znowu …

…książkowo i trochę powielę wpis poprzedni 🙂 
Czyli zachwyt nad Muminkami (tym razem mamy za sobą „W Dolinie Muminków”) i skwaszenie osobiste nad „Żniwami zła” Roberta Galbraitha.
Muminki po raz kolejny zachwyciły i pokazały jak trafne są w nich obserwacje i spostrzeżenia dotyczące życia i charakterów ludzkich . Praktycznie gęsto tam od takich zdań „perełek” jak ja to nazywam , które aż się proszą o zanotowanie ich w notesie 🙂
Natomiast „Żniwa zła” wymęczyłam dosłownie i niektórzy wiedzą, że nie przesadzam, twierdząc, że prawie porzuciłam lekturę. Tak mnie i znudziła i wymęczyła. Uważam tę część za najgorszą z dotychczasowych o Cormoranie Strike i jego współpracownicy, Robin. Praktycznie zmogłam te ileśset stron o niczym właściwie poza opisem brutalności i nagromadzenia paskudności i nieprawdopodobnych nawarstwień nieszczęść dla zakończenia bo ktoś, kto czytał wcześniej zaintrygował mnie pewnym stwierdzeniem i byłam ciekawa nie tyle samej intrygi kryminalnej i jej zakończenia co spraw osobistych Cormorana. I Robin też.
Być może ten kryminał miał dodatkowo pecha bo od pewnego czasu zauważyłam, że kryminały mi niespecjalnie idą (wyjątkiem była „Rozdarta zasłona” ale to dlatego , że broni się stylem, językiem i szczęśliwie, brakiem niepotrzebnej brutalności). Sama jestem zdziwiona tą swoją niechęcią do kryminałów ale być może potrzebuję przerwy. O ile dobrze pamiętam, miałam już kiedyś taką przerwę w kryminałach, więc nie jest powiedziane , że to trwać będzie wiecznie ale przerwa najwyraźniej zdecydowanie mi się przyda.