„Komedia świąteczna”. Victoria Alexander

Wydana w Wydawnictwie Ole. Obecnie prawa do niej posiada Grupa Wydawnicza Foksal.
Warszawa (2014).

Przełożyła Anna Szczepańska.
Tytuł oryginału What Happens At Christmas.

Macie tak czasem, że sięgacie po jakąś książkę bez specjalnego nastawienia? Po prostu macie nadzieję, że książka się spodoba i że będzie stanowić rozrywkę? Tak właśnie było w tym przypadku.
„Komedia świąteczna” rzuciła mi się w oko swoją świąteczną tematyką i to było właściwie wszystko, co na jej temat wiedziałam. A okazało się, że miałam fajną , bawiącą mnie nie raz i nie dwa, lekturę. Akcja książki rozpoczyna się osiemnastego grudnia 1886 roku.
Lady Camilla to dobrze sytuowana wdowa, która po małżeństwie z rozsądku marzy teraz o małżeństwie z księciem. Ma na oku jednego, którego może usidlić ale aby oświadczyny się odbyły , musi spełnić z kolei marzenie przyszłego męża, księcia Mikołaja. Otóż, pochodzący z jakiegoś państewka w środkowej Europie książę, marzy o prawdziwych, angielskich Świętach Bożego Narodzenia.
Marzy mu się klimat z posiadłości wiejskiej, gdzie rodzina zasiada do stołu, dookoła panuje radosna atmosfera,w kominku pali się ogień, pokój zdobi ostrokrzew czy jemioła, słychać śpiew kolęd…Słowem, sielsko i anielsko. 
Camilla , z różnych przyczyn nie może na ten świąteczny czas poznać księcia z własnymi członkami rodziny ale wpada na genialny według niej pomysł jakim jest wynajęcie trupy aktorów, którzy mają za zadanie odegrać spektakl. Spektakl ten ma obrazować idealne rodzinne angielskie święta 🙂 Plan niemal idealny.
Od samego bowiem początku wszystko idzie nie do końca zgodnie z planem. A do tego w domu Camilli pojawia się ktoś , kto kiedyś był bardzo ważny w jej życiu. Postaci (oprócz siostry Beryl, która towarzyszy jej od początku), pojawia się zresztą cała masa, jest barwnie, wesoło, śmiesznie, ciągle wydarza się coś, co psuje idealny początkowo plan Camilli. 

Nie jest to z pewnością jakaś bardzo ambitna lektura ale muszę przyznać, że śmiałam się podczas czytania tej książki wiele razy i naprawdę była to właśnie książka, która przyniosła mi rozrywkę, której oczekiwałam.
Moja ocena to 5 / 6. 

Dzień Księgarza…

…takie święto przypada dziś w kalendarzu świąt innych niż znane i typowe.
Ma tego pecha, że wybrano datę zbieżną z rocznicą wybuchu Stanu Wojennego. O polityce jednak pisać nie będę. Jestem zmęczona polityką na co dzień.

Tak więc wracam do tematu Święta Księgarza.
W dzisiejszych czasach coraz mniej takich typowych księgarń. A z dzieciństwa tyle ich pamiętam. I pomimo, że wtedy zdobywanie książek wcale nie było takie trywialne jak obecnie to kupowało się, a jakże.
Z dzieciństwa pamiętam ulubioną księgarnie na Broniewskiego, z dodatkowym działem antykwarycznym, w którym swego czasu również się obkupywałam. Nawet pamiętam konkretne tytuły tam nabyte. „Szósta Klepka” Małgorzaty Musierowicz, „Stonoga” Krystyny Boglar czy „Alicja w Krainie Czarów”…

Teraz jak mówię, coraz mniej księgarni z prawdziwego zdarzenia, co nie znaczy, że ich nie ma .
Pierwsze miejsce na wakacjach w tym roku, w którym zrobiliśmy wspaniałe zakupy, to była właśnie kętrzyńska księgarnia.
Tu, w Warszawie, kupuję teraz ebooki ale dla Jasia wciąż jak najbardziej papierowe książki. Mam taką ulubioną księgarenkę , na lokalnym bazarku. Panie już mnie znają, zwłaszcza z jedną z nich się polubiłyśmy. Potrafiła dla mnie zostawić i dać P. torbę z katalogiem wydawnictwa dziecięcego i pocztówkami i zakładkami tegoż wydawnictwa. Ot, miły, serdeczny gest.
Mam tam już stałą zniżkę, oczywiście, ale i pewność, że zawsze mogę tam zamówić dany tytuł i mi go sprowadzą czy porozmawiać o książkach.
I pomimo, że księgarnia nie jest tania, to tam kupuję z racji tego, że chcę aby to miejsce, które polubiłam, utrzymało się.

A Wy ? Macie jakieś swoje ulubione księgarnie?  

 

„Jasne oblicze śmierci”. Aleksandra Marinina

Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2016). Książka podarowana mi przez Wydawnictwo.

Przełożyła Aleksandra Stronka.
Tytuł oryginalny Светлый лик смерти

Za co lubię kryminały Aleksandry Marininej? Za to, między innymi, że jest konsekwentna w kreowaniu rzeczywistości opisanej na kartach jej książek. Konsekwentna w „prowadzeniu” losów swoich bohaterów. I za to, że pomimo, że wydaje się, że to, co czytaliśmy, było już gdzieś przez autorkę „grane” , wciąż odkrywam na nowo, że niby ten sam temat można poprowadzić w nowy sposób. Tematem powracającym w kryminałach autorki jest bowiem powiązanie wydarzeń z przeszłości ze zbrodnią. Swoiste ostrzeżenie „grzechy z przeszłości lubią mścić się w czasach obecnych”. 
Nie inaczej jest i w tej części opowieści o Anastazji Kamieńskiej i zespole, w którym Kamieńska pracuje i musi wykrywać zbrodniarzy.

Cala opowieść zaczyna się w czasach współczesnych (chociaż jak potem okaże się, korzenie będzie miała długo przed wydarzeniami , od których zaczyna się książka). 
Oto bowiem zostaje zamordowana piękna, młoda dziewczyna, która do tej pory żyła bez ograniczeń i zdecydowanie korzystała z życia.
Niebawem znów dzieje się coś złego , w co wplątana zostaje inna młoda kobieta.
Będzie jeszcze jedna zbrodnia. A wszystkie osoby ( nie tylko te, które padły ofiarą przestępstwa) okażą się być na swój sposób powiązane. Poprzez osobę jednego mężczyzny.

Jak już wspomniałam , po raz kolejny Marinina udowadnia , że wydarzenia z przeszłości potrafią stać się kamyczkiem, który na swój sposób ruszy lawinę, której konsekwencji nie będzie można zatrzymać.
Przy tym, jak już pisałam, kreuje wiarygodne postaci i bohaterów, z ich ułomnościami i zaletami. Do tego to, co lubię czyli opis miasta, zwykłego życia w nim i to, co też mi się podoba a mianowicie, Anastazja na ogół porusza się po Moskwie środkami komunikacji miejskiej, co nadaje jej jeszcze bardziej prawdziwy rys.
Ciekawa intryga kryminalna i to poczucie, że „stara, dobra Marinina” się czyta, to wszystko złożyło się na moją ocenę tej książki a jest nią 5 / 6. 

Mikołaj…

…był, był, a jakże. 
Dopisał.
Dziecko już załapało o co chodzi bo biedak Jasiek wczoraj nie mógł zasnąć godzinę chyba, taki przejęty był…:)
Na szczęście jak już zasnął to potem obudził się na podziwianie. I tak najbardziej podobały się …baloniki od Babciowego Mikołaja. I weź tu człowieku bądź mądry i pisz wiersze. U nas i tak Mikołaj przynosi drobiazgi ale wiadomo, trochę ich zawsze się uzbiera, a tu proszę, baloniki 🙂 

Dla nas też Mikołaj przyniósł to i owo , najwyraźniej byliśmy dość grzeczni 🙂

Obejrzeliśmy „Wyspę tajemnic” , film zrealizowany na podstawie książki autorstwa Davida Lehane’a, w reżyserii Martina Scorsese. Po filmie, który bardzo nam się podobał nabrałam ochotę na lekturę książki, niestety, jest z tego, co widzę, niedostępna. Muszę poszukać bardziej intensywnie.
Szeryf federalny, Teddy Daniels, przybywa do ośrodka psychiatrycznego położonego na wyspie, w którym przebywają i leczeni są wyjątkowi niebezpieczni chorzy, którzy popełnili przestępstwo. Mają za zadanie dowiedzieć się jakim cudem z bardzo dobrze strzeżonej placówki udało się zbiec jednej z osadzonych tam pensjonariuszek.
Bardzo szybko a właściwie niemal natychmiast Daniels i jego pomocnik Chuck Aule orientują się, że w ośrodku dzieje się coś dziwnego. Daniels zaczyna mieć halucynacje (poznajemy szybko jego traumy i wspomnienia z przeszłości), zaczyna wręcz obawiać się o to, że w ośrodku przeprowadzane są eksperymenty na ludziach. 
Do tego mroczność, wichury, deszcze, dźwięk,  całość tworzy klimat, który tworzy niepokój i sprawia,że ogląda się ten film naprawdę z drżeniem serca. Bardzo dobry film ze świetną rolą Leonardo DiCaprio. Ciekawe co tak naprawdę tam miało miejsce bo film pozostawia nas z kilkoma możliwościami scenariuszy. Ciekawa jestem czy w książce również zakończenie pozostawało takie niejednoznaczne. 

Od jakiegoś czasu mamy za oknem zimę. Najbardziej oczywiście docenia ją Jaś. Który wraz z koleżankami i kolegami lepi bałwany czy toczy swoje pierwsze śnieżkowe bitwy. 
Wiecie, że nie przepadam za jesienią i zimą ale niechęć do zimy trochę topnieje w moim sercu gdy widzę jak Jasiek się cieszy 🙂

 

„Perła. Afrykański przypadek księdza Grosera”.

Autor Jan Grzegorczyk.
Wydana w Wydawnictwie Zysk i S-ka. Poznań (2016). Ebook otrzymany od Wydawnictwa Zysk i S-ka.

Miałam z tą książką problem. A nawet kilka problemów. Jednym z nich okazało się to,że powodowana chęcią przekonania się samej jak się czyta opowieści o księdzu Wacławie, zdecydowałam się na lekturę książki najnowszej z tej serii. A jak się okazuje, niby można czytać to nie znając poprzednich a jednak byłoby lepiej czytać ją ze znajomością części poprzednich. Sporo jest bowiem odniesień do postaci i wydarzeń z części wcześniejszych.
Inną sprawą był styl pisania. Niestety, przeszkadzało mi (zwłaszcza odczuwałam to podczas części „afrykańskiej” książki) mieszanie czasów. Bywało, że zdanie w czasie przeszłym poprzedzało zdanie w czasie teraźniejszym. Bardzo , bardzo dziwnie mi się to czytało.

Skłamałabym, a tego nie lubię robić, pisząc, że książka mnie oczarowała czy rzuciła na kolana. Ale muszę powiedzieć, że mimo, że przecież mogłam, nie odłożyłam jej. Chciałam przeczytać do końca i to zaprocentowało bo po połowie książka stała się ciekawsza albo może ja się wciągnęłam.
Dlaczego w ogóle zdecydowałam się sięgnąć po opowieść o księdzu Groserze? Bo zaciekawiły mnie dobre oceny tej serii na Biblionetce. Bo zaintrygowały opisy, stwierdzające, że autor kreując swego bohatera ociepla wizerunek polskiego kleru.
Muszę przyznać jedno, miałam wrażenie, że Jan Grzegorczyk tak bardzo chciał pokazać w swoich książkach, że księża to zwykli ludzie, popełniający grzechy i przestępstwa, że wręcz odrobinę „przedobrzył” , czy raczej przesadził w drugą stronę.
Co do samej postaci, to na tyle daleko zawsze byłam od struktur kościoła polskiego (wszelkie Oazy, pielgrzymki itd nie były tym, co mnie interesowało), że trudno jest mi się wypowiedzieć czy sama postać księdza jest wykreowana porządnie czy nie. Mnie pasowało to stworzenie postaci nie do końca wcale jednoznacznej. Bo co to za idealny ksiądz , który i zakląć potrafi? i papierosa zapali ? I myśli, które go trapią, przemyślenia, też wcale niekoniecznie z gatunku „przynależne tylko Świętym”. I dobrze. Bo taki właśnie Wacław wydaje się być normalnym i z krwi i kości księdzem. 
Myślę więc, że Groser faktycznie może dać się lubić osobom z zewnątrz, nawet tym, które nie tkwią silnie w kościele czy wręcz dla tych, którzy kościół już dawno opuścili (a o takich osobach w książce jest mowa).
Ja zawiedziona się czułam, że tytułowa afrykańska historia miała miejsce dopiero po połowie książki. I zdecydowanie była za krótka. Szkoda , bo ten fragment zmagania się z własnymi ułomnościami, przeciwnościami, podobał mi się najbardziej i niekoniecznie w odniesieniu do jakichkolwiek symboli.

Frapujące jest również to, co dzieje się w życiu księdza Grosera po powrocie z Ugandy. Nie chcę jednak zdradzać zbyt wiele aby nie popełnić niepotrzebnego spoilera, dodam jednak, że jest to kawałek pełen emocji i naprawdę prawdziwie napisany, wiarygodnie niezwykle. 

Moja ocena to 4.5 / 6