„Zbrodnie prawie doskonałe. Policyjne Archiwum X”. Iza Michalewicz.

 Wydana w Wydawnictwie Znak. Kraków (2018). Ebook.

Sięgnęłam po tę książkę bo po pierwsze, co już Wiecie, ostatnio pozostaję w lekturach w tematyce true crime, po drugie, Archiwum X rozwiązujące często sprawy wydające się niemożliwymi do rozwiązania, to coś, co mnie zaintrygowało. 
Część spraw znam z podcastów kryminalnych, część jak na przykład ta dotycząca morderstwa premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony, była medialna na tyle, że zapewne większość osób o niej w mniejszym bądź większym stopniu, słyszała. Parę spraw jednak było dla mnie nowością. 

W książce „Zbrodnie prawie doskonałe” autorka opisuje osiem spraw kryminalnych, które stały się na tyle trudne, że nie zostały rozwiązane i umorzone. I wtedy, często po wielu latach, do akcji wkraczają Oni. Policjanci z Archiwum X. Pierwsza taka jednostka powstała w Krakowie ale obecnie w wielu miastach parę osób siedzi i pieczołowicie czyta stare akta, pracuje często długo po godzinach aby dać bliskim ich Ofiar odpowiedź na pytanie, kto zamordował ich bliskich a także aby czasem zdążyć przed przedawnieniem się sprawy. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem tego w polskim prawie, że morderstwo może się przedawnić. Nie rozumiem i nie zamierzam bo uważam, że powinno być tak, że zbrodniarz ma bać się do końca swojego marnego życia tego, że kiedyś ktoś uparty jednak wpadnie na jego ślad i zostanie on ukarany stosownie do swojego czynu. 

Każda z tych spraw jest przejmująca i osoby, które zostały tu żywe, na ziemi, zasługują na to aby poznać odpowiedź na pytanie kto zniszczył życie kogoś ich bliskiego (często kilku osób) ale również na swój sposób, kto zniszczył ich.

Nie będę pisała o wszystkich poruszanych tu sprawach ale napiszę o tych, które najbardziej mną wstrząsnęły. Nie wiem na ile mogę zdradzić pewne sprawy komuś, przed kim jest lektura a kto nie zna rozwiązania spraw, stąd w tym momencie mój apel aby jeśli ktoś nie chce wiedzieć kto jest sprawcą zbrodni, może niech dalej nie czyta mojej recenzji. 

„Maska” to opowieść, w której sprawcy domyśliłam się niemal na samym początku czytania o tej sprawie ale nie byłam pewna motywu działania osoby, która stała za zaginięciem a potem jak się okazało, morderstwem kobiety z dwójką dzieci. Kobieta mieszkająca na wsi pewnego dnia wraz z dwójką małych synów po prostu zniknęła z domu, nie biorąc na przykład leków dla jednego z nich, chorującego na chorobę przewlekłą. Czy była to dobrowolna decyzja czy jednak ktoś stanął na drodz tej trójki? 
Pozostałe dzieci kobiety, z pierwszego związku, dwie starsze córki i nastoletni syn, niewiele mogli powiedzieć, co mogłoby stać za decyzją matki o oddaleniu się wraz z dwójką ich rodzeństwa z domu. Żmudna praca śledczych z Archiwum X trochę zaburzyło dotychczasowy schemat myślenia, że brakuje podstaw do wszczęciu sprawy o zabójstwo, skoro jest zaginięcie. Kolejne lata i zbrodnie pokazały, że zaginięcie to zaledwie początek śledztw, w których niestety, popełniono zbrodnię ale sądzę, że wiedza ta musiała przyjść z czasem i doświadczeniem.
Ta sprawa była przejmująca bowiem, jak przyszło mi do głowy gdy zaczęłam ją czytać a muszę przyznać, że to akurat jedna z tych, o których nie słyszałam wcześniej, sprawcą okazał się ktoś z najbliższego kręgu. A konkretnie trzecie dziecko Władysławy, jej syn Piotr. Jak zawsze gdy dziecko morduje rodzica , a w tym przypadku dodatkowo dwóch młodszych braci, rodzi się szereg pytań. Co działo się w tym domu, że całkiem niegłupi chłopak, kształcący się w zawodzie i raczej spokojny dopuścił się takiej zbrodni? Czy ktokolwiek zauważył, że z chłopakiem zaczyna dziać się coś złego? Czy można było zapobiec zbrodni?

Z kolei rozdział zatytułowany „Człowiek tysiąca śmierci” to przejmująca historia dwóch zamordowanych przez mordercę chłopców. Zbrodnie dwie, w dwóch różnych miejscach i w dodatku popełnione przez seryjnego mordercę, który po złapaniu go po popełnieniu drugiej zbrodni początkowo przyznał się do popełnienia pierwszego morderstwa innego chłopca a następnie, namówiony do tego przez swojego adwokata, wycofał się ze swoich zeznań. Tu z kolei ciężka praca śledczych z gdańskiego Archiwum X pomogła w rezultacie (pomimo różnych popełnionych po drodze błędów rozmaitych osób) oficjalnie powiązać dwie zbrodnie popełnione przez zbrodniarza jak i skazać go nie jedynie za drugie morderstwo ale również za pierwsze przez niego popełnione. Osieroconym rodzicom życia dziecka to nie wróci ale w tym przypadku jest coś na kształt satysfakcji, że ktoś tam nie odpuścił, że nie dał sobie spokoju, że każda z Ofiar była dla niego tak samo istotna. 

Siódmy rozdział „Strategia lwa” to dość znana osobom słuchającym podcastów kryminalnych historia dziwnej śmierci Małgorzaty Śnieguły. O odpowiedź co tak naprawdę stało się w owym mieszkaniu w Skierniewicach od lat walczą rodzice niespełna trzydziestoletniej Ofiary. Małgorzata została znaleziona w mieszkaniu i szybko orzeczono, że popełniła samobójstwo za pomocą cyjanku potasu, natomiast z tym orzeczeniem nigdy nie zgodzili się rodzice Małgorzaty. Działania prowadzone podczas tego śledztwa budzą sprzeciw rodziców, którzy od lat, pomimo rzucanych im pod nogi kłód walczą o to aby wyjaśnić tę tajemniczą śmierć, która orzeczona jako samobójstwo jest według nich morderstwem. Ta sprawa ogólnie wydaje się być sprawą z rozwiązaniem podanym na tacy a mimo tego, jasnego jej rozwiązania wciąż brak. Wstrząsająca jest zarówno sprawa, całokształt tego co działo się w życiu kobiety tuż przed jej ślubem, jak i zaraz po jak i to, co muszą czuć walczący o sprawiedliwość dla córki, zrozpaczeni, w wiecznej żałobie, rodzice. 

W książce poruszone są też sprawy bardziej znane, medialne, jak rozwiązana sprawa „Hakowego” z Zakopanego, nierozwiązana sprawa morderstwa Jaroszewiczów, sprawa o kryptonimie „Skóra”, z Krakowa, słynna historia morderstwa studentki Katarzyny Zowady, morderstwo dwójki studentów w Górach Stołowych, Anny Kembrowskiej i Roberta Odżgi. Niektóre z opisywanych spraw doczekały się rozwiązania, inne dopiero na nie czekają. Wreszcie, sądzę, że niestety, niektóre nigdy nie zostaną rozwiązane. Czy to z powodu braku dowodów, czy to braku chęci niektórych osób aby prawda ujrzała światło dzienne. 

To, co rzuca się w oczy to to, jak wielką chęć rozwiązania sprawy wykazują pracujący w Archiwum X policjanci. Często pracują niemal ponad swoje siły lub możliwości a przyznajmy, że praca ta jest na pewno z gatunku ogromnie stresujących i nie wierzę, że udaje się po zamknięciu drzwi gabinetu wyjść do domu z tak zwaną spokojną głową. Pewnie część spraw siedzi w ich głowach przez cały dzień a bywa, że i noc. 

Moja ocena tej książki to 6 / 6. 

„Mindhunter”. John Douglas, Mark Olshaker.

 Wydana w Wydawnictwie Znak. Kraków (2017). Ebook.

Przełożył Jacek Konieczny.
Tytuł oryginalny Minhunter: Inside The FBI’s Elite Serial Crime Unit.

Jak widzą stali czytelnicy mojego blogu, pozostaję przy tematyce true crime. Tym razem, miałam okazję przeczytać niezwykle interesującą książkę, która powstała na podstawie doświadczenia i pracy jednego z najbardziej znanych jak sądzę pracowników FBI, a mianowicie profilera Johna Douglasa. 
Ten jeden z pierwszych profilerów w książce opisuje właściwie całe swoje życie zawodowe a i również, co raczej logiczne, po części i prywatne. 
Bardzo ciekawe było dla mnie poznawanie stopni kariery, po jakich musiał wdrapać się bohater książki aby dostać się tam, gdzie się dostał, czyli na szczyt i w dodatku stać się mentorem, nauczycielem i konsultantem, z którego wiedzy korzystali podczas trudnych śledztw policjanci na terenie całych Stanów Zjednoczonych. 

John Douglas dołączył do Jednostki Nauk Behawioralnych FBI w roku 1977, kiedy w jej skład wchodziło dziewięciu agentów specjalnych. Nie ukrywajmy, w chwili gdy piszę tę recenzję, profilowanie kryminalne jest już jak najbardziej znane i od dawna policjanci nie mogąc rozwiązać jakiejś sprawy, korzystają z usług profilerów nie traktując ich jak magów czy wręcz wrogów. Ale kiedy Douglas zaczynał swoją pracę w jednostce, nie było to takie oczywiste i tak naprawdę to on wraz z paroma kolegami stworzyli zawód profilera i sprawili, że jest on teraz traktowany poważnie a zdanie profilera jest brane pod uwagę podczas śledztwa. 

Jak bardzo potrzebna była praca Douglasa i jego zespołu, świadczy fakt, że w początkach lat osiemdziesiątych zajmował się on stu pięćdziesięcioma sprawami rocznie. A również około sto pięćdziesiąt dni rocznie spędzał w delegacjach, co jak nie ukrywa, miało ogromny wpływ na jego życie rodzinne. Zajmując się bowiem tragediami innych ludzi , często analizując profil sprawcy mordów na dzieciach, sam niewiele z własnymi dziećmi przebywał i mało towarzyszył ich rozwojowi. 

Wraz z kolegami z pracy narrator chciał jak najbardziej poznać to czym może kierować się sprawca zabójstwa, a zwłaszcza w sytuacji, gdy w grę wchodził morderca seryjny. Jeździli więc po więzieniach stanowych i przeprowadzali w nich długie rozmowy z osadzonymi tam, często czekającymi na egzekucję przestępcami. Jedni zaskakiwali go swoją elokwencją, inni odwrotnie. Natomiast rozmowy te, z pewnością trudne i stresujące, miały dać mu chociaż nieco odpowiedzi na pytanie czy przestępcą ktoś się rodzi czy też się nim staje?

Podobało mi się,że w książce Douglas unika niepotrzebnego epatowania okrucieństwem. Ktoś, kto chce poznać szczegóły danej sprawy z pewnością może sięgnąć po jakieś bardziej szczegółowe dane a autorowi absolutnie nie chodziło o to aby epatować zbrodnią a odwrotnie, podkreślić, jak bardzo czuje się usatysfakcjonowany tym, że dzięki jego ciężkiej pracy udawało się wykryć przynajmniej jakąś część zbrodniarzy co może w jakimś minimalnym stopniu ale pomagało bliskim ofiar. Jednym słowem, „Mindhunter” to bardzo ciekawa relacja z ciekawego życia człowieka, który wybrał pracę nielekką i mocno stresującą , za to z pewnością z rodzaju tych, która pomaga innym. 

Co zapamiętam oprócz niektórych spraw, które omówił narrator w książce to parę prawd, które przekazał autor. 
Niestety, ofiarą zbrodni może stać się tak naprawdę, każdy.
Nie wierzy on w tak zwaną resocjalizację i absolutnie nie wierzy w to, że jakakolwiek działalność w zakładzie karnym spowoduje, że po wyjściu na wolność (wyjście warunkowe itd) sprawi, że morderca, zwłaszcza seryjny, stanie się chodzącym dobrem. Nie. Wyjdzie i zabije ponownie. 
Podkreśla też fakt, o którym już parokrotnie słyszałam a mianowicie to, że niestety, seryjni mordercy zaczynają często od jakichś, jak to nazwał „incydentów”. Najczęściej są też wcześniej skazani za drobniejsze przestępstwa. 
Jednak, na koniec coś może na temat tego czy autor znalazł odpowiedź na pytanie, które nurtowało go na początku pracy a więc czy przestępcą ktoś się rodzi czy jednak się nim staje i wychodzi na to, że jednak nikt zbrodniarzem się nie rodzi. Jedynie złe środowisko rodzinne i brak kogoś, kto na pewnym etapie stałby się wsparciem dla danej jednostki może zaważyć na tym, że ktoś wejdzie na drogę przestępstwa. 
I na koniec, coś, co wydaje się być oczywiste ale warto usłyszeć to i z ust profilera kryminalnego a mianowicie zdanie, że „(…) potrzebujemy przede wszystkim miłości”. Brzmi truistycznie ale sądzę, że jak się tak nad tym stwierdzeniem zastanowić to ono wbrew pozorom nie jest wcale banalne.

Moja ocena tej bardzo ciekawej książki, pozbawionej niepotrzebnego nadęcia czy nieistotnych naukowych wtrętów, to 6 / 6. 

„Polskie morderczynie”. Katarzyna Bonda.

Wydana w Wydawnictwie MUZA SA. Warszawa (2013). Ebook.

Trzymam się jakoś tej tematyki true crime i oto sięgnęłam po książkę, którą nabyłam jakiś czas temu a do tej pory jakoś za jej lekturę się nie wzięłam. 

Tematyka true crime jest ciężka, o tym już pisałam podczas omawiania poprzednio czytanej przeze mnie książki w tej tematyce noszącej tytuł „Seryjni mordercy”. Trudno byłoby mi stwierdzić, że tego typu lektura jest dla mnie odprężająca czy relaksująca, nie do końca rozumiem wiele komentarzy internautów pod podcastami tego typu, w których niektórzy traktują takowy jak coś, co jest fajne, milutkie i przyjemnie będzie posłuchać tego przed snem. Nie, zdecydowanie nie. Przyznaję też, że bywa, że niektóre komentarze są naprawdę dobijające, jak takie, w których gdzieś tam między słowami wyczytujesz, że właściwie to „ofiara sama sobie była winna”. No więc nie. Styl życia, charakter, bycie wredną, krzywe spojrzenie, odrzucenie natrętnych zalotów, to wszystko nie jest powodem do tego aby ktokolwiek miał czelność pomyśleć, że zasługuje na zamordowanie. Tak więc przy tym , gdy sięgam po książkę dotyczącą tego typu spraw, mam nadzieję na po pierwsze, nie wybielanie sprawców, po drugie, po części oddanie pamięci czy, niech zabrzmi patetycznie, czci Ofiarom zbrodni właśnie.

„Polskie morderczynie” to książka, która, jak napisane zostało zresztą w niej samej, ma piętnaście autorek. Katarzynę Bondę ale i czternaście skazanych za morderstwo kobiet. Część z nich pozwoliła na upublicznienie ich danych i wizerunków, część na to się nie zgodziła. 

Książka została napisana według ciekawego schematu. Pierwsza część każdego rozdziału poświęconego kolejnej osadzonej należy do niej samej. Tu skazana ma możliwość opowiedzenia swojej historii tak jak ją widzi, odczuwa, pamięta lub, co gorsza, nie pamięta. Druga część każdego rozdziału, to konkretne dane, informacje z akt śledczych i procesowych. Następnie zostały zaprezentowane wywiady z Bogdanem Lachem, jednym z polskich profilerów, profesorem Zbigniewem Lwem-Starowiczem i z Lidią Olejnik,  dyrektorką Zakładu Karnego w Lublińcu. 

Część z przedstawionych w książce historii znałam bo były one bardzo nagłośnione swego czasu w prasie i telewizji. Nie dziwne, sprawy te bulwersowały, zaczęto wtedy nagłaśniać problem rosnącej agresji i przemocy wśród dziewcząt i kobiet, które to często owocowały niepotrzebną zbrodnią. Część z nich znałam również ale właśnie raczej dzięki podcastom kryminalnym, których słucham. Były też sprawy, których z niczym nie kojarzyłam. Co nie zmienia faktu, że każda historia była warta poznania i zastanowienia się nad tym, co stało się w życiu danej kobiety, że zdarzyło się potem coś tak strasznego jak zamordowanie przez nią drugiego człowieka. 

Jeśli ktoś obawia się, że „Polskie morderczynie” wybiela skazane, to nie. Nic takiego nie ma miejsca. Oczywiście opowieści skazanych brzmią tak, że wielu przypadkach wręcz kiwa się głową nad tym jak niektórzy dostają fatalne od urodzenia karty i że właściwie często trudno jest dziwić się temu, że dana kobieta zeszła na drogę przestępstwa. Każdy z nas woli o sobie myśleć i mówić w sposób pozytywny a na pewno lepiej niż naprawdę jest, prawda? To bardzo ludzkie. Osoby, które tak nie stwierdzą, są według mnie hipokrytami. Wystarczy zajrzeć w byle jakie media społecznościowe. Mówienie o sobie dobrze, podkreślanie własnych dobrych cech to również nic złego. Nie trzeba się samobiczować, niczemu to nie służy. Nie dziwne zatem, że coś podobnego „uprawiają” wszystkie opowiadające swoje historie w tej książce. Zwłaszcza, że nie każda z kobiet przyznała się do popełnienia zbrodni. Dlatego też ich wersja historii skonfrontowana jest z suchymi danymi z akt śledczych i dochodzenia, wtedy widać jak różny jest odbiór sytuacji. A jeśli w sprawie była duża ilość alkoholu i skazana częściowo nawet nie pamięta co się działo, to w ogóle trudno jest mówić o tym jak wiele z samej sytuacji w ogóle pamięta i czego jest świadoma. 

Parę spraw czytałam z dodatkowymi emocjami. Sprawę morderczyni mamy Michała Listkiewicza. Rzecz działa się w dzielnicy, w której mieszkałam do zamążpójścia, co prawda zdarzyła się już po mojej wyprowadzce na drugą stronę Warszawy, niemniej jednak pamiętam, że po zabójstwie zgadało się ze znajomą starszą panią, że być może ową kobietę miała okazję poznać, z tym, że nie rozwinęła tej znajomości. Ale od razu przypomniał mi się szum jaki wówczas panował, jak sprawa wyszła na jaw i jak wtedy myślałam, że jak to dobrze, że ta znajomość wówczas się nie rozwinęła (jeśli oczywiście była to ta osoba bo to też nie jest w stu procentach pewne). Ta skazana zresztą jest na zdjęciu zdobiącym okładkę książki. 

Kolejna sprawa, którą akurat „znam” z podcastów czytana była przeze mnie z oczami otwartymi szeroko, szeroko i coraz szerzej. Mimo, że niby słyszałam ale co innego podcast a co innego poczytać o sprawie. Ta sprawa budzi ogromne zdumienie i szok jeszcze przez fakt, że tam na morderstwo żony kochanka namówiła znajomego lekarka. Osoba, która poświęciła wiele lat na naukę pomocy innym ludziom i zdobywanie wiedzy aby w przyszłości ratować ich życie (lekarka ta pracowała w pogotowiu ratunkowym) jednocześnie zleca komuś zabicie niewygodnej żony kochanka. Sprawa jest o tyle ciekawa, że jest to jedna z tych osób, które karę odbywały bez przyznania się do winy. Czy więc jak twierdzi, w morderstwo została wrobiona?

Interesująca też była opowieść o pani o zmienionych danych, która w chwili gdy omawiam tę książkę, jest już na wolności a która w pewnym momencie cieszyła się w ZK ogromnego rodzaju przywilejami. Mogła na przykład opuszczać mury więzienia na weekendy i wracać do rodziny, która to żyła utrzymując fakt , że mama, żona i synowa odbywa karę w więzieniu. Bywała nie tylko w domu, gdzie w czasie kilku dni usiłowała nadrobić rodzinne życie umykające jej podczas odsiadywania wyroku, mąż zabierał ją na imprezy. Ogólnie przyznam, że na balach nie bywam ale gdybym bywała to na pewno byłabym zdziwiona gdybym oczywiście dowiedziała się skądś, że wywijająca obok mnie obok hołubce z mężem pani to skazana za zabicie człowieka więźniarka. 

„Polskie morderczynie” to książka, o której miałam zupełnie inne wyobrażenie niż to, co zyskałam podczas lektury. I to akurat mnie cieszy. To na pewno książka nie tylko opowiadająca o zbrodniach. To książka, która na pewno zmusza człowieka do refleksji i przemyśleń. Na przykład na temat, jak powinniśmy czasem pomyśleć i docenić nasz los i to jakie karty nam rozdano. Często bywa, że myślałam, że dana kobieta miała pecha dosłownie od momentu poczęcia. Być może gdyby urodziła się w zupełnie innej rodzinie miałaby szansę na lepsze życie i jej wybory dróg życiowych nie byłby aż tak dramatyczny? Kogo karmiono złem może też nie wiedzieć, że można też czynić dobro. Oczywiście to nie musi determinować człowieka , przykładem wydaje się być sprawa owej lekarki, o której pisałam, że została skazana na karę za zlecenie zabójstwa żony kochanka. Ale na pewno wiele rzeczy nie pomaga w tym aby uniknąć najgorszego scenariusza. Opieka, czujność odpowiednich służb, reakcja na zgłoszenia itd a przede wszystkim izolacja dzieci ze środowisk niesłużących ich rozwojowi, to mogłoby według mnie przynieść pozytywne efekty. Cóż, pisząc to mam świadomość, że piszę o czymś brzmiącym jak utopia.

Moja ocena książki to  5 / 6.

„Seryjni mordercy”.

Antologia.
Adrian Bednarek, Max Czornyj, Jan Gołębiowski, Marta Guzowska, Marcel Moss, Marek Stelar, Marcel Woźniak, Łukasz Wroński.

Wydana w Wydawnictwie FILIA. Poznań (2020). Ebook.

Osiem opowiadań o polskich seryjnych mordercach składa się na tę antologię true crime, jak nazwę ten zbiór na własny użytek. Wsłuchanie się w podcasty true crime i ogólnie wczytanie w tematykę zaowocowało faktem, że osoby, o których polska autorka i autorzy pisali byli mi w jakiś sposób „znani”.

Antologię rozpoczyna opowieść polskiego profilera kryminalnego, Jana Gołębiowskiego o Tadeuszu Ołdaku. Potem w dość makabrycznym przedstawieniu „występują” Karol Kot- pisze o nim Adrian Bednarek, Bogdan Arnold, o którym pisze Max Czornyj, Władysław Mazurkiewicz, o którym pisze Marta Guzowska, Sławomir T., o którym pisze Marcel Moss, Władysław Baczyński, o którym pisze Marek Stelar, „Młotkarz z Torunia” , tu autorem jest Marcel Woźniak i Stanisław Stańczyk, syn Józefa, o którym pisze Łukasz Wroński.

Tematyka ciężka a więc z pewnością nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Jeśli zaś dla kogoś takową jest, cóż, nie bawię się w ocenę. Mimo to , tematyka true crime zaczyna ostatnio w Polsce coraz bardziej trafiać do książek. Wcześniej popularyzowano temat głównie za sprawą podcastów, od paru lat coraz częściej pojawiają się książki na ten temat.

Ze zbioru tych opowiadań styl opowiadania Marty Guzowskiej o Mazurkiewiczu brzmiał najciekawiej, opowiadanie o Kocie po raz kolejny uświadomiło mi jak wielkie i niebezpieczne potrafią być drzemiące w ludziach demony, zaś ostatnie ze zbioru to o Stanisławie Stańczyku mimo ohydnych czynów jakie popełniał sprawca (nie byłam w stanie czytać, nie ukrywam, przewijałam strony na czytniku) „zainteresowało” mnie z tego powodu, że już o tej zbrodni słyszałam. A mianowicie, jakiś czas temu został zamordowany mężczyzna, którego sprawcy najprawdopodobniej pomylili (!!!) z prawdziwym mordercą i sprawcą ohydnych czynów wobec dzieci. Reasumując, ktoś chciał się zemścić ale na skutek być może jego pomyłki, został zamordowany niewinny człowiek…Jak się zastanowić to jest to przerażające, że ktoś został zabity tylko dlatego, że nosił takie samo nazwisko jak ohydny bandzior. Ot, przypadek i ktoś bierze kogoś za zbrodniarza i wymierza samosąd. Z tym, że myli się i nie dość, że nie znajduje prawdziwego sprawcy to jeszcze dodatkowo, niszczy życie innej osoby…

Sądzę, że ta książka nie jest dla każdego czytelnika. Raczej polecę ją osobie, którą interesuje tematyka kryminalna i true crime. Jak też wspomniałam, nie jest to coś, co czyta się lekko i zalecałabym czytanie jej przed snem. Niekoniecznie. Natomiast sądzę, że osoby, które sięgają po takie książki a nie znają tego zbioru, powinny być zadowolone (jeśli o wrażeniach po tego typu lekturze w ogóle można mówić w ten sposób).

Moja ocena to 5 / 6.