Szczęśliwego, Wspaniałego Nowego Roku 2016!

Życzę Wam, którzy czytacie moje zapiski jak również tym, którzy zajrzą tu przypadkiem.

Niech to co złe, co Was smuciło, czym się zamartwialiście, pozostanie w starym, odchodzącym już roku a niech spotyka Was tylko samo dobro, otaczają serdeczni, dobrzy ludzie, dla których Jesteście ważni. Niech dopisuje Wam zdrowie, szczęście i bardzo wiele radości.
Czego oczywiście sobie samej również życzę 🙂

Szczęśliwego Nowego Roku 2016 !!! 

 

Mija kolejny rok…

…i szczerze mówiąc płakać za nim nie będę.

Nie oceniam mijającego roku rewelacyjnie. 
Pod pewnymi względami był poprawny, ale od połowy roku praktycznie towarzyszyła nam choroba w rodzinie co sprawiło, że praktycznie od sierpnia było mocno nerwowo i z napięciem. Dobrze, że te sprawy przynajmniej wydają się jakoś „prostować” tuż przed końcem roku.

Jednak jak mówię, zachwycona tym rokiem 2015 nie jestem i wspominać go z rozrzewnieniem na pewno nie będę. A już na pewno nie końcówkę mocno nerwową i stresującą. 

Dobrze, że się kończy ten rok. Oczywiście mam świadomość, że pewne sprawy czy zmartwienia nie utną się nagle wraz z dniem zmiany daty ale (co oczywiste mam wrażenie), że mam nadzieję na to, że rok 2016 będzie naprawdę LEPSZY pod wieloma, wieloma względami w moim życiu i w tym, co będzie się działo. 

Podsumowanie książkowe roku 2015

Nie pogrupuję jakoś specjalnie bo i czasu na to nie mam zbyt wiele a chcę jakieś książkowe podsumowanie poczynić. Wypisać te tytuły, które w tym roku zasłużyły na jedne z najlepszych książek przeze mnie czytanych. Tak więc przejrzę listę książek przeze mnie w tym roku przeczytanych i podam te tytuły, którym podarowałam najwyższą ocenę. 

Jak do tej pory przeczytałam 71 książek. Czytam obecnie jeszcze jedną, którą na pewno skończę jeszcze w tym roku.

Na pewno zachwyt z początku roku czyli „Zaginiona dziewczyna” Gillian Flynn. Zdecydowanie jeden z najlepszych thrillerów, jakie czytałam. Świetna! Dzięki Sardegny poznałam nowe nazwisko Barbara O’Neal i jej „Niech ci się spełnią marzenia”. Nazwisko O’Neal powróciło do mnie jeszcze, mam też kilka jej książek na czytniku wciąż.

Kolejna dobrze oceniona przeze mnie książka to „Razem będzie lepiej” Jojo Moyes. 

I tak docieramy do kwietnia, który to zapoczątkował trwającą aż do października moją osobistą fazę „czytam polskie autorki i polskich autorów”. 

Rewelacyjna książka Magdaleny Grzebałkowskiej „1945. Wojna i pokój”. Książka świetna i obowiązkowo do przeczytania, według mnie, chociaż to książka z cyklu „lektura niełatwa i na pewno nie do poduszki”.

Kazimierz Orłoś i jego „Dom pod Lutnią”, wspaniała proza, napisana piękną polszczyzną. 

Karolina Wilczyńska i „Ta druga” (pierwsza książka tej autorki, którą mi poleciła Antonina K. i była to zaprawdę bardzo dobra książkowa polecanka. Potem tej samej autorki nie zawiodła „Jeszcze raz, Nataszo” (widzę, że chyba zapomniałam wpisać ją w swój notes, hmmm) i cykl „Stacja Jagodno” czyli „Zaplątana miłość” i „Marzenia szyte na miarę”. W ogóle Karolina Wilczyńska i Magdalena Kawka to moje prywatne listerackie „odkrycia” tego roku 🙂

Julia Fiedorczuk i jej „Nieważkość” również bardzo mi się podobała. 

Wspomniana już przeze mnie Magdalena Kawka i jej „Wyspa z mgły i kamienia” oraz „Rzeka zimna”. 

Indie udało mi się „odwiedzić” czytając „Szpagat w pionie. W drodze przez Indie” Macieja Wesołowskiego (chociaż to książka, której wstrząsające zakończenie pamiętam i nigdy chyba nie zapomnę).

Małgorzata Warda i jej „Miasto z lodu”, to była moja pierwsza książka tej autorki, na czytniku czeka jeszcze jedna. 

Maryla Szymiczkowa i jej „Tajemnica Domu Helclów”.

Tu docieram do cyklu, który otulił mnie dobrym, ciepłym słowem. Nie dzieją się tam sensacje, dobro zawsze wygrywa a ludzie są sobie życzliwi. Może taka bajka dla dorosłych, niemniej jednak cykl o miejscowości Ida autorstwa Agnieszki Krawczyk zdobył moje serce . Tytuły to „Magiczne miejsce”, „Dolina mgieł i róż”, „Ogród księżycowy” i „Jezioro szczęścia”.

Sylwia Chutnik swoją książką „Mama ma zawsze rację” sprowokowała wiele refleksji i myśli „skąd ja to znam?”.

Udany okazał się powrót po kilku latach do jednej z moich ulubionych książek, czyli „Dziecka Rosemary” Iry Levina. 

Książka, która jest wspaniała , poetycka i sprawiła, że przeniosłam się w inne miejsca, światy, to oczywiście „Dom tęsknot” Piotra Adamczyka.

Całkiem udany według mnie jest też zbiór opowiadań Haruki Murakamiego „Mężczyźni bez kobiet”. 

Jak również książka, która wciągnęła mnie w swój świat czyli „Światło, którego nie widać” Anthony’ego Doerra.

W listopadzie powróciłam do jednej z ulubionych książek dzieciństwa czyli „Wędrowców” Joanny Papuzińskiej. To książka, którą zdecydowanie powinno się czytać tuż przed Świętami Bożego Narodzenia (wszak jej akcja dzieje się w Wigilię) ale jakoś wcześniej się zdecydowałam i był to powrót udany, powrócił zachwyt sprzed lat gdy czytałam to jako starsze dziecko. 

Książki, które sprawiły, że przypomniałam sobie po raz kolejny dlaczego KOCHAM czytanie to oczywiście „Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta” i „Atlas chmur” Davida Mitchella. 

Bardzo pozytywnie oceniam też „Szept cyprysów” Yvette Manessis Corporon i „Słodki smak miłości” Sary Vaughan. 

Pod koniec roku powróciłam cyklem Petera Maya do kryminałów, czyli jednego z ulubionych jeśli nie ulubionego, gatunku i tak przeczytałam „Czarny dom”, „Człowiek z Wyspy Lewis” i „Jezioro tajemnic”.

A teraz od początku grudnia zachwycam się cyklem kryminałów Ann Cleeves o inspektor Verze Stanhope. 

Cóż mogę napisać o tym roku pod kątem książek, oczywiście?
Był baaaardzo udany. Udało mi się przeczytać naprawdę wiele, wiele bardzo dobrych książek. Cieszę się, że sięgnęłam po więcej książek napisanych przez polskie autorki czy autorów.

Mam nadzieję,że przyszły rok okaże się pod kątem literackim przynajmniej tak samo dobry jeśli nie lepszy, czego oczywiście sobie życzę.  

 

Życzenia Świąteczne 2015

Z Okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia chciałabym życzyć wszystkim moim stałym Czytelnikom jak również osobom, które trafią tu przypadkowo, Zdrowych, Radosnych Świąt Bożego Narodzenia. 
Tym, którzy wierzą, życzę aby Nowo Narodzony Jezus przyniósł to, czego najbardziej w tej chwili potrzebują.
Ci, dla których te świąteczne dni są po prostu odpoczynkiem od codziennego „kieratu” życzę właśnie dobrego odpoczynku.

A wszystkim Wam , niech czas świąteczny będzie spędzony w miłym, serdecznym Wam gronie, niech nie zabraknie zdrowia, radości, uśmiechu, serdeczności, ciepła, wzajemnej serdeczności. Stańmy na chwilę w tej pogoni, którą uprawiamy na co dzień i zadumajmy się nad tym co kiedyś wydarzyło się w Betlejem a co dotyka nas wciąż teraz. Zadumajmy się nad tym, co mamy, bo często nie doceniamy jak wiele mamy. Przytulmy się do tych, z którymi podzielimy się Opłatkiem. Są obok, możemy ich przytulić, ucałować, porozmawiać z nimi i nacieszyć się ich obecnością. Za coś przeprosić i coś obiecać, czyjąś wyciągniętą do nas dłoń przyjąć, pogodzić się, przynajmniej wciąż mamy na to wciąż fizyczną szansę, możliwość.

Kiedy w czwartkowy wieczór drżącym głosem wymawiane będą Życzenia i rozlegnie się niezapomniany i tak charakterystyczny odgłos łamania się Opłatka, pomyślę o Was… 

przedświątecznie…

Choinka ubrana przez nas troje stoi już od ponad tygodnia. W tym roku cieszy nas dodatkowo bo razem kupowana i ubierana pierwszy raz przez Jasia. Zdecydowaliśmy się na sztuczną więc mogliśmy sobie pozwolić na dość wysoką. Super. Jest oczywiście bardzo strojna , ma dużo ozdób, jest jak ja to się śmieję „na bogato”. Wygląda, że wszyscy troje mamy zapotrzebowanie na takie właśnie przystrojenie świątecznego drzewka 🙂

Wczoraj upiekliśmy rodzinnie pierniczki, w kształcie choinek, więc po domu roznosił się przyjemny zapach a puszka ma teraz bardzo smakowitą zawartość. Myślę, że do Świąt dotrwa bo chcemy zawieźć do rodziny. 

W tym roku chcę zrobić kompot z suszonych śliwek. Mam co prawda pewne podejrzenia, że będę jedyną z naszej trójki, która potem go wypije ale trudno 🙂 Święta kojarzą mi się z kompotem z suszonych owoców , a konkretnie ze śliwek właśnie bo taki przygotowywała moja Mama. 

Nie czynię wielkich planów kulinarnych, część kupimy gotowych, część (ryba) produktów zamówionych, trzeba będzie odebrać w stosownym czasie. 
Mam nadzieję, że przedświąteczny czas uda się spędzić we względnym spokoju i bez niepotrzebnego napięcia.

Tradycyjnie życzę sobie i Wam dobrego i spokojnego tygodnia, tym bardziej, że to taki nietypowy, przedświąteczny tydzień.  

wspaniała!

Kim się tak zachwycam? A nowo poznaną ale już jedną z najulubieńszych postaci literackich czyli Verą Stanhope z cyklu kryminałów autorstwa Ann Cleeves. Że też nie sięgnęłam po ten cykl wcześniej, no ! Z drugiej strony, kiedy wszyscy już mają te książki za sobą i zdążyli się pozachwycać Verą, ja wciąż jestem w trakcie. 
Uwielbiam Verę za jej charakterek. Za to, co mówi i jak. Za to, że nie wygląda jak gwiazda a jednocześnie gwiazdą zdecydowanie jest. No i ma głowę na karku, zdecydowanie 🙂

I lubię ją też za to, jak wiele jej zdań, przemyśleń podoba mi się lub oddaje to, co myślę.

Dziś cytat z „Ukrytej głębi”, którą właśnie czytam (w tłumaczeniu Ewy Kowalskiej) :

„(…) Uważała, że przyjaźń to broń obosieczna. Można skończyć, przecinek, dając więcej, niż się dostaje”. 

I tym cytatem pozdrawiam i życzę Wam dobrego, spokojnego weekendu już przed Świętami, które już przecież tuż tuż, mniej niż tydzień do Wigilii.  

 

 

„Droga przez kłamstwa”. Ann Cleeves.

Wydana w Wydawnictwie Amber. Warszawa (2013). Ebook.

Przełożyła Ewa Kowalska. 
Tytuł oryginału Telling Tales.

I znów tytuł oryginału podoba mi się bardziej od tego jaki został nadany w polskim wydaniu, czyżby miało to się stać tradycją? 

Moje drugie spotkanie z inspektor Verą Stanhope okazało się ponownie bardzo udane. 
Podczas tej lektury naszły mnie dwie refleksje na temat pani inspektor. Po pierwsze, jest ona trochę takim niby to łagodnym psem bernardynem ale jednocześnie niech nikt nie daje się nabrać na jej potężną sylwetkę, wręcz nadwagę, niezbyt schludny wygląd bo nie jest ona żadną tam fajtłapą i jak potrzeba, potrafi być ostra niczym wilczur. Po drugie sukces Vera Stanhope zawdzięcza nie tylko swojemu bystremu umysłowi ale i umiejętności, która zwłaszcza w dzisiejszych czasach zdaje się zanikać. A mianowicie, potrafi wysłuchać drugiego człowieka. I jego opowieści. I w chwili gdy ktoś inny już pochrząkuje bo czyjaś opowieść wydaje mu się za długa i nużąca Vera wpatruje się w mówcę z zainteresowaniem na twarzy albowiem nikt tak jak ona nie ma świadomości, że podczas prowadzenia śledztwa nic tak się nie liczy jak szczegóły czy wydawałoby się, drobnostki.

Mała miejscowość, w której dziesięć lat temu zamordowano dziewczynę, piętnastolatkę, Abigail Mantel, ponownie ożyje od rozmów i plotek. Będzie to miało związek z najnowszymi doniesieniami na temat dawnego śledztwa i tym, co wyjdzie na jaw w związku z postacią osoby skazanej na dożywocie za popełnienie zbrodni, czyli w związku z Jeanie Long. 

Nie chcę jednak zdradzać szczegółów. Niech każdy zainteresowany doczyta je osobiście. Tak czy inaczej sprawa będzie się toczyć wokół nowych dowodów, które pojawią się w związku z morderstwem sprzed dziesięciu lat.
Po raz kolejny natomiast zachwycam się sposobem opisu postaci skreślonych piórem autorki. Znowu mamy do czynienia z małą miejscowością, w której niby to każdy zna się z każdym ale jednak większość osób posiada mniejsze bądź większe sekrety,co do których pewni są jednego. Tego aby nigdy nie zostały one ujawnione.

Do tego wspaniale opisana gadatliwa ale jak mówię, bystra i czujna inspektor Vera. No, czyta się to dobrze a nawet więcej, bardzo dobrze i wciąga, wciąga mocno.

Moja ocena to 5.5 / 6. 

„Przynęta”. Ann CLeeves.

Wydana w Wydawnictwie Amber. Warszawa (2013). Ebook.

Przełożyła Ewa Kowalska. 
Tytuł oryginału The Crow Trap. 

Niby kiedyś czytałam dwie jej książki („Czerń kruka” i „Biel nocy”) i powinnam się spodziewać dobrego a nawet nie, bardzo dobrego ale jakoś umknęło mi. Potem czytałam głównie kryminały autorów skandynawskich, potem w ogóle nastąpił jakiś przesyt kryminałami, potem czytałam polskich autorów. Dość, że powrót do czytania prozy nie tylko polskiej zbiegł się po trochu z powrotem do literatury kryminalnej i to z Wysp Brytyjskich, i ten powrót zdecydowanie sobie CHWALĘ. Był to jeden z lepszych pomysłów jakie ostatnio miałam a nie ukrywam, że do sięgnięcia po ebooki Ann Cleeves w promocji w dużym stopniu przyczyniła się Ewa z Dublina, która to zachwalała kryminały tej autorki i sama je czyta i o ile się nie mylę, ogląda również serial (a ja teraz po pierwszym książkowym spotkaniu z inspektor Verą Stanhope zdecydowanie na serial nabrałam ochoty).

Tak czy inaczej, panie i panowie, moje pierwsze spotkanie z Verą Stanhope, inspektor Verą Stanhope, uważam za arcy wręcz udane 🙂

Ta opisana w genialny sposób (zarówno opis fizyczny jest super jak i opis jej charakteru, podejścia do ludzi i świata) postać literacka, która szczęśliwie nie jest znużonym życiem inpektorem około pięćdziesiątki, tuż po rozwodzie, nieco za dużo popijającym napojów wyskokowych, zdobyła moje serce. Jej podejście do świata, jej teksty, no po prostu to wszystko, to, że jest oryginalna a nie powielona na zasadzie „skąd my ją znamy”, to sprawia, że nie waham się twierdzić, że uwielbiam Verę Stanhope. 

Nie pamiętam już swoich odczuć po lekturze książek tej autorki, o których wspominałam na początku ale podczas tego pierwszego spotkania z panią inspektor zauważyłam coś co miałam wrażenie, że miało miejsce w książkach Hakana Nessera. A mianowicie, autorce udało się stworzyć taki świat postaci, że nie dość, że barwny i interesujący, niebanalny , to jeszcze dodatkowo, przynajmniej ja to tak odbieram, nie za bardzo się te postaci opisane lubi i im kibicuje czy współczuje.
Tak naprawdę irytowały mnie wszystkie, czy to chodziło o ofiarę czy o sprawcę zbrodni, dość, że coś takiego właśnie odczuwałam podczas lektury kryminałów Hakana Nessera.

No, oczywiście, wielbię Verę, tak, o tym już wspominałam. I to nie raz 🙂

Tak czy inaczej pomimo tego braku sympatii i wczuwania się w sytuację bohaterów, autorka tworzy bardzo interesujące tło wydarzeń wraz z ciekawą galerią postaci biorących udział w wydarzeniach.
Rzecz dzieje się na angielskiej prowincji. A prowincja ta aczkolwiek na pewno nie nudna to zdecydowanie nie stała nawet obok określenia „sielska”. Nie mówię już o samych zbrodniach, które będzie musiała rozwiązać Vera wraz ze swoim pomocnikiem Joe Ashworthem. Mam na myśli to wszystko co przykryte pierzynką lukierku i słodu wyłazi nieopatrznie co chwila i trzeba to klepnąć łyżką, żeby całą ta gorycz i niesmak ludzkich przywar i grzeszków aby przypadkiem nie popsuł widoku i smaku naszej niby to słodziutkiej prowincji.
Tu tak naprawdę każdy ma coś do ukrycia i każdy zmaga się z własnym grzechem, problemem, tajemnicami z przeszłości czy z teraźniejszości.

Trzy kobiety spotykają się w chacie na wzgórzach. 
Rachael, Anne i Grace jednak nie spotykają się w tej chacie towarzysko a w pracy. Mają za zadanie zrobienie badań nad naturalnym zasobem okolicy gdyż inwestorzy planują zbudowanie tam kopalni.
Trzy kobiety, z których żadna wzajemnie nie darzy się sympatią a mimo to muszą spędzić ze sobą dłuższy czas i jakoś egzystować.
Przyjaciółka Rachael pewnego popołudnia popełnia samobójstwo i od tego właściwie rozpoczyna się cała akcja książki. Od tej pory tropy będą się plątać,wątki i postaci- łączyć, wyjdą poszczególne sprawy z przeszłości. Ale to z czasem. Na samym początku poznajemy wiele jako czytelnik. Potem zaś, gdy na scenę wchodzi inspektor Vera Stanhope (a jest to istne Wejście Smoka ! 🙂 ) zaczynamy powoli wraz z nią samą, dowiadywać się więcej a przede wszystkim poznawać to w jaki sposób niektóre sprawy i wydarzenia z przeszłości łączą się ze sobą i mają wpływ na teraźniejszość.

Mnie się ta książka bardzo podobała. Otrzymałam nie tylko dobry kryminał ale super interesujący opis postaci, taki fajny klimat prowincji brytyjskiej z jej celebrowaniem popołudniowej herbatki, trochę jak z książek Agathy Christie. 
Nie muszę dodawać, że wciągnęłam się w cykl i teraz zamierzam kontynuować swoją znajomość z Verą Stanhope.

Tym, którzy nie czytali, polecam!

Moja ocena 5.5 / 6. 

kolejny rok…

…pod koniec roku kalendarzowego odnoszę wrażenie, że (powiedziałam to zresztą do P. dzisiaj), jestem trochę jak jakieś urządzenie elektryczne, które działa od stycznia do grudnia i ten grudzień a raczej jego końcówkę , zaczynam odczuwać baaardzo fizycznie…Mniej mam energii, sił, czuję się już wyczerpana. 
Hmmm… 

„Jezioro tajemnic”. Peter May.

Wydana w Wydawnictwie Albatros. Warszawa (2015). Ebook.
Przełożył Jan Kabat.
Tytuł oryginału The Chessmen. 

Na początek dwie sprawy. Pierwsza to taka, że chyba bardziej podoba mi się tytuł oryginału niż ten pod którym została wydana w Polsce. Według mnie jakoś bardziej oddaje klimat książki i to, o co w niej chodzi.
Druga to ta, o której w komentarzu do mojego wpisu o drugiej części trylogii hebrydzkiej Petera Maya czyli o „Człowieku z Wyspy Lewis” napisał Tommyknocker. Czyli to, że faktycznie, po skończeniu tej trylogii mam odczucie niedosytu i takie poczucie, że…chciałabym poznać dalsze losy Fina Macleoda i jego bliskich. Poza tym chyba brakować będzie mi tez klimatu stworzonego przez autora w tych trzech książkach. I choć, o czym pisałam, są jakieś drobiazgi, do których mogłabym się przyczepić (w tej części będzie to kilkakrotnie powtarzająca się liczba osób dwanaście, podejrzewam, że w oryginale był tuzin, niemniej jednak szkoda, że była to jedyna do wyobrażenia sobie liczba osób, która gdzieś tam w czymś brała udział:) ), to całość zdecydowanie na plus i polecam, polecam zdecydowanie, z tym, że napiszę swoją radę aby jednak trzymać się kolejności poszczególnych części bo jest to niezwykle ważne dla czytelnika. 

W tej części pewne sprawy z życia Fina rozwikłają się raz na zawsze. Zwróćcie uwagę na sam początek, niby nie pasujący do tego, co potem czytamy początek na samym końcu zepnie się logiczną klamrą z wydarzeniami z przeszłości.

A tymczasem Fin jest już od dłuższego czasu na wyspie i wraz z Marsaili mieszka i wychowuje wnuczkę (rodzice małej wyjeżdżają na studia). Fin znajduje pracę, nową oczywiście, w tym sensie, że pracę w policji zarzucił na zawsze. 
Znajduje pracę, odnawia kontakty z dawno nie widzianymi przyjaciółmi, zwłaszcza z jednym, który uratował mu swego czasu życie i to nawet dwukrotnie.

Pewnego razu wraz z nim znajdują się w nieoczekiwanej sytuacji, dodatkowo świadkami nietypowego zjawiska jakim jest ni mniej ni więcej zniknięcie jeziora.
Jakby tych atrakcji było mało, na dnie jeziora, którego nie ma, znajdują wrak samolotu swego dawnego przyjaciela. Wrak samolotu ze szczątkami ich przyjaciela.
Od tego zaczyna się akcja i dzieje się trochę jak na szachownicy właśnie, gdzie toczy się niezwykła gra, każdy z graczy ma swoje tajemnice i nie jest chętny do tego aby oddać wygraną.

Do tego w tle dzieją się sprawy osobiste zarówno Fina jak i innych bliskich mu osób jak chociażby pastor Donald.

Bardzo wciągnął mnie świat książek Petera Maya. Podobał mi się ten surowy klimat, w którym wydawałoby się,że nie ma miejsca na namiętności a wbrew oczekiwaniom jest ich wręcz aż nadmiar. Dodatkowo cieszy mnie praca tłumacza, nie dość , że dobrze wykonana to jeszcze mnie jako czytelnika cieszy fakt, że wszystkie trzy części zostały przetłumaczone przez tą samą osobę, co uważam dodaje książce dodatkowych walorów. Styl jest ten sam we wszystkich częściach i dodaje spójności całości. 

Moja ocena to 5 / 6.