Wydana w Wydawnictwie Prószyński i S-ka. Warszawa (2017). Ebook.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.
Przyznam się, że po tę książkę sięgnęłam nieco przypadkiem. A może inaczej, opis książki zainteresował mnie bardzo. Tak bardzo, że chciałam ją przeczytać. Niemniej jednak nie czytałam wcześniej wydanego „Pustostanu” tej autorki a co za tym idzie, nie miałam w sumie żadnych oczekiwań dotyczących tego, co otrzymam. A otrzymałam kawałek bardzo dobrej prozy polskiej. Obyczajowej, konkretnej i na pewno nie z tych do końca „lekkich, łatwych i przyjemnych”. „Oaza spokoju” zaprzecza tytułowi a podczas lektury ma się wrażenie, że autorka drążąc pewne tematy, sprawy jakby dotykała silnie bolące miejsce czy wręcz ranę i nie pozwalała się zabliźnić smutnym refleksjom czy spostrzeżeniom jakie się podczas lektury odczuwa.
„Oaza spokoju” to książka , której każdy rozdział rozpoczyna wpis z blogu niejakiego Ungeheuera. To w tłumaczeniu na język polski „monstrum”. Autor blogu to osoba, która lubi słowo, lubi bawić się słowem. Ale też jest bacznym obserwatorem otaczającej ją rzeczywistości. I w wymiarze fizycznym, prowadzi bowiem blog dotyczący osiedla, na którym mieszka, i w wymiarze bardziej społecznym.
Wokół wpisów blogowych jak wokół osi toczy się reszta książki. A my owe blogowe wpisy poznajemy w chwili gdy na osiedlu zaczyna dziać się duża zmiana czyli rusza budowla osiedla domków jednorodzinnych. Osiedle domków ma nosić nazwę „Oaza spokoju”. Część lasku zostaje wycięta, zostaje stary, zdziczały sad z zabytkową kapliczką.
Ten czas zmian dotyka nie tylko samych mieszkańców osiedla. Poznajemy sporą galerię postaci, z których część stoi na progu dorosłości, część dla odmiany od dawna dorosła ciągle nie wie do końca co zrobić ze swoim życiem.
Jedną z głównych bohaterek jest Miranda, zwolniona z pracy dziennikarka. Jej matka Irma prosi Mirandę o zastąpienie jej na dwa miesiące podczas pracy w ostatniej klasie gimnazjum. Możliwość i uprawnienia Miranda posiada, zatem zaczyna pracę w osiedlowej szkole. Podobnie jak Irma, jest dość oryginalna w swoich poczynaniach. Co trafia do młodych ludzi, różnie zaś z tym trafianiem bywa w przypadku osób dorosłych czy opiekunów.
W tej książce dostajemy różne przykłady domów i relacji rodzicielskich ale najważniejszą , wokół której skupia się Miranda, jest właśnie jej relacja z matką. Matką pedagog, która tak uwielbiana przez swoich uczniów, zapraszana na zjazdy szkolne po latach, nie umiała do końca być dla swojej własnej córki matką taką jaką by sobie życzyła Miranda. Ale kto wie, być może z biegiem czasu i sama Irma. Szewc bez butów chodzi i faktycznie być może pomimo tego, że jest to trudne zadanie ale warto jest po powrocie do domu „odwiesić” zawód pedagoga obok płaszcza a „wdziać” postać matki, która daje własnemu dziecku po prostu żyć. Żyć ze wszystkimi tego konsekwencjami, czyli również z możliwością popełniania błędów.
Co mi się szczególnie podobało w tej książce to obraz nauczycielek, którym się „chce”. Chce skupić na postaciach własnych uczniów, zastanowić się nad nimi. Kiedy trzeba, pomóc, kiedy trzeba, po prostu wysłuchać. Kiedy trzeba milczeć. Ale kiedy trzeba – zainterweniować. Ponieważ , niestety, z własnego doświadczenia szkolnego takich pedagogów nie pamiętam, miło jest dla odmiany o kimś takim przeczytać.
Podobały mi się też wpisy Ungeheuera, spojrzenie na świat okiem mieszkańca osiedla. Osiedla, które staje się częściowo mikrokosmosem, któremu przygląda się ów bloger, a który sam nie daje się poznać pomimo, że są osoby zainteresowane tym, kto opisuje świat bawiąc się słowami.
Udało mi się przeczytać książkę bardzo dobrą, taką do przemyśleń rozmaitych, poruszających wiele bieżących spraw i problemów. Ilość postaci może z początku nieco oszałamiać ale z czasem dowiadujemy się, że tak naprawdę każda z nich jest „po coś” w tej książce i z czasem odgrywają one dla siebie wzajemnie ważne role.
Moja ocena to 6 / 6.
