5 lat temu…

…wieczorem a właściwie u progu nocy przyszedł na świat pewien Mały Człowiek, który od tej pory jest numerem jeden w domu państwa Chiary i jej Męża 🙂 

Synku, z Okazji Twoich Urodzin życzymy Ci z Tatą mnóstwo Zdrowia, Szczęścia i Wiele, Wiele Radości 🙂 Samych życzliwych Ci osób wokół Ciebie a życie niech przynosi Ci tylko dobre i miłe niespodzianki.  Kochający Cię Mama i Tata. 

Dzień blogów…

…takie święto w kalendarzu świąt nietypowych.

To ja sobie i innym zaglądającym tu do mnie blogerom składam Najlepsze Życzenia 🙂
Sobie, siłą rzeczy, życzę jak najlepszych książek, dużo weny aby sensownie przelać na papier 😉 własne myśli i odczucia i oczywiście aby na mój blog zaglądano a przede wszystkim – czytano 🙂 I inspirowano się nim.

 

chyba…

…czytam za dużo bo niedawno mój własny blog starym wpisem , tym właśnie, uświadomił mi, że a jakże, wcale nie jest tak, że się „uchowałam” bez znajomości jakiejkolwiek książki Musso i że te osiem lat temu dostałam ją od kogoś i nawet (co stwierdziłam po wnikliwym obejrzeniu not na Biblionetce) przeczytałam, ha ! 🙂 Zdarzyło się Wam zapomnieć, że czytaliście dane książki zwłaszcza dość popularnego autora?

 

„Oczy Eugena Kallmanna”. Hakan Nesser.

Wydana w Wydawnictwie Czarna Owca. Warszawa (2017). Ebook.

Przełożyła Małgorzata Kłos.
Tytuł oryginalny Eugen Kallmanns ögon.

Kryminały Hakana Nessera kupuję w ciemno jako, że jest to jeden z moich ulubionych autorów. Tak więc kiedy ukazał się kryminał „Oczy Eugena Kallmanna” kupiłam go. 

Oto późne lato. Na północy Szwecji, gdzie dzieje się akcja książki, jest już praktycznie wczesna jesień. Aura się zmienia i powietrze mocno rześkie zaczyna się robić wieczorami. W miejscowości K. pracę jako nauczyciel rozpoczyna Leon. Leon przeżył osobistą tragedię, i w miejscowości K. chce zarówno oderwać się od wspomnień i myśli (chociaż wiadomo, że się nie uda) ale również rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. 
Leon ma zacząć pracę po Eugenie Kallmannie , który zmarł w tajemniczych okolicznościach w maju. 

Akcję książki poznajemy wielogłosem, opowiadaną przez kilkoro narratorów – bohaterów występujących w książce. 

Jak już wspomniałam, akcja książki zaczyna się wraz z początkiem roku szkolnego i jesieni. Coraz krótsze wieczory, coraz bardziej rześkie powietrze niosące zapowiedź zimy i narastająca atmosfera niepokoju i wręcz grozy, to wszystko dominuje w książce.  Albowiem w szkole zaczynają mieć miejsce wydarzenia co najmniej niepokojące. Nauczycielka mająca korzenie żydowskiej otrzymuje anonimowy list z pogróżkami, potem jeszcze jeden uczeń otrzymuje podobną korespondencję. Jeden z uczniów zostaje pobity. Uczniowie i nauczyciele nie pochodzący ze Szwecji bądź nie mający szwedzkich korzeni zaczynają się obawiać. Atmosfera w szkole robi się ciężka i nieprzyjemna, wiele osób czuje się zaniepokojonych czy wręcz zagrożonych. 
Jednocześnie wydaje się, że majowe okoliczności śmierci tytułowego Eugena Kallmanna co najmniej wymagają wyjaśnienia bowiem są niejasne i zostały chyba zbyt lekko potraktowane przez policję.

Mamy więc dwa wątki dziejących się wydarzeń, ten dziejący się na tle uprzedzeń rasowych jak i śledztwo w sprawie niewyjaśnionej śmierci Eugena Kallmanna, które to śledztwo podejmą bohaterowie książki. Wraz z jego upływem zorientują się, że tak naprawdę postać charyzmatycznego nauczyciela była całkowicie tajemnicza i tak naprawdę o nikim nie można powiedzieć, że znał zmarłego. Chociaż akcja książki w większości dzieje się w połowie lat dziewięćdziesiątych tak naprawdę wydaje się zaskakująco współczesna i aktualna. 

Podczas lektury jednak odnosiłam lekkie uczucie znużenia. Według mnie wprowadzenie dwóch wątków, które miałam nadzieję, że splotą się w finale a tak się nie stało, spowodowało pewien nie do końca nachodzący na siebie dwugłos. Nie do końca mi to pasowało. Tak jakby wątek społeczny został przez autora być może pod wpływem ostatnich nastrojów w Europie, dodany nieco zbyt na siłę a niekoniecznie zaaranżowany tak by wpasował się w wątek kryminalny. 

Mam więc nie do końca entuzjastyczną ocenę tej książki chociaż jeśli chodzi o wątek kryminalny to (pomimo, że pewnego wydarzenia domyśliłam się wcześnie) jest on dobrze poprowadzony, rozwiązanie pewnych spraw autor podaje nam dopiero na dosłownie ostatnich stronach książki.

Moja ocena to 4.5 / 6. 

„Myśl do przytulania”. Anna Szczęsna.

Wydawnictwo Kobiece. Białystok (2017).

Książka „wpadła mi w ręce”. Widać los wiedział, że potrzebuję takiej właśnie lektury i dosłownie posłał ją w moje ręce. Posłużył się pytaniem zadanym na stronie Fb przez samą Autorkę i oto otrzymałam ją wraz z piękną i serdeczną dedykacją i miłą pocztówką.

„Myśl do przytulania” pochłonęła mnie i zapewniła mi po prostu bardzo przyjemną lekturę. Taką, co do której miałam pewność, że wszystko dobrze się skończy (i tylko raz zapuściłam żurawia na koniec aby upewnić się, że mam rację:P ).

Już wielokrotnie o tym u siebie wspominałam ale nie zaszkodzi się powtórzyć,że tak, raz na jakiś czas bardzo lubię i czuję potrzebę przeczytania takiej jak ja to nazywam, „bajki dla dorosłych”. W życiu jest tyle zamieszania, zmartwień, niepokojów, że taka lektura chociażby na chwilę zapewniając mnie, że wszystko się poukłada, raz na jakiś czas jest mi potrzebna jak deszcz roślinom. 

Hanna ma trzydzieści lat i nie do końca żyje tak jak się jej to wymarzyło. Owszem, mieszka w Warszawie, gdzie pracuje w bibliotece ale czuje od dłuższego czasu, że nie jest to to, co chciałaby robić. A raczej inaczej, praca bibliotekarki jest tym, co chciała robić ale nie w taki sposób jak wykonuje swoją pracę. Jej przyjaciele niemal tuż przed Bożym Narodzeniem informują ją o zmianach w ich życiu i te informacje stają się dla Hani motorem pewnych działań. Odpowiada bowiem na dość nietypowe i raczej enigmatyczne ogłoszenie w gazecie a potem to już los bierze sprawy w swoje ręce. I rzuca Hanię do małej miejscowości daleko od Białegostoku. Miejscowość o oryginalnej nazwie Różane Doły. Przyjdzie jej tam organizować miejscową bibliotekę, która ma się stać miejscem nie tylko wypożyczania książek przez mieszkańców ale czymś w rodzaju domu kultury czy raczej miejsca, w którym lokalna społeczność mogłaby organizować wydarzenia czy spotkania. 

Na miejscu Hania poznaje nowych ludzi między innymi swojego szefa Łukasza, osobę, która budzi zaufanie i Starą Maciejową, osobę, która jest dość oryginalna ale Hania bardzo ją polubi. 

Hanna zaczyna nowe życie w miejscu, które początkowo wyda jej się Arkadią, w której nie dzieje się żadne zło. Może fakt , że przybywa do miejscowości zimą nieco potęguje to wrażenie ale z czasem Hania dowie się, że w Różanych Dołach na pewno potrafi być i miło i serdecznie ale i jak wszędzie indziej, są problemy czy sprawy, które stanowią źródło zmartwień. 

Wszystko jednak można z czasem poukładać i jakoś podomykać sprawy tak aby na kończu poczuć się spełnionym i szczęśliwym. 
Jedna z bohaterek książki, Stara Maciejowa, daje Hani radę,  którą jak odkryłam podczas lektury, ja posługuję się bardzo często. Cytuję, „(…)Marzenia, wspomnienia dobrych chwil. (…) Musisz mieć coś takiego, co postawi cię na nogi w chwilach takich jak ta. Teraz znajdź jakąś myśl, taką ciepłą.
– Myśl do przytulania? (…) „. 

Każdy z nas ma zapewne jakieś takie własne, osobiste myśli do przytulania, które pozwalają wytrwać te gorsze momenty w życiu jakie przecież wszystkim nam się zdarzają. Obyśmy z czasem mieli tych myśli, wspomnień jak największą kolekcję i aby działy się na bieżąco.

Moja ocena tej książki to 5 / 6.

 

„Stancje”. Wioletta Grzegorzewska.

Wydawnictwo W.A.B. Warszawa (2017). Ebook.

Po pierwsze, cieszę się, że „Guguły” tej samej autorki przeczytałam nie tak dawno, o czym pisałam w tym wpisie. „Stancje” bowiem to kontynuacja losów bohaterki znanej nam z książki „Guguły” czyli Wioli. „Guguły” kończyły się w momencie wczesnych lat nastoletnich Wioli, „Stancje” zaś rozpoczynają się w chwili gdy bohaterka jedzie do Częstochowy na studia. Zamierza studiować polonistykę. Wiola nie otrzymuje przydziału do akademika więc rozpoczyna się jej nie dość, że życie studenckie to jeszcze wędrówka po miejscach, w których głównie nocuje. Najpierw jest to dość obskurny hotel robotniczy, potem miejsce dość niezwykłe jak na zastępstwo akademika albowiem jest to pokoik na poddaszu Domu Zgromadzenia Sióstr Serca Jezusowego. 

Transformacja kraju zbiega się z transformacją młodej kobiety. Przyjedzie do Częstochowy młodziutka dziewczyna a zakończenie opowieści ma miejsce się w momencie, gdy Wiola zdecydowanie ma za sobą o wiele więcej niż przypuszczała doświadczeń i już na pewno nie można nazwać jej „naiwną dziewczyną”. Książka jest ma dość rozedrgany rytm, wspomnienia i narracja bohaterki przeplata się wspomnieniami innych osób. Do tego w owym zgromadzeniu sióstr zakonnych jak się okazuje, Wiola ląduje nie do końca przypadkowo, o czym dowiadujemy się niemal równocześnie z nią a dochodzenie do informacji dlaczego tam się znalazła osnute jest atmosferą smutku, przygnębienia i dawnych niewygasłych grzechów przeszłości i historii. 
Atmosfera tej książki daleka jest od radosnych wspomnień wesołego czasu studenckiej przygody. Bliżej jej jednak do mentalnej szkoły przetrwania a pod koniec lektury wraz z Wiolą zastanawiamy się na ile tak naprawdę to, co opisane, wydarzyło się naprawdę. Po raz kolejny raz podkreślę, że w prozie Wioletty Grzegorzewskiej czuje się Jej poetyckie doświadczenie. Ja sama lubię wczytywać się ponownie w wybrane (czasem całkowicie losowo) zdania z tej prozy,bowiem zwłaszcza opisy miejsc przenoszą mnie w krainę krótkiej, poetyckiej formy. 

Z pewnością zarówno „Guguły” jak i „Stancje” mogę śmiało polecić osobom, które mają dość książek opisujących lata dzieciństwa i dorastania w PRL-u i po przełomie pisane w dość podobny sposób z radosnymi wspomnieniami, grą w gumę i widoczkami za szkłem czy pleceniem wianków. Nie mam nic do takowych wspomnień, sama chętnie je przechowuję ale wiem, że są osoby, które po literaturze spodziewają się jednak czegoś innego lub też akurat taki stricte sielankowy opis nie do końca im wystarcza. Daję im więc znać, że pojawiło się coś nieco innego, na co zdecydowanie warto zwrócić uwagę. 

Moja ocena to 5.5 / 6.

„Równanie miłości”. Simona Sparaco.

Wydana w Wydawnictwie Prószyński i S-ka. Warszawa (2017). Ebook.

Przełożyła Agata Pryciak. Tytuł oryginalny Equazione di un amore. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa. 

Muszę powiedzieć, że „Równanie miłości” okazało się jedną z lepszych czytanych przeze mnie książek. Czuję się nieco zaskoczona (przyjemnie) bo sięgając po nią miałam wrażenie, że będzie to jeszcze jedna z tych opowieści, które już kiedyś czytałam, czyli o niespełnionej, toksycznej wręcz miłości. A mimo tego, że tak, że „to już było”, że gdzieś się to czytało , Simona Sparaco udowodniła,że można napisać coś takiego co zawierać będzie w sobie element czegoś innego, nowego, czegoś, co sprawi, że ta opowieść zostanie w mojej pamięci na długo a być może i na zawsze?

Rzymianka Lea ma trzydzieści pięć lat, od kilku lat męża, również Włocha jak ona. Oboje jednak nie mieszkają we Włoszech a w niezwykłym miejscu jakim jest Singapur. Vittorio znalazł tam pracę i tam mogli osiedlić się. On pracuje z zaangażowaniem i czuje się szczęśliwy, ona również nie narzeka. Nareszcie może zrealizować swoje pragnienia od dawna czyli napisać książkę. Akcja książki dzieje się w Singapurze. Po napisaniu książki kobieta zdecydowała się wysłać swoją pierwszą poważną próbę literacką do kilku włoskich wydawnictw z nadzieją na odpowiedź.

Wydaje się, że właściwie nie powinna na nic narzekać i w sumie nic takiego nie ma miejsca poza tym, że w sercu Lei wciąż jest miejsce dla dawnej miłości. Ta relacja z kimś, kogo poznała jako czternastolatka była traumatyczna, toksyczna i tak naprawdę nigdy nie miała szansy się rozwinąć. Giacomo zawsze stanowił dla Lei zagadkę. 
Po doświadczeniach, które uświadomiły jej, że nigdy tak naprawdę nie uda się jej być w sensownej relacji z Giacomo poznała właśnie Vittorio. W Singapurze wiodą oboje życie na wysokim poziomie a do szczęścia potrzeba jest im jedynie dziecka, o którym mąż Lei zaczyna bardzo już marzyć. 

W momencie gdy decyzja o poczęciu dziecka wkracza w momenty decyzyjne Lea otrzymuje email od jednego z wydawnictw. Tak, jest ono bardzo poważnie zainteresowane wydaniem książki Lei, tuż przed Świętami. Dobrze więc byłoby gdyby zjawiła się w Rzymie gdzie już z redaktorem prowadzącym omówiliby dalszą współpracę. Pośpiech powodowany tym, że ktoś z wydawnictwa poznał się na talencie literackim Lei? Jakieś inne powody? Szybko okazuje się, że na Leę w wydawnictwie w Rzymie czeka o wiele większa niespodzianka niż kiedykolwiek mogłaby się spodziewać. Staje ona bowiem oko w oko z Giacomo, który to w dodatku okazuje się być redaktorem prowadzącym jej książkę. 
Dla Lei to oczywisty szok głównie spowodowany nie samym spotkaniem po latach z dawną miłością, co raczej uświadomieniem sobie, że tak naprawdę nigdy nie udało się jej z tą miłością poradzić. Że tak naprawdę nigdy nie przestała o nim myśleć. Że tak naprawdę nigdy nie przestała go kochać. Czy po raz kolejny Lea nie da sobie szansy na spokój w sercu? Czy położy na szali całe swoje dotychczasowe z takim trudem zbudowane szczęście? Lub może czy zacznie być szczera sama ze sobą? Ta trzydziestopięcioletnia kobieta wydaje się być znów młodziutką dziewczyną, oplątaną czy wręcz związaną tym dziwnym, wyniszczającym ją uczuciem.

Lea i Giacomo nigdy tak naprawdę nie byli w tym, co możemy uznać za związek. Spotkania i relacja erotyczna nie zastąpi całej codzienności, którą się wspólnie buduje i która pokazuje na ile silne jest uczucie obu stron.

Muszę przyznać, że podczas lektury nie mogłam się oderwać od książki ale co ciekawe, mówiąc kolokwialnie, „złapałam się” na tym,że główna bohaterka nie budzi mojej sympatii a przynajmniej nie jest osobą, której kibicowałam w jej losach. Simonie Sparaco udało się więc stworzyć postać prawdziwą, niemal realną, którą wielokrotnie miałam ochotę złapać i potrząsnąć za ramiona wykrzykując jej w twarz, że może nareszcie czas pomyśleć o sobie samej. 
Sparaco nie robi co prawda dogłębnej analizy ale udaje jej się po prostu oddać na kartach portret osoby „uzależnionej” od drugiej osoby bądź może po prostu kochającej kogoś każdym biciem serca i po prostu nie umiejącej sobie z taką dziwną miłością poradzić.

Teraz ostrzeżenie. Może pojawić się leciutki spoiler więc może osoby, które nie chcą nic podejrzewać co do rozwoju akcji niechaj dalej nie czytają 🙂

Jak już wcześniej wspomniałam, na początku i nawet w trakcie lektury miałam poczucie, że na swój sposób wszystko to „już znam”, „gdzieś czytałam”  a nawet przeczuwałam, że dobrze wiem jak ta cała historia się zakończy ale oto pod koniec autorka zrobiła taką woltę, że poczułam się jakby dała mi osobiście pstryczka w nos ! Tak. Takiego zakończenia jakim nas uraczyła nie spodziewałam się w żaden sposób. I uważam je za świetne. A nawet bardzo, bardzo wzruszające. Ostatnie kartki (w moim przypadku strony wyświetlane na moim czytniku) czytałam z wielkim wzruszeniem i z przyspieszonym biciem serca. Tak, oto zdarza się więc taka miłość, że pokonuje wszelkie przeszkody. I nawet jeśli to tylko wymysł tej autorki to ja ten koncept „kupuję” całkowicie, bez zastrzeżeń.

Moja ocena to 6 / 6.

 

„Zostań ze mną, Karolino”. Alina Białowąs.

Wydana w Wydawnictwie Replika. Zakrzewo (2017). 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki, której raz jeszcze dziękuję za serdeczną dedykację. 

Opowieści o Karolinie są już trzy. Ta, o której dzisiaj piszę jest właśnie trzecia. Nie czytałam części pierwszej, natomiast dość niedawno czytałam część drugą pod tytułem „Zaufaj mi, Karolino”, o której pisałam w tym wpisie. 

„Zostań ze mną, Karolino” opowiada o losach głównej bohaterki po rozwodzie i rozpoczyna się w chwili gdy urwała się opowieść w części drugiej. Teraz chciałabym uprzedzić o tym, że w dalszej części mogę zdradzić co nieco z treści więc proszę poczuć się „ostrzeżonym” i zwyczajnie może nie czytać tego, co dalej napiszę.

Tytuł według mnie odnosi się nie tylko do Karoliny – kobiety ale również do Karoliny – córki. W tej bowiem części nastąpi ostateczne pogodzenie się Karoliny z matką. W drugiej części Karolina po rozwodzie wraca do domu rodzinnego i jej układy z rodzicami są oględnie mówiąc różne. Tym bardziej, że wciąż ma swój wyidealizowany obraz babci ze strony ojca przed oczami. O tym jak bardzo ów obraz jest wyidealizowany dowiemy się wraz z Karoliną jako czytelnicy. A był on jak się dowiemy faktycznie mocno wygładzony. W rzeczywistości okazuje się, że rodzina Karoliny wraz z zamieszkaniem w domu babci wiele lat temu została skierowana na zupełnie inne tory niż wcześniej się wydawało. Babcia natomiast okazała się osobą mocno wpływającą na losy najbliższych, osobą despotyczną. Bardzo to życiowe, niestety, sama znałam dwie takie starsze panie, które rządziły w rodzinie twardą ręką i tylko tak, jak one to sobie wymyśliły, nie licząc się z nikim i niczym. 

Do tej pory rodzina Karoliny pewne sprawy, problemy jak to się często czyni , że się tak wyrażę kolokwialnie, „zamiatała pod dywan”. W tej części wszystkie te problemy najwyraźniej tak narosną, że w końcu nastąpi wybuch, który skutkować będzie szczerą rozmową i nareszcie oczyszczeniem atmosfery.

W „Zostań ze mną, Karolino” jest też oczywiście miejsce na opowieść o uczuciowej sytuacji Karoliny i nie tylko jej. Jednak oczywiście te dotyczące Karoliny interesują nas najbardziej.  Czy tym razem Karolinie uda się wreszcie relacja z Rafałem? Trzeba przyznać,że nie dość, że wszystko dzieje się dość wcześnie po rozwodzie kobiety, to dodatkowo Karolina wciąż musi uczyć się sama siebie i swojego charakteru. Niby ma niemal dwadzieścia siedem lat a wciąż dowiaduje się sama o sobie wiele. Można powiedzieć, że często sama dla siebie stanowi zagadkę. 

Ta książka mimo tego, że gros z niej stanowią dialogi i rozmowy (a wiem, że niektórych taki nadmiar może irytować) przypomina o może znanych dobrze ale jakże często zapominanych prawdach takich jak to, że rodzina stanowiąca wsparcie i podporę jest ważna w życiu człowieka. Ale również to, że w życiu zawsze jest szansa na pogodzenie się z kimś, kto jest dla nas ważny. No i oczywiście to, że miłość w życiu człowieka potrafi wiele zdziałać. Człowiek, który czuje się kochany ma w sobie więcej siły i co za tym idzie – możliwości. 

Moja ocena to 5 / 6.

„Lem. Życie nie z tej ziemi”. Wojciech Orliński.

Wydana w Wydawnictwie Czarne. Wołowiec (2017), Wydawnictwie Agora. Warszawa (2017).

Wojciech Orliński nie pierwszy raz pisze o Lemie. Wcześniej napisał on książkę „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”. Nie znam tamtej książki (wydanej o ile się nie mylę jakąś dekadę wcześniej) więc trudno mi porównać. Sądzę jednak, że „Lem. Życie nie z tej ziemi” jest jednak obszerniejszą biografią jednego z najciekawszych polskich pisarzy.

Jak więc czytało mi się tę biografię? Dobrze ale mam z nią pewien problem,a mianowicie, przed przystąpieniem do tej książki powinnam była sobie przypomnieć książki Stanisława Lema. Autor biografii odnosi się co logiczne wielokrotnie do konkretnych książek Lema, jak również wręcz do ich fragmentów. I zwyczajnie, gdy się ich nie pamięta bądź nie zna (co ma miejsce w moim przypadku bowiem nie znam wszystkich książek Lema, przyznaję się bez problemu) na pewno czytający tę biografię nieco na tym traci.

W swej opowieści o Lemie Wojciech Orliński sumiennie pisze o każdym rozdziale z życia swojego ulubionego autora (nie musi o tym zapewniać czytelnika podczas lektury bo to , że Orliński lubi tego autora ogromnie czuje się podczas lektury). Jest więc i dzieciństwo Lema wraz z jego osamotnieniem jedynaka, w dodatku późnego dziecka swoich rodziców. Jest też niepewna młodość spędzona w Lwowie podczas II WŚ. Ten okres lwowski jest zresztą jednym z najbardziej trudnych i przygnębiających i naprawdę czyta się go trudno. Potem poznajemy losy Lema po II WŚ. Przenosiny z rodziną do Krakowa, poznanie żony, przeniesienie się do pierwszego domku pod Krakowem, w którym autor mieszkać będzie przez większość życia. 
Orliński nie gloryfikuje Lema aczkolwiek nie uniknął czegoś, co czyta się między wierszami, czyli po prostu wielkiego oddania autorowi. Zastanawiam się na ile pozwoliło to Orlińskiemu pozostać całkowicie bezstronnym czy obiektywnym niemniej jednak przyznam się, że jeśli nawet nie do końca to szczerze to rozumiem. Sama bowiem gdyby przyszło mi pisać o ulubionym autorze nie wiem czy zachowałabym całkowitą surowość obiektywizmu. Szczerze w to wątpię 🙂

Jak wspomniałam gros treści co jasne stanowi życie Lema jako autora. Poznajemy więc kolejność powstałych książek, wątpliwości, które targały samym Lemem. Próby mniej bądź bardziej udane. Jak również to jak żyło się Lemowi nie tylko jako autorowi ale po prostu człowiekowi, mężowi, przyjacielowi, wreszcie – ojcu . Chociaż ojcem Stanisław Lem stał się nawet później niż jego własny ojciec. Zdaje się, że przed tą rolą w życiu miał Stanisław Lem najwięcej obaw (czy to nie znamienne dla wielkich talentów?) niemniej jednak szczęśliwie jednak Barbara i Stanisław Lemowie syna Tomasza się doczekali. 

Mnie samą ten aspekt biografii Lema zainteresował najbardziej, właśnie Lema jako ojca. 
Ale również Lema nie tylko jako futurologa czy pisarza ale Lema w roli filozofa czywręcz prognostyka przewidującego chociażby to co stanie się z internetem.

Według mnie „Lem. Życie nie z tej ziemi” to solidnie napisana biografia, która na pewno ucieszy miłośników książek autora. 

Moja ocena to 5 / 5.

podczas…

…naszego wyjazdu w sielskie okoliczności wsi warmińskiej zmarła Wanda Chotomska. O tej stracie napisało wiele osób, ja sama się zaliczam do osób, dla których wraz z odejściem pani Wandy Chotomskiej „coś się skończyło” i wiem, co tu teraz przeczytam „zostały wiersze, opowiadania, teksty dla dzieci”. Owszem, zostały i bardzo dobrze bo to literatura dla dzieci lotów najwyższych. Ale smutek, że jakiś rozdział kolejny mojego dzieciństwa został zamknięty – pozostanie.

Dzisiaj jest Pogrzeb pani Chotomskiej a ja przypomnę jeden z Jej tekstów, który uwielbiałam w dzieciństwie. Czytałam go w formie książeczki z serii „Poczytaj mi, mamo!”. Dopiero parę lat temu odnowiłam go sobie za sprawą Naszej Księgarni, która wydaje książeczki z owej wspaniałej serii w swoich kolejnych „Księgach”. A tekstem jest „Mój piękny złoty koń”. Po jego przypomnieniu podczas czytania go Jasiowi poleciały ( u mnie, oczywiście) łzy. 

Jako dziecko nie postrzegałam tej opowieści tak jak postrzegam ją teraz. Jako piękną i wzruszającą opowieść o …stracie, o odchodzeniu. Jako dziecko nie miałam świadomości tego co teraz. Wtedy byłam przekonana, że czterolatek jeszcze kiedyś spotka swojego Złotego Konia. Dzisiaj, te trzydzieści parę lat później już tej pewności nie mam… Napisać dla dziecka coś tak pięknego, co zachwyca i dziecko i dorosłego. To właśnie umiejętność, wielki talent nie dany każdemu. 

Pani Wando, dziękuję za to wszystko co dzięki Pani otrzymałam w dzieciństwie. Wiem, jestem o tym przekonana, że to również dzięki Pani tak kocham książki.