„Zdążyć z miłością”. Beata Majewska.

Wydana w Wydawnictwie Książnica. Grupa Wydawnicza Publicat S.A. Poznań (2017). 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa i Autorki. 

Na wstępie , to ostatnia część trylogii, której bohaterów znamy z dwóch poprzednich części, o których pisałam w tym i w tym wpisie. Z tym, że w trzeciej, ostatniej i moim zdaniem najlepszej ze wszystkich części to już nie Łucja i jej mąż odegrają pierwszoplanowe role. 

Tym razem główną bohaterką jest Olga, znana czytelnikom jako dosłowny „czarny charakter” z pierwszej części trylogii. Opowieść o jej życiu rozpoczyna się w chwilach ciężkich dla kobiety bowiem tuż po bardzo poważnej operacji przeprowadzonej w związku z poważną chorobą. Olga co prawda żyje i ma nadzieję, że uda się jej jeszcze długo pożyć ale niestety, na skutek operacji, nie będzie mogła nigdy zostać mamą. Niby nie powinno być to dla niej problemem bo nigdy nie chciała mieć potomstwa ale też po pierwsze, kto wie czy nie zmieniłaby zdania a po drugie, co jeśli spotka kogoś z kim będzie chciała założyć rodzinę?

Z pomocą w tej kwestii przychodzi jej los, a raczej nieciekawa historia związana z jednym z butów Olgi. Tak czy inaczej, popsuty but staje się początkiem nowej, ciekawej znajomości. Olga poznaje wdowca z dwójką małych dzieci. Zdają się być kompletnie do siebie niepodobni, on – bardzo wierzący i praktykujący, ona – ateistka. A jednak zakochują się w sobie i chcą być razem.
I żyli długo i szczęśliwie, prawda? Tak byśmy chcieli. 
Niestety, los pokazuje często, że potrafi kpić z człowieka i jego planów podsuwając mu swoje własne, niekoniecznie te chciane.

Aby Olga mogła poczuć pełnię szczęścia przyjdzie jej pójść ku tej pełni szczęścia drogą bardzo skomplikowaną. 

To nie jest lekka, łatwa i przyjemna lektura pomimo przyjemnego początku książki i okładki (jak zwykle się nią zachwycam, jej autorką podobnie jak do dwóch poprzednich części,  jest pani Ilona Gostyńska-Rymkiewicz ).

To lektura o życiu. O tym, że człowiek najczęściej miewa jakieś własne plany, marzenia, oczekiwania względem tego jak potoczy się jego życie. A wykonanie tego może być co najmniej trudne. Jeśli często wręcz niemożliwe.

To taka obyczajówka i romans ale napisany tak, że ma się w pamięci podobne wydarzenia, które się zna (znam jedną sytuację opisaną w książce więc nie jest tak, że coś jest niemożliwe). Cieszy mnie jako czytelniczkę, że autorka nie konstruuje w tej części „Aniołów” a osoby z krwi i kości. Możliwe do zaistnienia i popełniające zarówno błędy jak i czyny dobre czy wręcz wielkie. 

Mamy tu też do czynienia z sytuacjami z przeszłości wpływającymi na życie bohaterów i tajemnice, które poznajemy w miarę rozwoju akcji książki.
Jak wspomniałam na początku, ta część podobała mi się zdecydowanie najbardziej. Była dla mnie jak najbardziej możliwa do zaistnienia i nie traktowałam jej w kategorii „bajek dla dorosłych”. Najwyraźniej dobrze kiedy jest jak w życiu, dobro przeplata się z tymi smutniejszymi chwilami, które uświadamiają nam dobitniej jak bardzo powinniśmy doceniać i cieszyć się tak zwanym szczęściem codziennym, drobnym.
Naszykujcie się więc na i radość podczas lektury i wzruszenie a może w przypadku bardziej wrażliwych osób nawet łzy. 

Moja ocena to 5 / 6.