„Dwie karty”. Agnieszka Hałas.

Cykl Teatr Węży.

Wydana w Domu Wydawniczym REBIS. Poznań (2017).

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Autorki. 

No i stało się. Po bardzo długim czasie przeczytałam coś z gatunku fantasy. Ci, którzy mnie znają, raczej wiedzą, że nie sięgam po ten gatunek często. Ba, ale w życiu (zwłaszcza czytelniczym) warto jest stosować płodozmian i sięgać po coś nowego. 
Nie ukrywam, sama się zgłosiłam po egzemplarz do autorki (w odpowiedzi na Jej apel). I mimo, że z fantasy mi nie po drodze, intuicyjnie czułam, że tu się nie zawiodę. Nie wiem do końca co to sprawiło. Czy okładka, która przyciągnęła mój wzrok natychmiast i zaciekawiła postacią ciemnego mężczyzny w opończy i z przytroczonym do pasa mieczem. Czy był to sam opis książki? Wreszcie, polecenie M. Wegnera na okładce (na stylizowanej pieczęci, co znów na plus dla okładki wspaniale komponującej się z treścią książki).

Jaki jest efekt mojego doświadczenia z sięgnięciem po coś, czego na co dzień raczej nie czytuję? Bardzo, bardzo dobry i więcej niż zadowalający.

„Dwie karty” to pierwsza część Cyklu Teatr Węży. Jest to też wznowienie albowiem w 2011 roku już się ten cykl ukazał. Ja jednak jak napisałam, sięgnęłam po niego po raz pierwszy i nie powiem aby „Dwie karty” nie nastroiły mnie do tego abym w przyszłości nie zechciała sięgnąć po dalsze części. Bo nastroiły i chcę zdecydowanie sięgnąć po kontynuację.

Co mnie zachwyciło przede wszystkim w „Dwóch kartach”? Ano dwie rzeczy, istotne w moim pojęciu. Po pierwsze, wspaniale skonstruowany świat jaki na kartach książki skreśliła autorka. Świat wypełniony szczegółami, świat spójny i tak plastycznie odmalowany słowem, że wydający się możliwym do zaistnienia. Co jeszcze? Mówiąc o słowie, nie sposób nie zachwycić się (a wierzcie mi , zwracam na to bardzo uwagę podczas lektury) wspaniałą polszczyzną jaką posługuje się Autorka. Nie waham się stwierdzić, że popełniła Ona ten rodzaj prozy co książka, którą zachwycałam się dwa lata temu i która wtedy przypomniała mi za co kocham beletrystykę a mówię tu o „Tysiącu jesieni Jacoba de Zoeta” Davida Mitchella. 

Do Shan Vaola trafia tajemniczy mężczyzna. Nosi się na ciemno a twarz jego pokrywają blizny. Zachowuje się wstrzemięźliwie , żeby nie powiedzieć, tajemniczo. Być może ma ku temu jakiś powód. 
Miejsce, do którego trafia zamieszkuje wiele postaci. I ludzi i chowańców, i odmieńców. Życie toczy się na powierzchni miasta ale i pod nią. I to od życia w Podziemiach gdzie nie brak postaci rozmaitego autoramentu, żyjących i dusz pośmiertnie nawiedzających krainę,  rozpoczyna swoją wędrówkę ktoś, kto wpierw nie pamięta nic a później zaczyna z czasem coś niecoś sobie przypominać. Brune Keare to ktoś tajemniczy. Coś przeżył ale co dokładnie? Tego sam nie wie , strzępki wspomnień będą go nawiedzać z czasem. I na jaw wychodzić będą sprawy i możliwości , o jakich sam zapomniał bądź z których to nie zdawał sobie sprawy.

Jak już się wcześniej zachwycałam, Agnieszce Hałas udało się stworzyć wspaniale egzystujący na kartach książki świat wraz z zamieszkującymi go istotami. 

Postać samego Brune jest niejednoznaczna i to cieszy czytelnika (a przynajmniej mnie samą). Nie lubię postaci jednoznacznych, a o krystalicznie idealnych w ogóle nie zamierzam się wypowiadać bo te w książkach tego typu są zwyczajnie nudne. Brune więc nie jest dający się łatwo zdefiniować i nie tylko jego własna niemoc i niepamięć o tym decyduje. Również uczynki i działania pokazują, że co prawda z jednej strony wydaje się być dobry ale coś kiedyś zdarzyło się w jego życiu co sprawiło, że jest tym kim jest i trafił tu gdzie trafił. 

Poza tym , jak to interesujący bohater, ową niejednoznacznością swoich posunięć i zachowań intrygował. Nie tylko mnie oczywiście, co prowokowało do rozmaitych wydarzeń mniej bądź bardziej niebezpiecznych w ciągu akcji dziejącej się w Zmroczy skonstruowanej przez Autorkę na potrzeby świata książki. 

Oczywiście mamy tu elementy typowe dla fantasy czyli istniejące i walczące ze sobą światy dobra i zła ale czyż tak nie wygląda życie dookoła? Porzućmy na chwilę didaskalia współczesności i szybko orientujemy się, że nasze codzienne życie po trochu dzieje się na podobnych zasadach. Ktoś kogoś kocha, ktoś kogoś nienawidzi. Ktoś pożąda władzy a ktoś inny nie chce jej dać sobie odebrać. Ktoś sięgnie po każdy sposób aby coś zyskać (czary ) a ktoś inny będzie się bronił (amulety). Wreszcie, są ludzie cieszący się szacunkiem, ci, którzy bez względu na wszystko pomagają każdemu kto tej pomocy wymaga i ci, którzy na los innych są obojętni. Jest więc ta książka bardzo uniwersalna w swojej wymowie i ogromnie mi się ten uniwersalizm w niej podobał. 

Cóż mogę powiedzieć na koniec poza moim zachwytem, który wyraziłam wcześniej? Ano to, że z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tego cyklu. I że gratuluję Autorce umiejętności, która wcale nie jest taka częsta a mianowicie wykreowania takiego świata literackiego , który ociera się wręcz o ten realny , w którym przebywam. 

Moja ocena to 6.5 / 6 .