„Stacja Jagodno. Serce z bibuły”. Karolina Wilczyńska

Wydana w Czwarta Strona. Poznań (2016). Ebook.

O trzeciej części cyklu o Jagodnie , czyli poprzedniej do tej, pisałam w tym wpisie

„Serce z bibuły” zamyka i domyka cykl o Jagodnie. Miejscowości pod Kielcami, w której mieszka Pani Róża serwująca człowiekowi w potrzebie zarówno ciepłe słowo jak i konfiturę z fiołków. U Babci Róży wszystko co dobre może się człowiekowi zdarzyć. I dobra rada, i dobre słowo i wsparcie i pomoc. Karolina Wilczyńska w centrum swojej opowieści stawia kobiety i nie inaczej jest w cyklu o Jagodnie gdzie kobiety wzajemnie się wspierają i dodają sobie sił w trudnych chwilach. Że brzmi bajkowo? Trochę nierealnie? Nie szkodzi. Każdy z nas, a przynajmniej spora część z nas potrzebuje raz na jakiś czas zapewnienia, że to co złe odejdzie w niebyt i że wszystko ułoży się po naszej myśli. 
Przy tym wszystkim, Karolina Wilczyńska jest wnikliwą obserwatorką świata i ludzi i to w jej książkach zawsze się czuje. W Jagodnie nie brakuje problemów , a to rodzinnych a to społecznych. To nie jest idylla i raj na ziemi i to dodaje książkom wiarygodności. 
Z tym, że u autorki wszystko z czasem układa się dobrze. Akurat ja jak najbardziej jestem za tym aby się wszystko układało jak najlepiej więc ten cykl to były takie moje prywatne symboliczne „konfitury z fiołków Babci Róży”.

W „Sercu z bibuły” autorka pozamykała wszystkie wątki, które działy się w poprzednich trzech częściach „Stacji Jagodno”. To rodzi nadzieję dla mnie jako czytelniczki, że Karolina Wilczyńska ma już pomysł na coś nowego, co niebawem otrzymam. 

Moja ocena 5 / 6

 

przypominam…

…o rozpoczynającym się dzisiejszej nocy eksperymencie zbiorowym na organizmach żywych czyli zmianie czasu z letniej na zimową 😛
Dwa razy w roku zachodzę w głowę po co to nam w dzisiejszych czasach i zazdroszczę Rosjanom tego, że jakiś czas temu pozbyli się kłopotu. Mam nadzieję, że i u nas kiedyś to się w końcu zmieni. Niech już zostanie sobie ta zimowa ale niech już się nie zmienia na letnią i tyle , o !

Niby śpimy godzinę dłużej ( i przestawiamy zegarki z trzeciej na drugą) ale już wiem, że zniosę to średnio a co do tego jak zniesie to Jasiek, to w ogóle wolę nie myśleć 😛 

„No…

…, Nefretete,* to ze mnie nie jest”, stwierdziłam patrząc w lustro z rana.
– A jak myślisz wyglądała z rana Nefretete i to przy szóstce dzieci? – dodał P. 

Chyba mnie jednak pocieszył 🙂

 

* Nefretete to stąd, że mam na czytniku nabytą książkę o Nefretete 🙂 autorstwa Ewy Kassali.

„Filiżanka kawy. Wybór nowel”. Han Malsuk

Wydana w Wydawnictwie Akademickim DIALOG. Warszawa (1997). Ebook.

Przełożyła Hanna Ogarek Czoj.

Tytuł zbioru opowiadań Han Malsuk zaczerpięty został od pierwszego w tym zbiorze opowiadań. Opowiadań wybranych przez tłumaczkę wraz z samą autorką, o czym mówi sama pani tłumacz w swoich zdaniach do czytelników książki na końcu zbioru.
Muszę powiedzieć, że ta niewielka objętościowo książka jest jedną z najlepszych czytanych przeze mnie w tym roku. Nie dziwi mnie zupełnie, że autorkę nominowano w roku 1993 do Literackiej Nagrody Nobla.
Podobnie jak inna autorka, która akurat ową nagrodę jednak otrzymała a mówię tu o autorce opowiadań jakąś jest Alice Munro, bohaterkami opowiadań Han Malsuk są kobiety.
I to poznając wycinki z życia kobiet dowiadujemy się więcej. O tle społecznym, o przemianach w jakich przyszło im wieść życie, o historii Korei ale i o ich własnych odczuciach, uczuciach, o innych osobach, które odgrywają rolę w życiu bohaterek.
Kobiety w prozie koreańskiej autorki są silne i dążą do własnego celu. Mają własne zdanie i nie wahają się go mówić. Walczą o spełnienie własnych marzeń i kierują się uczuciami. Nie poddają się.
Przy tym wszystkim ciekawe jest owo tło opowiadań, o którym pisałam. To historyczne ale również ukazujące przemiany zachodzące w społeczeństwie koreańskim. Chociaż akurat w tych opowiadaniach nie jest to tło nadmiernie rozbudowane ale sądzę, że w powieściach autorki jest ono rozrysowane intensywniej.  

Powiem tak, to takie mistrzostwo Wschodu , w niewielkiej objętości zawrzeć konkretną, mądrą, wartościową treść. 
Bardzo polecam.

Moja ocena 5.5 / 6 

zawód…

…książkowy jaki ostatnio przeczyłam to „Elegancja jeża” Muriel Barbery. 
Ktoś ją kiedyś bardzo polecał w pewnym książkowym miejscu. I odkrywszy niedawno , że ponownie się ukazała a jako ebook, to dodatkowa zaleta, nabyłam i przeczytałam. No i nie. Nie podzielam zachwytów czytelników a wiem, że książka generalnie się podoba, została przetłumaczona na wiele języków. No ale ja do miłośników tej książki na pewno nie będę należała. Niestety, ale moim zdaniem jest ona przegadana. Bo , że przefilozofowana, to wynika zapewne z tego, że autorka ukończyła filozofię. Niestety, wywody w książce głównie mnie zmęczyły a do tego jakoś odczuwałam irytację bo miałam podczas lektury nieustające wrażenie utrwalania stereotypów. Jak bogacze, to oczywiście niesympatyczni, często wręcz głupi, zapatrzenie w czubek własnego nosa, nie widzący w drugim człowieku właśnie Człowieka. Jak zamieszkujący kamienicę w bogatej dzielnicy Paryża, to oczywiście wszyscy są niesympatyczni i zadufani w sobie i w ogóle niemili. Nie, nie trafia do mnie ani przefilozofowanie, które mnie zmęczyło ani powielanie i utrwalanie stereotypów. Ponadto zero polubienia bohaterów:( 
No, jak mówię, nie trafiła do mnie ta książka. Być może, czego życzę, komuś innemu spodoba się i właśnie uda się w niej znaleźć coś, czego ja nie potrafiłam.

 

„Tam mieszkam. Życie Polaków za granicą”. Malwina Wrotniak

Wydana w Wydawnictwie Marginesy. Warszawa (2016).

Ta książka, którą czytałam z wielką przyjemnością to nie ebook tym razem a jak najbardziej „papierowa” książka, a jednocześnie moja wygrana w konkursie organizowanym na stronie Fb Wydawnictwa Marginesy. 

Autorka, Malwina Wrotniak, wcześniej przeprowadzała wywiady do portalu Bankier.pl, właśnie z cyklu „Tam mieszkam”. Najwyraźniej cykl cieszył się na tyle powodzeniem, że postanowiono o powstaniu książki. Którą to właśnie miałam okazję czytać. Na książkę składa się piętnaście, nie publikowanych dotąd jak pisze w przedmowie sama autorka, rozmów z Polakami, którzy mieszkają na pięciu kontynentach w czternastu różnych krajach (dwa wywiady są z Polkami mieszkającymi w dwóch różnych częściach Stanów Zjednoczonych).

Powody wyjazdu do innego kraju najczęściej powtarzały się dwa. Możliwość znalezienia pracy korzystniejszej i dającej lepsze profity niż ta w Polsce bądź , co też nie dziwi, sercowe. Ale jest też pan, który do Londynu trafił głównie dlatego, że od dziecka fascynował się Wielką Brytanią (ten wywiad zresztą był jednym z tych, które spodobały mi się najbardziej).

Piętnaście różnych rozmów i moje zaskoczenie, bo jak się okazuje, spodobały mi się najbardziej nie te wywiady, co do których nie przypuszczałam, że mi się spodobają. A jakoś najmniej podobały mi się te, co do których sądziłam, że z przyjemnością przeczytam. Nie mam tu żadnych personalnych uwag, od razu zaznaczam. Chodzi o same kraje i wrażenie na ich temat, które wyniosłam z przeczytanych rozmów. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że są to wrażenia zdecydowanie indywidualne. I wcale nie musi oznaczać, że to, co drażniło rozmówców Malwiny Wrotniak musiałoby drażnić i mnie. 
Osoby, z którymi rozmawiała autorka na razie czują się „zagnieżdżone” w danym miejscu. Kilka z nich według mnie przynajmniej nie ma szans na zmianę miejsca zamieszkania. Ale ci, którzy wyjechali za granicę do pracy, mają wielkie szanse na to aby zmienić w przyszłości miejsce życia i kto wie, czy nie powrót do Polski.

Rozmowy te nie dotyczą tylko prozaicznych aspektów mieszkania za granicą , chociaż i te są poruszane i dobrze, bo z takich niby to drobiazgów składa się nasza codzienność i rzeczywistość. Rozmowy dotykają też jednak problemów społecznych, zwłaszcza nasilających się w ostatnim czasie w Europie ale nie tylko.
Są też rozmowy o ekonomii, o kryzysie, który rozlał się w ostatnich latach na cały świat.
Jest też sporo o Polakach i wychodzi na to, że większość osób mieszkających za granicą widzi , że Polacy są tam doceniani i chwaleni.

Nie spotkałam się też, co krzepi, z psioczeniem wzajemnie na polską Polonię gdzieś tam. Być może osoby, które kontakt z zasiedziałą Polonią zniechęcił, po prostu nie podtrzymywały niepotrzebnych kontaktów, co wydaje się być zdecydowanie rozsądne.

Na zakończenie chciałabym napisać, które wywiady spodobały mi się najbardziej. Są to wywiad z Anetą i Andrzejem Borysławskimi mieszkającymi w Katarze, rozmowa z Kingą Eysturland mieszkającą na Wyspach Owczych w Klaksviku (bardzo ciekawie pani Kinga opowiadała o miejscu, w którym przyszło jej żyć). Swoją miłością od dziecka do Wielkiej Brytanii i konsekwencją w dążeniu do zrealizowania marzenia o wyjeździe tam ujął mnie Jakub Krupa mieszkający w Londynie. 
Trochę zmartwiłam się po przeczytaniu wywiadu z Moniką Henriksson ze Szwecji, mieszkającej w Sztokholmie, a to dlatego, że miałam po tym wywiadzie wrażenie, że Szwecja jest jednak o wiele bardziej smutniejsza niż sądziłam. Nie wynika to absolutnie z tego, co mówi sama pani Monika, która wydaje się być zadowolona ale jakoś z całokształtu, z tych szczegółów wyczytanych w rozmowie. 

„Tam mieszkam” jest bardzo ciekawą książką i według mnie warto ją przeczytać. Cieszę się bardzo, że udało mi się ją wygrać bo przeczytałam ją z wielkim zainteresowaniem.  
Moja ocena to 5 / 6 .  

 

 

Rocznicowo , urodzinowo…

…i imprezowo 🙂
Wczorajszy dzień był bardzo przyjemny.
Impreza urodzinowa koleżanki z grupy przedszkolnej Jasia udała się świetnie.
Dzieci wyszalały się za wszystkie czasy, rodzice mogli porozmawiać w nieco innym otoczeniu niż to „przedszkolne”, to też ważne.
Co mi się podobało to to, że rodzice O. zaprosili jeszcze i rodzeństwo dzieci. Wiadomo, że zawsze chodzi o dodatkowe koszty więc tym bardziej przyjemnie tym bardziej, że dwójka z nich skorzystała i faktycznie byli bracia obojga dzieci.
Nie wyobrażam sobie tego typu imprezy w domu i na szczęście ktoś tam gdzieś wymyślił tego typu miejsca zabaw i rozrywki, naprawdę ozłocić go się powinno 🙂
Dzieci bawiły się dobrze, jedzenie smakowało. Mój Syn, który umie cieszyć się drobiazgami, najbardziej cieszył się z podjedzenia chrupków kukurydzianych. Był też moment, który mnie wzruszył, a mianowicie gdy K. , kolega z grupy siedzący obok poskarżył się, że nie umie włożyć czapeczki imprezowicza. Jaś natychmiast zaoferował się chłopcu z pomocą i pomógł przy założeniu ozdoby. To podkreślają zawsze opiekunowie Jasia, gdy jest sytuacja gdy ktoś potrzebuje pomocy Jasiek rzuca wszystko, co robi, poświęca swój czas i energię na pomaganie.
A po powrocie do domu zjedliśmy we trójkę domowy obiad i praktycznie minął dzień. Który to jak podkreślam, był bardzo przyjemny 🙂 

Siedemnaście lat minęło…

…nie do końca jak jeden dzień ale wystarczająco szybko aby zarzucić truizem „czas leci” i niby pamiętam dzień Ślubu a tu proszę, siedemnasta Rocznica Ślubu 🙂 Jakby ktoś chciał powinszować to otwieram ten wątek dokładnie z taką intencją. 
Dziwnym zbiegiem okoliczności, rocznica w 2011 roku również w niedzielę przypadała. Wtedy spędziliśmy ją zgoła odmiennie. Najpierw na cmentarzu u Emilki, z przyjaciółmi, już w ramach listopadowego Święta, potem z nimi na kawie a wieczorem razem na kolacji w ulubionej greckiej restauracji.
Jakby mi ktoś wtedy powiedział,że pięć lat potem świętować będziemy zupełnie inaczej i w takim a nie innym gronie czyli z Jasiem 😉 a dodatkowo w miejscu jakim jest sala zabaw gdyż Jaś został zaproszony na urodziny koleżanki z przedszkola, to bym pewnie nie uwierzyła.
A tu proszę 😉
I Wiecie co? Ja wiem, że pewnie niektórzy powiedzieliby, że w restauracji , przy świecach , przy eleganckich daniach jest super ale …ja się bardzo cieszę, że tę Rocznicę spędzimy w taki właśnie sposób 🙂

A teraz przyjmuję życzenia i serdeczności 🙂  

„Paradoks”. Igor Brejdygant

Wydana w Wydawnictwie Marginesy. Warszawa (2016). Ebook.

 

W roku 2012 mogliśmy z P. oglądać jeden z najlepszych seriali kryminalnych produkcji polskiej. Był to „Paradoks”, którego scenarzystą ( jednym z trzech reżyserów) był Igor Brejdygant. 
Serial mnie i P. wtedy zachwycił, stanowił coś tak przeciwnego do tego, co serwują nam stacje telewizyjne jeśli chodzi o seriale kryminalne, że kiedy okazało się, że niestety, ale nie będzie jego kontynuacji , byliśmy bardzo rozczarowani. Aby już skończyć temat serialu bo nie o nim tu przecież ma być mowa, szkoda, że żadna z konkurencyjnych stacji nie pokusiła się o wyemitowanie drugiej serii u siebie. Jestem przekonana, że oglądalność byłaby na wysokim poziomie. No ale produkcje filmowe nieco bardziej ambitne niż to, do czego od kilkunastu lat jest przyzwyczajany widz , najwyraźniej nie cieszą się popularnością i kiedy przychodzi do decyzji, ktoś tam najwyraźniej nie umie zaufać intuicji i dobrej jakości.

Teraz o książce. Igor Brejdygant pisząc ją miał zapewne wcale nie takie łatwe zadanie. Owszem, miał „bazę” ale dobrze wiemy, że czym innym jest scenariusz filmu czy jak w tym przypadku, serialu, a czym innym konkretna proza z fabułą. I coś jeszcze. W serialu dużą wagę odgrywał obraz. Czasem mina któregoś z bohaterów. Czasem gest. To wystarczyło abyśmy zorientowali się o co chodzi. W książce o czymś takim nie ma mowy gdyż popełniłoby się według mnie coś w rodzaju „łopatologii stosowanej”. Autor musiał więc tak naprawdę „Paradoks” rozpisać na nowo. Myślę, że nie było to łatwe zadanie ale z radością muszę przyznać, że wywiązał się z niego świetnie.

Po beczce słodu , mała łyżka dziegciu, tytułem wstępu. Niestety, w tym przypadku , pomimo, że się na książkową wersję „Paradoksu” mocno cieszyłam i czekałam, to że wcześniej obejrzałam serial, nie pomogło mi. Po pierwsze, pamięć moja jednak dobra i nawet fakt, że serial oglądałam w tygodniach tuż po narodzinach Syna, nie spowodował, że euforia przyćmiła to, co działo się na ekranie. Również postaci z filmu obecnie „grały” podczas lektury książki przed moimi oczami. Tak więc i wygląd bohaterów i sporo spraw, rozwiązań , pamiętałam. Szkoda, bo sporo jednak na tym straciłam bo wiadomo, w przypadku kryminału element zaskoczenia odgrywa najważniejszą rolę. Tak więc muszę powiedzieć, że w przypadku książki, zdecydowanie lepiej jest przystępować do lektury bez wcześniejszego obejrzenia serialu.

Książka dzieli się na dwie części.
W pierwszej z nich poznajemy bohaterów. Poznajemy Joannę Majewską wysłaną przez inspektora Andrzeja Zielińskiego (ciekawy zabieg, w serialu bowiem pan ten nosi inne imię, tak przynajmniej wynika ze strony filmu na Filmweb.pl a w książce autor zmienił imię na imię aktora odgrywającego rolę w filmie, co dodatkowo jest zabawne bo aktor nosi teraz imię i nazwisko postaci z książki) w celu prywatnych przeszpiegów. Andrzej Zieliński, inspektor,nie aktor, 🙂  wysyła Joannę aby prowadziło coś w rodzaju prywatnego śledztwa dotyczącego komisarza Marka Kaszowskiego. Jest też „Młody” czyli Jacek i prokurator Sobecki.
W pierwszej części poznajemy więc postaci i ich losy a wędrując wraz z Joanną, która zagląda do spraw umorzonych podczas śledztwa i początkowo mającej znaleźć coś, do czego mogłaby się „przyczepić” a konto Kaszowskiego , mówiąc kolokwialnie, poznajemy paradoksalne (zgodnie z tytułem książki) tych spraw rozwiązania.
Potem sprawy już się tylko komplikują. Źli ludzie wcale nie okazują się złymi, a ci dobrzy niekoniecznie są dobrymi. Czyż to nie zapożyczone z życia?
Druga część nie dotyczy spraw ongiś prowadzonych przez Kaszowskiego a stanowi rozwiązanie jednej z wielkich afer,  o których w książce od początku jest mowa.
I w tej części sprawa ta nareszcie znajdzie swoje rozwiązanie. Nie tylko ta jedna sprawa, ale również sytuacje z życia bohaterów zostaną w ten czy inny sposób rozwiązane.
„Paradoks” to dobra książka kryminalno sensacyjna. Jest tam to, co miłośnicy gatunku lubią czyli konkretne postaci, bez cukru i lukru, jest zgorzkniały glina (ale to zgorzknienie jest jak najbardziej uzasadnione a nie powodowane skandynawską zimą trwającą ponad pół roku :P) , są tam ciekawie rozwiązane sprawy kryminalne i akcja sensacyjna.
Ze swej strony przyznam się do tego, że o dziwo, w połowie książki, gdy rozpoczyna się właśnie akcja bardziej sensacyjna niż kryminalna, trochę „siadło” mi tempo czytania.

Ten mały książkowy eksperyment polegający na zamienieniu scenariusza na fabułę oceniam na 5 / 6. 

 

„Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)”

Anna Fryczkowska. 

Wydana w Wydawnictwie Burda Książki. Warszawa (2016). Ebook.

„Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” to podobno kryminał wliczający się w nurt „cozy mystery”. Jakby nie nazwać, faktycznie skądś to znamy, klimat i aurę, znaczy się. Czyli niewielka liczba osób zamknięta , odcięta od świata z jakichś tam powodów i nagle wydarza się zbrodnia. A mordercą jest na pewno osoba przebywająca w tymże miejscu.
Nie inaczej jest w tej książce. Oto sześć kobiet, każda „z innej bajki” i suka. Pięć przyjaciółek i ukraińska pomoc domowa. Gospodyni, Zuzia, najbogatsza z przyjaciółek, organizuje w nowym domu spotkanie. Nowy dom jest co prawda ogromny (stąd i zapotrzebowanie na pomoc domową chociaż jak się potem okaże, właściwie z zupełnie innych powodów), za to położony dość daleko od Warszawy skąd docierają do domu i Zuzi przyjaciółki. Bietka, uzurpatorka tytułu „królowa kryminału”, Alka, Daria i Hania. Jest też Uliana, owa pomoc domowa.

Wcześniej pisałam o tym, że każda z kobiet wydaje się być z innej bajki bo dzielą je zarówno światopoglądy jak i sytuacja materialna. Ale o dziwo, chyba jakoś się przyjaźnią. Z małymi wyjątkami jak się okazuje.

Ponieważ spotkanie odbywa się zimą, może więc nie dziwić śnieg. Śnieg o tyle jednak okaże się ważny, że jak to zwykle u nas bywa, mimo, że zapewne zapowiadany, zaskakuje. Wszystkich. Przyjaciółki po trochu też ale i drogowców ponieważ drogi zostają zasypane i dojazd wszędzie zaczyna być utrudniony. 
Co nie pomaga gdy jak się okazuje, przyjaźń nie była tak silna jak się wydawało, bo jedna z przyjaciółek zostaje zamordowana. 
A pozostałe przy życiu kobiety stają oko w oko z niewygodną prawdą. Morderczynią jest któraś z nich. Co oczywiste- szybko wyjdzie na jaw, że tak naprawdę każda z nich miała motyw aby popełnić morderstwo.

U Anny Fryczkowskiej charakterystyczne jest to, że zwykle kobiety są niezbyt szczęśliwe, za to walczą o swoją niezależną pozycję. Mężczyźni w ich życiu bywają obecni ale często są jeśli nie destrukcyjni to z pewnością nie są wsparciem jakiego by się oczekiwało. 
Przy tym wszystkim Fryczkowska jest po prostu dobrym obserwatorem życia i zapewne podczas kobiecych spotkań często jest powiernicą, która najwyraźniej „dobrze” słucha. Bo słuchać też trzeba umieć.
Fryczkowska nie rozpieszcza swoich czytelników. Świat przedstawiony w jej książkach raczej nieco przygnębia , a na pewno nie jest to literatura z gatunku pokrzepiająco rozweselających ale też mam tego zdecydowaną świadomość i nie oczekuję śmieszków i heheszków. 

No i jak to u niej jest, kobiety muszą trzymać się razem i wspierać. Gdybym miała poszukać nieco dalej i w innym medium niż książki, to sięgnęłabym po nazwisko Almodovar (Pedro, oczywiście, czyli jeden z moich ulubionych reżyserów). On również pokazuje nieustająco podobne motywy, czyli kobiety uwikłane w rozmaite zależności, nieszczęśliwe często, poszukujące jednak szczęścia ale najważniejsze, wspierające się razem i dodające sobie siły.

W książce Anny Fryczkowskiej spodobało mi się również ukazanie tego, do czego mogą doprowadzić tak zwane „dobre chęci”, którymi jak wiemy, wybrukowane jest piekło. I jak silne potrafią być wyrzuty sumienia.

Moja ocena to 5 / 6.