątpliwej jakości koncert (chyba, że ktoś gustuje jedynie w waleniu w bębny czy kotły to pewnie był zachwycony:) tak przestać nie mogła. Kiedyś burze przychodziły, kwadransik i szły dalej. Teraz zauważyłam, że rozsmakowują się na dobre i zostają dłużej. Ta kotłowała się dobre pół godziny a może i więcej? Odchodziła i wracała. Czasu jej nie mierzyłam. W pewnym momencie usłyszałam coś, czego do tej pory nie słyszałam, burza tak się rozkoszowała swoim głosem, że aż…dostała chrypy. Autentycznie zachrypła. I bardzo dobrze, bo dopiero to spowodowało, że zabrała się i polazła gdziesik dalej. Już tu kilka razy pisałam, przez pierwsze pięć lat, jak się tu wprowadziliśmy, burz praktycznie nie było. To znaczy tu u nas. Jakoś się nie złożyło. No i git. Teraz od kilku lat odwrotnie, burze są tu często i mam wrażenie, że naprawdę z roku na rok coraz gorsze, jakieś takie z większą ilością wątpliwych atrakcji. 

No i tak nam się lato kalendarzowe zaczęło. Z fajerwerkami, można powiedzieć. Ciekawe, że w związku z tym mam wzmożoną ilość wejść na blog z hasłem poszukiwanym „ostatni dzień lata”. Ludzie, jak widzę, zapobiegliwi. Od kilku dni mimo, że lato się jeszcze nie zaczęło, już szukali daty jego zakończenia. Nic ich nie zaskoczy:)

Zaczęło się też „Lato z Radiem”, audycja, którą z sentymentu słucham. Rok temu nie wiem, no wiem, było, ale nie słuchałam, z wiadomych powodów, to znaczy radio było włączone a ja wyłączona kompletnie, wiem, że leciało, ale jak dla mnie równie dobrze mógł lecieć koncert symfoniczny…

Miłego lata dla Was! 

Ps. Miniona noc to była noc letniego przesilenia, najkrótsza w roku noc. A dziś jest najdłuższy dzień w roku! Korzystajcie:)