…sezonu na obżarstwo lodowe na świeżym powietrzu miała miejsce wczoraj 🙂
W ogóle takie lato nastąpiło wczoraj, że kto mógł, korzystał.
My odebraliśmy Jasia z przedszkola i poszliśmy na zakupy pieczywa. To znaczy tak się na pierwotnie wydało bo nastąpiła zmiana planów, gdy dotarliśmy do naszej lokalnej lodziarni o włoskiej nazwie 😉 i gdy P. spytał mnie czy jest ona już otwarta. A ja wtedy głośno powiedziałam słowo kusicielskie i już było wiadomo, że bez trzech kulek (gał bo tam uczciwe kule dają) to towarzystwo nie wyjdzie. A potem scenariusz potoczył się według marzeń Jasia, czyli usiadłszy na ławce z tatą skonsumował spokojnie swoje lody . „To mnie zrobił z tą gruszką”, narzekał P. , który sobie kupił borówkę a Jasiowi gruszkę, na co Mu odparłam, że z gruszką sam się zrobił bo pytał Jasia czy Jaś chce gruszkowe lody a było wiadomym, że zgodnie powie tak na większość propozycji 🙂 nikt jednak nie przypuszczał, że posmakowawszy ojcowych, swoje temuż odda a za ojcowe borówkowe sam z zapałem się zabierze:) A potem scenariusz Jasiowych marzeń uwzględnił zabawę na placyku zabaw (mały jest i wyposażony dość marnie a uwielbiany przez dzieci z okolicy i co najważniejsze, nie oznakowany, że TYLKO dla dzieci danej spółdzielni, może więc brak stygmatyzacji tak działa?). I kiedy się wybawił i już podjął decyzję, że tak, wychodzi i może ruszyć dalej z rodzicami, od strony przedszkola nadciągnął wraz z mamą obecnie chyba najlepszy kumpel przedszkolny Jasia 🙂 Nastąpił więc odwrót i obaj wylądowali z powrotem na placyku gdzie oddali się szaleństwu i radości a my staliśmy i gawędziliśmy z mamą A..
To było bardzo miłe wspólne popołudnie, takie letnie kompletnie i pokazujące, że już te dłuższe dni niosą ze sobą obietnicę zabawy, wspólnie zjedzonych niespiesznie lodów i takiego niby drobnego szczęścia, szczęść małych, z których tworzy się to większe szczęście.
