Wydana w Wydawnictwie Helion. Gliwice (2017). Ebook.
Przełożył Jacek Godek.
Tytuł oryginalny Flateyjargáta.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Helion / Editio.
Wciągnął mnie ten kryminał bardzo. Najpierw wydawało mi się, że spodoba mi się mniej niż się spodobał ale wraz z upływem lektury okazało się, że zdecydowanie chętnie sięgnęłabym po coś jeszcze autorstwa Ingolfssona.
Wyspa Flatey położona jest w jednej z islandzkich zatok o nazwie dla mnie nie do wymówienia. Jest jedyną zamieszkałą wyspą w tamtej części kraju. Akcja książki dzieje się w roku 1960 kiedy to na wyspie mimo dopływu cywilizacji i jej osiągnięć wciąż w wielu kwestiach życie toczy się mniej więcej jak w początku wieku. Ludzie prowadzą tam życie wyspiarskie, łowią, polują na foki czy ptaki, przędą wełnę. Jest też szkoła , lekarz, kooperatywa handlowa, kościół. Czyli w sumie wszystko to, czego w tamtych czasach zamieszkującym wyspę było potrzeba.
Na wyspę przybywa młody człowiek, wysłannik prefekta, Kjartan. Przybywa on z niewdzięcznym zadaniem. Na sąsiedniej wysepce bowiem znaleziono ciało człowieka, trzeba owo ciało sprowadzić na ląd. Trzeba też dowiedzieć się co takiego stało się, że nieznajomy zmarł na wyspie. Czy w grę wchodzi przestępstwo?
Mała, żeby nie powiedzieć bardzo nieliczna społeczność, dość rutynowy tryb życia mieszkańców a tu nagle taka sytuacja? Kjartan ma więc swoje zadanie do wykonania, polegające głównie na wybadaniu mieszkańców i wyciągnięciu wniosków a śledztwo w sprawie śmierci nieznanego mężczyzny zacznie się toczyć dwutorowo od chwili , gdy ofiara zostanie zidentyfikowana jako duński profesor Gaston Lund.
To mała wyspa i do tej pory zdawałoby się, że niewiele się na niej działo ale nie do końca tak jest. Albowiem swego czasu na niej znajdowała się niezwykła księga. Średniowieczny manuskrypt spisany na skórze zwierząt zawierający teksty sag i poematów skandynawskich ludów. Przyznam się szczerze, że do momentu sięgnięcia po tę książkę nie miałam pojęcia, że tekst ten istniał. Jeszcze gdy zaczynałam czytać ten kryminał myślałam, że autor stworzył go sobie na potrzeby tekstu i sięgnęłam do internetu gdzie przeczytałam jego historię. Tekst ten faktycznie był ważny dla Islandczyków a jego losy dość burzliwe. Dość, że w chwili gdy dzieje się akcja książki ów manuskrypt spisywany przez skrybów, przebywał w Danii. A naród islandzki walczył o jego powrót do kraju.
Czy tajemnicza śmierć duńskiego badacza manuskryptu ma powiązanie z owym dziełem?
Od razu mówię, że autor uniknął skręcenia w stronę magicznych działań dawnej księgi, żadne tu nie ma miejsce fantasy , natomiast jest walka o odzyskanie dobra narodowego. I co prawda na wyspie wciąż są tacy, którzy wierzą w elfy czy tłumaczą sny to jednak ludzie po prostu znają się na wartości własnej kultury i chcieliby aby jej część w postaci księgi powróciła do kraju.
Początkowo najmniej wciągnął mnie sam wątek kryminalny tej książki a bardziej sama historia księgi jak również zagadka z nią związana, która dzieje się i trwa poprzez całą książkę a my wraz z kimś próbujemy wpaść na trop jej rozwiązania. Z czasem gdy okazało się, że na wyspie nikt z obecnych nie jest do końca nieznany i tak całkiem przypadkowy a na jaw zaczęły wychodzić wzajemne powiązania postaci i wątek kryminalny mnie zainteresował.
Wyspa na której życie toczy się niespiesznie a ludzie są dla siebie pomocni i życzliwi zaczyna mieć własną tajemnicę a raczej więcej niż jedną. I śmierć Lunda zdaje się uruchomić lawinę odsłon skrywanych przez lata sekretów. Na pewno efekt grozy potęguje poczucie odosobnienia wyspiarzy i przebywających na Flatey gości aczkolwiek daleko jest tu do napięcia, które towarzyszy często thrillerom czy sensacji. Akcja może nawet dla niektórych dziać się zbyt wolno a elementem spowalniającym są wstawki z tekstów owych sag i podań, które z kolei łączą się całościowo w zagadkę składającą się z czterdziestu pytań. Mnie jednak, o czym już nadmieniałam, to wplecenie motywu średniowiecznej księgi, zagadki z nią związanej a nawet klątwy towarzyszącej sprawie, bardzo się podobało i dodało czegoś ponad zwykły kryminał tej książce. Mam świadomość, że nie bez powodu dzieje się tak akurat w książce autora pochodzącego z tego konkretnego regionu świata gdzie sagi i podania stanowią istotną część życia kulturalnego i dziedzictwa narodowego.
Interesującym jest też posłowie od autora, który osobom, które być może nie sięgną jak ja do jakichś źródeł informacji, wyjaśnia, że Flateyjarbok w roku 1971 powróciła do Islandii i stanowi obecnie jeden ze skarbów narodowych.
Na koniec mojej recenzji słów parę o pracy tłumacza. Bardzo się cieszę, że kryminały islandzkie tłumaczy pan Jacek Godek. Widać ogrom pracy a przede wszystkim jego związek z Islandią. Nie ma więc miejsca na błędy czy niejasności. Mnie jako czytelniczce naprawdę przyjemnie czyta się książkę dopracowaną.
Moja ocena tej książki to 5.5 / 6.
