Wydana w Wydawnictwie Albatros. Warszawa. (2014). Ebook.
Przełożył Jan Kabat.
Tytuł oryginalny The Lewis Man.
„Człowiek z Wyspy Lewis” to druga część trylogii Petera Maya dziejącej się na Wyspie Lewis, która jest częścią Hebryd Zewnętrznych.
O pierwszej części pisałam dopiero co. Podobała mi się. Ale , co mnie ucieszyło, część druga (dedykowana ojcu autora) , spodobała mi się o wiele bardziej od „Czarnego domu”.
Niby przyzwyczaiłam się do tego, że głównie skandynawskie kryminały mają obok warstwy kryminalnej coś jeszcze, tę często obyczajowo psychologiczną warstewkę ale to odnajduję w książkach Petera Maya. Gdy rozmawiałam z P. i wspomniałam Mu o moich przemyśleniach, stwierdził, „może to fakt północnego umiejscowienia akcji książki”…Może. Dość, że zarówno pierwsza część jak i druga oprócz kryminału miały do zaoferowania coś więcej. Tu sporo przemyśleń i rozważań natury wszelakiej. Bo poruszone są dwa ważne aspekty, jeden to kwestia ponurego i dość strasznego rozwiązania „pomocy społecznej” dla osieroconych dzieci ze Szkocji w latach 30stych, 40stych i pewnie pięćdziesiątych ubiegłego wieku ale również aspekt starości we współczesnym świecie. Starości dodatkowo obarczonej chorobą bądź demencją po prostu.
I chociaż mogę się do tego bądź owego „przyczepić” (na przykład do faktu, że dziwnym trafem bohaterom tej trylogii co i rusz coś strasznego się przytrafia) to całość oceniam bardzo, bardzo dobrze.
Tytułowy „Człowiek z Wyspy Lewis” to znalezione w torfie zwłoki młodego mężczyzny. Badania szybko wykazują, że ciało spędziło w torfie nie więcej niż pół wieku a więc nie archeolodzy zająć się nim muszą a policja albowiem okazuje się, że mężczyzna ten padł ofiarą przestępstwa.
W tym samym czasie do rodzinnego domu powraca niczym syn marnotrawny bohater znany nam z pierwszej części, czyli były już w tej części, policjant Fin. Jego życie osobiste uległo tak wielkiej zmianie, że postanawia on powrócić do korzeni. Na razie przed nim remont domu rodziców jak również odrestaurowanie kontaktów i układów rodzinnych na wyspie.
Dość szybko dowiaduje się o tajemniczym torfowym znalezisku i szybko zostaje wplątany w sprawę gdyż trop wiedzie ni mniej ni więcej a do jego dawnej miłości, Marsaili, a raczej, do jej rodziny.
Przedziwna to będzie sprawa, która pokaże, że nie zawsze ktoś jest tym, za kogo się podaje. I że poznanie prawdy bywa czasem bardzo bolesne bo potrafi zachwiać naszym przekonaniem czy wręcz pewnością określającą nas „kim jesteśmy”.
Jak już pisałam na początku, „Człowiek z Wyspy Lewis” podobał mi się nawet bardziej od „Czarnego domu” a więc czas chyba skonfrontować wrażenia z dwóch części z trzecią , co oznacza, że biorę się za „Jezioro tajemnic”.
A ocena tej książki to 5.5 / 6.
