rysujemy…

…niektóre rzeczy idą mi nieźle i kiedy Janeczek sobie czegoś życzy, w miarę udaje mi się spełnić Jego życzenie.
Jednak krowa odrobinę mnie przerosła.
Mimo wzorca, który przyniósł mi Janeczek (w postaci oczywiście zabawki a nie Mućki sąsiada).

Pokazuję rysunek Janeczkowi, który zdaje się nie wiedzieć, co mu prezentuję.
Mówię więc tonem wyjaśnienia „To miała być krowa”.
Towarzyszący nam P. podpowiada z boku „A wyszedł bulterier”.

Kurtyna:) 

tradycyjnie…

…przypominam o zmianie czasu. Z 3 na 2 godzinę (zawsze się zastanawiam czy ktokolwiek ściśle trzyma się wyznaczonych godzin , oprócz kolei itd bo tu, wiadomo, faktycznie trzeba).
Tak, wiem, wiem… Proszę mi po raz kolejny nie tłumaczyć, nie wyjaśniać. Wiem, że to „nasz” czas i żaden to argument dla mnie bo nie widzę problemu , żeby do niego nie wracać skoro przez pół roku świetnie obywamy się z tym „nie naszym” czasem.
Piszę jedynie dla przypomnienia.
Jak dla mnie tej zmiany mogłoby nie być i tyle a odkąd mam dziecko, to już w ogóle nie wiem, czego się spodziewać bo wiem jedynie, że człowiek nie maszyna i że na pewno w taki czy inny sposób ale zmianę odczuję. 
Poprzednia przesunęła mocno godziny dzieckowej drzemki na przykład 🙂 

15 lat temu…

…w rześką, słoneczną sobotę wieczorem państwo Chiara i P. ślubowali sobie przed Ołtarzem.

Zleciało, wiem, że powiem truizm ale zleciało. A pamiętam praktycznie cały tamten dzień. To chyba dobrze bo oznacza, że był dla mnie dobry i ważny. Bo i taki właśnie był. Nie, nie najważniejszy w moim życiu, to powtarzam wiele razy, ale jeden z ważniejszych. Te najważniejsze przyszły potem. 

Ja z tych, którzy lubią Rocznice Ślubu i dla mnie to dzień, który jakoś tam staram się celebrować. Wyjść do knajpki w tym roku na pewno nie wyjdziemy ale obejdziemy sobie w domu z Janeczkiem, z którym to jest już nasza trzecia wspólna rodziców Rocznica:)

Wzruszył mnie P. niedawno stwierdzając w rozmowie, że to były dobre lata. Cieszy, że tak myśli bo wiem, że nie jestem osobą, z którą łatwo się żyje. Ale wychodzi na to, że nie jest tak najgorzej.

Życzę nam obojgu w dniu takiej okrągłej Rocznicy Ślubu Zdrowia i Szczęścia i wiele , wiele dalszych wspólnych lat w miłości i radości z naszego Syna.

Jakby ktoś chciał nam powinszować to tradycyjnie, po to stworzyłam ten wpis 🙂

jesiennie…

…wczoraj i dziś. Na jutro zapowiadają silniejsze opady, a na czwartek, co mnie szczególnie interesuje, niestety, nawet i śnieg oprócz wspaniałości w postaci ujemnych temperatur. Niby nie powinno mnie to dziwić bo to jesień ale każdorazowo nie cieszy, taka prawda. 

Jestem po lekturze książki „W poszukiwaniu istoty czasu” Ruth Ozeki. Przyznam się, że autorka kompletnie mi nie była znana do czasu lektury, na którą zdecydowałam się za sprawą promocji, nie inaczej, na ebook. Nie żałuję bo książka jest w sporej mierze o Japonii. Sama autorka, Ruth Ozeki, ma korzenie japońskie.
Nie wiem co w jej książce jest autobiograficzne a co stanowi jedynie pomysł jej samej bo sporo elementów autobiograficznych znaleźć można.
Poznajemy autorkę książek, którą od pewnego czasu trapi posucha. Pomysłów na nową książkę brak. Mieszka ona na jednej z kanadyjskich wysp ze swoim mężem i kotem. Pewnego dnia natrafia na niezwykłe znalezisko wyrzucone nocą na brzeg morza. Jest to zawiniątko z niezwykłościami pewnej japońskiej szesnastolatki, w tym jej pamiętnikiem.
Ruth, owa autorka, zaczyna czytać pamiętnik dziewczyny i z każdym niemal słowem, zaczyna coraz bardziej pragnąć poznać dziewczynę ale przede wszystkim dowiedzieć się co się z nią i jej bliskimi stało po słynnym tsunami z 2011 roku. Zaczyna swoje własne prywatne śledztwo mające doprowadzić ją do kontaktu z Naoko.

To dość dziwna książka, z według mnie, trochę nie do końca przemyślanym zakończeniem. Zakończenie jest trochę dziwne bo jakby wymyślone na szybko, a szkoda, bo był wątek, który można było pociągnąć, nie chcę jednak za wiele pisać.

Poza zakończeniem jednak nie mam specjalnie do czego się przyczepić. Chociaż nie jest to książka zbyt radosna, opisuje bowiem bardzo niedobre zdarzenia i smutne losy Naoko, która pada ofiarą szkolnego prześladowania, co poznajemy z najbardziej drastycznymi szczegółami.
To książka o przeciwnościach losu, o niezrozumieniu przez najbliższych, o bolesnym zderzeniu kultur i mentalności. O zbieżności losów, wydarzeń, sytuacji. Ale także o tym, jak dziwny jest czas. I że być może wcale nie jest dla nas tak znany i dający się poznać, jak może nam się wydawać. Ten aspekt wydaje się być najciekawszy. Czy na pewno to, co przeżywamy to realność, rzeczywistość? A może sen? Nasz? Czy może czyjś? Takie i inne pytania przychodzą do głowy podczas lektury tej książki. 

Sporo w niej odniesień do buddyzmu bo autorka sama jest buddystką.

Moja ocena waha się pomiędzy 4.5 a 5 / 6 i na biblionetce podarowałam jej ostatecznie ocenę 5 / 6. 

 

 

koniecznie…

…zabierzcie Małego do Akwarium w Gdyni. Tak nas namawiała znajoma rok temu w Karwi poznana, kiedy znów się w tym roku w Karwi spotkawszy, omawiałyśmy co można zaserwować w ramach rozrywki starszym już nieco dzieciom. „Naszej Zosi bardzo się podobało!”. 
Na Gdynię wtedy się nie skusiliśmy (na pewno pojedziemy gdy Janeczek będzie starszy) chociaż tamto miejsce to jedno z moich najulubieńszych (pamiętam je jeszcze za siermiężnych czasów, a teraz podobno jest po remoncie i super prezentują się ryby i morskie stworzenia wszelakie).

Za to myśląc, że może miała rację tak nas namawiając owa znajoma a także mając na uwadze to, że Janeczek do dziś pokazuje, jak prychała foka z Fokarium w Helu (czerwiec!) i jak głaskał Konika Polskiego w Popielnie (sierpień) stwierdziliśmy, że co jak co ale powinno Mu się spodobać na wystawie Oceanarium, która (niestety na miesiąc tylko) przyjechała do jednego z warszawskich centrów handlowych.

Zapłaciliśmy za bilet i wparadowaliśmy do środka uradowani, że dziecko będzie mieć rozrywkę a w środku od samego wejścia kusiły piękne ryby, koralowce i ukwiały. 
Chwila, moment, a gdzie nasz Syn?
Jak to przy wyjściu?

Powiedzmy tak.
Wystawę oblecieliśmy (niemal dosłownie) w chwilę i to głównie, żeby rodzice sobie pooglądali.

Syn łaskawie zezwolił na trzy fotki, przy murenach, na które patrzył z wyraźnym „dziwne są te stwory” wypisanym na twarzy, przy żółwiaku chińskim i przy jeszcze jednych rybach.

Dobrze, że przynajmniej na koniec został obdarowany balonikiem z nazwą wystawy.

Inaczej miałby święte prawo mieć do nas pretensje za zmarnowany wieczór 🙂

nie prosiłam…

…, żeby mieć chociażby świadomość tego, jaki jest dziś dzień prócz imienin Jadwigi. Los zechciał inaczej.

Tak, dziś jest kolejny Dzień Dziecka Utraconego, który mnie i P. dotyczy. 

W myślach i w sercu mam dziś wszystkie te dzieci, które nie przeżyły własnych rodziców. I tych rodziców, których to potworne doświadczenie dotknęło.

Szczególnie myślę o mamach, które swego czasu nie miały bądź nie będą mieć zbyt dużo czasu na żałobę z racji podjęcia się nowej roli, czyli opieki nad wnukami. Nad mamą Anny Jantar, Anny German i Anny Przybylskiej. Te panie też straciły swoje dzieci. Czy jest różnica , że były to już dzieci dorosłe i same będące matkami? Nie sądzę. Ból osieroconej matki jest dokładnie taki sam. Niewyobrażalny i chyba nie do opisania. 

Sobie samej tradycyjnie życzę tylko aby ludzie nie zapomnieli o naszej Emilce. Aby o Niej czasem chcieli porozmawiać. Ona była i jest tylko w jakiś inny sposób…

Dobrze, że w domu jest teraz Ktoś, kto skutecznie powoduje, że Mama i Tata mają ten dziwny dzień po prostu chociaż trochę łatwiejszy.

„Uciekinierka”. Alice Munro.

Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2009). Ebook.

Przełożyła Alicja Skarbińska-Zielińska. Tytuł oryginału Runaway.

Panie i panowie. A więc stało się. Wsiąkłam. Czy inaczej może. Zaskoczyłam na prozę Alice Munro? Albo jeszcze inaczej, po prostu zależy od tomu. Pierwszy zbiór opowiadań nie zrobił na mnie wrażenia (było to „Drogie życie”, o którym pisałam tu, w tym wpisie. Potem przeczytałam (całkiem niedawno, po roku od pierwszego spotkania z prozą Munro) jej „Za kogo ty się uważasz?”, o którym pisałam całkiem niedawno, tu. Wtedy odczułam coś innego. Wciąż nie miałam pojęcia co do końca czuję czytając te opowiadania bo były takie, które wciąż wrażenia nie zrobiły ale z chwilą jak czytałam więcej i więcej coś nieodwracalnie wciągnęło mnie w rytm, styl, nastrój prozy Alice Munro i oto stało się. Jestem po skończonej perle. 
Tak, tym razem praktycznie wszystkie opowiadania zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Każde jest inne, każde dotyka innego problemu a jednak z każdego z nich coś dla siebie wyniosłam, jakieś refleksje, przemyślenia.

Nie powiem, które opowiadanie zrobiło na mnie największe wrażenie bo chyba nie mogę tego określić. Ale na pewno wstrząsnęło mną na swój sposób tytułowe i pierwsze czyli „Uciekinierka” za prostotę przesłania. Nie chcę pisać za wiele, dość, że jeśli ktoś nie chce aby mu pomóc, naprawdę nie należy narzucać się z pomocą. 

Następnie ogromne wrażenie zrobiło na mnie następne, które ma swoją kontynuację w dwóch następnych opowiadaniach, tu ważny jest opis relacji matki i dziecka. I znowuż, wiele, wiele myśli, refleksji z cyklu „co zrobić aby stworzyć udaną więź z własnym dzieckiem? jak się obronić przed utratą tejże?”.

Wstrząsnęło mną „Winy” i łzy w oczach miałam podczas czytania „Sztuczek”. Za ich prawdziwość i przeraźliwie smutny wydźwięk.

Jak napisałam, każde z tych opowiadań dotyczy innych relacji. Wspólne są wachlarz najrozmaitszych emocji i odczuć jak również cierpienie.

Alice Munro bohaterkami swojej prozy uczyniła kobiety i chociaż przedstawia je w rozmaity sposób (mam wrażenie, że niekiedy nie lubi swojej własnej płci czyniąc z jej bohaterek osoby, którymi najchętniej potrząsnęłoby się pytając „halo, śpiąca królewno, obudzisz się czy utykasz w tym, w czym tkwisz ale z własnej i nieprzymuszonej woli?”), łączy je jedno. Jej wnikliwe oko obserwatora tego, co przeżywają i w jaki sposób. A mimo to Alice Munro udaje się ustrzec jednej rzeczy. Otóż podczas lektury nie odczuwamy nad treścią „ręki demiurga”. Mamy wrażenie, że znajdujemy się obok danej bohaterki bądź z nią rozmawiamy. Tak czy inaczej, osoba autora, stwórcy postaci znika, rozmywa się a nam dane jest jedynie współprzeżywanie tego, co dzieje się w życiu bohaterek bądź obserwowanie tegoż. Ale z bardzo, bardzo bliska.

Tak, wciągnęłam się w prozę Munro, daję się uwieść zawiłościom emocji przedstawionym najczęściej w pozbawiony zbędnych ozdobników faktom i zdarzeniom opisanym przez nią. I, całkiem dla siebie niespodziewanie (ale czyż nie jest miło mieć takie właśnie niespodzianki?) zaczynam mieć jedną z bardziej lubianych autorek. 

Dobrze, że zarówno ten zbiór jak i dwa trzy następne, które nabyłam, udało mi się zdobyć po korzystnych cenach bo czuję, że niebawem zatęsknię za prozą Alice Munro.

Tymczasem informuję, że moja ocena to 5.5 / 6.

 

znacie?

Ja też nie:)
To znaczy zwracam honor, może Wy znacie. Książki tegorocznego zdobywcy Literackiej Nagrody Nobla czyli Francuza Patricka Modiano. 
Ja nie znam, co nie znaczy, że się nie zapoznam. Zapoznałam się z Alice Munro i po pierwszym zjeżeniu się co do jej opowiadań teraz wsiąkłam w kolejny tom (wczoraj zaczęłam „Uciekinierkę”). 

Czy ktoś, kto naprawdę go czytał, może coś niecoś o nim a raczej oczywiście o jego prozie, napisać?
 

„Jedwabnik”. Robert Galbraith.

Wydana w Wydawnictwie Dolnośląskim. Wrocław (2014). Ebook.

Przełożyła Anna Gralak. Tytuł oryginału The Silkworm.

Właściwie nie wiem dlaczego J.K. Rowling została przy tym pseudonimie literackim skoro już i tak wszyscy wiedzą, że autorką „Wołania kukułki”, o której to książce pisałam w tym wpisie i teraz „Jedwabnika” jest ona sama ale być może postanowiła zostać przy nim właśnie na potrzeby kryminałów. 
Tak czy inaczej, zdecydowanie, opłacało się dać jej drugą szansę. Może inaczej, bo „Wołania kukułki” nie krytykowałam ale…po tamtym kryminale czułam, że coś kolejnego, co wyjdzie spod pióra (klawiatury?:) Roberta Galbraitha będzie warte przeczytania i nie myliłam się. 
Zdecydowanie widzę postęp aczkolwiek refleksja, która towarzyszyła mi podczas całej lektury brzmi „pani Rowling jest już w tym punkcie literackiej kariery, że czuje bezpieczne zakotwiczenie i może pozwolić sobie na małe zemstki”. Tak, właśnie tak odebrałam tę książkę. Jako aluzje, (nie zemstę a zemstki właśnie), odesłania czy raczej prztyczki w nos wysłane w kierunku rynku wydawniczego Wielkiej Brytanii, konkretnie zaś, londyńskiego. Czy się mylę? Być może. Może nawet na pewno. Jednak, co zawsze powtarzam, mam prawo do subiektywnych odczuć i one są dokładnie takie, jak właśnie napisałam.

Tym razem bowiem akcja książki nierozerwalnie związana jest z wydawniczym światem Londynu. Z wydawnictwami istniejącymi na rynku od lat i z autorami od lat dla nich piszącymi i między owymi wydawnictwami przemieszczającymi się. Jest też dużo o wzajemnej niechęci, nienawiści, tajemnicach z przeszłości. Jest też trochę o talencie i całkiem sporo o braku talentu literackiego. Jest o krytyce i o tym, do czego krytyka może doprowadzić co bardziej wrażliwe jednostki (zawsze powtarzam, że jednostki wrażliwe nie powinny brać się za pisanie bo faktycznie, większości tekstów pisanych przez osoby przekonane, że mają talent, czytać się nie da, natomiast jak sobie coś ktoś ubzdura, a potem dodatkowo dojdą jakieś nieco napuchnięte emocje, to tragedia gotowa).

W tej książce kontynuujemy znajomość z prywatnym detektywem Cormoranem Strike i jego dzielną asystentką, Robin. 
Do Cormorana przychodzi żona pisarza Owena Quina, Leonora, aby poprosić go o odnalezienie męża. Który, to ważne, miewał już incydenty ze znikaniem z domu, jednak zawsze dawał się odnaleźć lub sam prędzej czy później powracał na rodzinne łono. A tym razem zniknął. Dzieje się to w niepokojąco bliskim czasie z aferą wokół nie wydanej jeszcze jego najnowszej książki o przedziwnym tytule „Bombyx Mori”.
Żona wierzy, że mąż jedynie postanowił przeczekać ten trudny czas, my z chwili na chwilę zaczynamy wątpić w to, że odnajdzie się żywy.
No, ale co i jak, to sami musicie przeczytać. Niestety,  jest tu sporo brutalnych szczegółami, co może nie podobać się wrażliwszym czytelnikom. 

Ogólnie czytało mi się dobrze bo lubię zarówno Cormorana jak i Robin, więc dodatkowo dobrze kiedy lubi się bohaterów książki. 
Zaintrygowało przedstawienie okrutnego i zakłamanego wydawniczego środowiska (ciekawe jakby na tym tle wypadło nasze, polskie) i czekam z niecierpliwością na następne kryminały z tej serii.

Moja ocena to 5 /6. 

„Za kogo ty się uważasz?”. Alice Munro.

Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2012). Ebook.

Przełożyłą Elżbieta Zychowicz.
Tytuł oryginału Who Do You Think You Are?

Z Alice Munro mam problem. Nie umiem sprecyzować do końca, jak odbieram jej opowiadania.
Kiedy czytałam „Drogie życie”, o tu, w tym wpisie, sporo się czepiałam 😉 Teraz, czytając dziesięć kolejnych opowiadań (powiązanych ze sobą poprzez postać głównej bohaterki, Rose) czepiam się mniej. Zaczęłam lekturę i kręciłam nosem ale kończyłam z dziwnym uczuciem. Dalej nie jest tak, że z Alice Munro jest mi „po drodze”, dalej coś mnie w tych opowiadaniach „uwiera” ale , to ciekawe, kusi mnie aby poznać więcej jej opowiadań. 

„Za kogo ty się uważasz?” nabyłam tradycyjnie już, w promocji. Chyba skuszę się na następne okazje. 
Dalej nie umiem kompletnie obdarzyć postaci tworzonych przez autorkę jakimiś bardziej poważnymi emocjami. Większość z bohaterek, które opisuje wręcz budzi we mnie lekkie uczucie irytacji. Ale ciekawie jest spojrzeć na Kanadę , szczególnie prowincjonalną, i zagubionych w niej (wcale nie geograficznie zagubionych) ludzi. Ich emocje zawsze są najważniejsze i te umie oddać autorka w ciekawy sposób bo nie rozkłada ich na czynniki pierwsze , nie tworzy z nich koktajlu, którym w nadmiarze obdarza czytelnika. Emocje odczytujemy pomiędzy, w opisie zachowań, postępowań bohaterów. Kruche relacje międzyludzkie, o których pisze, również oddaje w jakiś nienachalny sposób a mimo to powoduje refleksje i często gonitwę myśli.

Jak już napisałam, bohaterką „Za kogo ty się uważasz?” jest Rose, której wycinki z życia poznajemy poprzez dziesięć opowiadań, które pokazują ją jeszcze jako małą dziewczynkę a kończą się gdy jest już dojrzałą pełną rozmaitych doświadczeń, kobietą.

Jeszcze jedna moja uwaga na temat opowiadań Noblistki, otóż muszę powiedzieć, że jedno, co bardziej podoba mi się, to tytułowanie ich. Muszę przyznać, że te tytuły zwracają moją uwagę najbardziej i czynią je jeszcze bardziej intrygującymi.

Kusi, kusi mnie ta Munro, mimo, że być może według kogoś, nie porusza tematyki kontrowersyjnej czy obrazoburczej a więc być może jest nawet nudna? Ale według mnie ludzkie uczucia, różne odcienie emocji, relacje, których nie da się opisać prostymi słowami, to wszystko warte jest opisania. I Alice Munro udaje się to bardzo dobrze.

Moja ocena to 5 / 6.