…czytamy „Kubusia Puchatka” Jasiowi. Nadszedł ten czas i czytanie tej konkretnej książki wyszło z inicjatywy samego zainteresowanego. Wcześniej usiłowałam czytać Mu Kubusia Puchatka i nie szło, podobnie zresztą z audiobookami, które Jaś otrzymał swego czasu a są czytane przez samego Janusza Gajosa i o ile ja się chętnie bardzo zasłuchiwałam w jedną ze swoich ukochanych książek z dzieciństwa (teraz też zresztą:)) to Jaś niekoniecznie.
Tak czy inaczej, teraz sam zechciał i nawet wyciągnęłam swoje dwa egzemplarze z dzieciństwa, wydane przez Naszą Księgarnię. „Kubuś Puchatek” to wydanie z roku 1979 i aż łzy wzruszenia poleciały podczas oglądania i przypominania sobie (a mam w niej nawet zaznaczone wciąż fragmenty na konkurs recytatorski, w którym brałam udział) tych dobrych chwil z czasów dzieciństwa. Nawiasem mówiąc, ceny książek dla dzieci powróciły do niektórych obecnych i książka ta wtedy kosztowała 30 złotych. „Chatka Puchatka” to moje wydanie z roku 1983, mocno zniszczona. I o ile „Kubusia Puchatka” mam wznowienie już bardzo współczesne i o tyle fajne, że w wersji polskiej i oryginalnej, więc super, to „Chatka Puchatka” mocno zniszczona więc nabędę nową. Nawiasem mówiąc, jako dorosła jeszcze inaczej odbieram tę lekturę (poodkrywałam, że większość moich znajomych to postaci z KP:)).
No i wczoraj wieczorem i nocą poczułam się trochę jak Prosiaczek z jednego z opowiadań z „Kubusia Puchatka”. Ale najpierw Wstęp Bronisław, że tak sobie pozostanę pod wpływem Kubusia Puchatka.
Najpierw , w poniedziałek wieczorem „Akcja Matki” czyli smsowe umawianki trzech z nas , mam z grupy Jasia, aby się we wtorek po przedszkolu umówić na placyku zabaw. No i fajnie, chociaż pisząc smsy, wspomniałam, że pogoda niestety, na ten tydzień niepewna ale stwierdziłyśmy, spróbujemy.
I co? I kiedy te pół godziny deszczu , które podczas dnia pojawił się na Kabatach miało miejsce? Tak, dobrze podejrzewacie, akurat w czasie, gdy byliśmy na placu. Na szczęście rozpadywało się powoli i udało się trójce szalejącej wspólnie pobawić chociaż trochę bo jak wszystkie wiedziałyśmy i nie musiałyśmy tego werbalizować, gdyby plany nie wypaliły to…wieczór każda z rodzin miałaby ciężki, oj , miałaby…Dodatkowo, gdy P. poszedł po Jasia, to dzieci podekscytowane kłębiły się przy furtce i jak powiedziała jedna z pań cały dzień nic tylko o tym opowiadały…:)
Tak więc na szczęście, chociaż trochę, ale trójka się pobawiła (tworzą taką trzyosobową paczkę, dwóch chłopaków i jedna dama :)).
Po powrocie do domu aż się żachnęłam bo oczywiście pogoda nagle się poprawiła. A z placu nas deszcz wygnał, nie nas jednych, zresztą, ech…
Ale wieczorem nagle nadciągnęła ciemna chmura i zaczęło silnie padać. A potem okazało się, że padało mocno przez całą noc. Kilka razy się budziłam i co? I za każdym razem lało. A podobno i burza była. O tym, że faktycznie mocno lało, dowiedzieliśmy się rano. Podobno po nocnych ulewach największe straty akurat w naszej części Ursynowa. Stacje metra dwie zamknięte, piwnice pozalewane, ulice podobnie niektóre. P. powiedział, że na naszej taka kałuża, że niektóre osobówki mogą się martwić przejeżdżając tamtędy 😦
U nas tradycyjnie, garaż zalany trochę ale póki nie piwnice, nie jest źle.
Natomiast dzieci zachwycone. Są tu takie miejsca „stałych kałuż” i widzę, że najmłodsi , wyposażenie w kalosze, zachwyceni spędzają tam kolejne dziesiątki minut. Jest to jakiś pomysł na spacer z dzieckiem, przynajmniej się nie martwisz o atrakcje, dziecko kotłuje się godzinę w kałuży, najszczęśliwsze, a ty człowieku dumaj kto cię wrabia i zapewnia cię, że twojemu dziecku potrzebne są te wszystkie mądre bardziej lub mniej zabawki skoro i tak najlepsze to nieco więcej niż przeciętnie wody, dobre kalosze i czas spędzony z mamą lub tatą…
Tak czy inaczej, pisząc, że poczułam się trochę jak Prosiaczek podczas ulewy, trochę tak się czułam, zastanawiając się czy dalej będzie padać tak intensywnie jak to postraszyli mnie w radiowej zapowiedzi dziś rano czy może niekoniecznie jak mnie przekonuje P. po prześledzeniu wszystkich trzech prognoz pogody, które regularnie śledzi.