Trzy Lata Temu…

…Rodzina nasza powiększyła się o nowego jej członka, jakim jest Janeczek.
Truizmem zarzucę, że pamiętam tamten dzień niemal godzina po godzinie. Oczywiście nie przypuszczałam rano jeszcze, że wieczorem a właściwie w nocy, będę Go trzymała w ramionach.
Druga tamtego sierpnia pełnia „załatwiła” sprawę i Jan późnym wieczorem (wczesną nocą?) pojawił się na świecie.

„Chłop jak dąb!” wykrzyknął mój ukochany położnik 😉
A my słysząc Jego (nie położnika, lecz Jana :)) płacz, sami się rozpłakaliśmy.

Kochany Synku, z Okazji Twoich Trzecich Urodzin składamy Ci nasze Najlepsze, Najpiękniejsze Życzenia, Zdrowia, Szczęścia, Radości, Miłości, samych dobrych i życzliwych Ci ludzi wokół.

Kochający Cię

Mama i Tata. 

parę dni temu…

„Nie wiem, jak to będzie z tym przedszkolem…” westchnęłam.
„Też się martwię jak dasz sobie radę” odparł na to P..

Kurtyna 🙂

Albowiem w życiu naszego Syna zbliża się nowy, niewątpliwie ważny okres, jakim jest edukacja przedszkolna.
Od poniedziałku trwają zajęcia adaptacyjne.
Dziś był pierwszy dzień kiedy dzieci zostały w sali same z paniami opiekunkami i swoimi koleżankami i kolegami z grupy.
I oczywiście, co dało się odczuć zarówno w naszym domu, jak i zapewne w kilku innych sądząc po rozmowach, jakie dziś odbyłam z mamami dzieci siedząc te dwie godziny na dziecięcych krzesłach w stołówce, najwięcej myśli i refleksji temat ten zajmuje matkom.
Niektóre matki wariatki (tak tak, mówię tu o piszącej) wczoraj nawet ścierały kurze i cichaczem łkały sobie ze wzruszenia, obaw i smutku. Wzruszenia, że ich Syn, dopiero co taki malutki a proszę, od poniedziałku pełnoprawny przedszkolak, obaw, jak ten sam Syn poradzi sobie w jakby nie było, nowym dla niego całkiem środowisku. Smutku, że dotychczasowy towarzysz domowych porządków na razie zajęty czym innym i nie ma Go obok…

Ech. Pozdrawiam wszystkie Mamy, które jak ja, zaczynają wraz z dzieckiem ten nowy etap jego i własnego, życia. Trzymajmy się ! 🙂
A Waszym dzieciom życzę jak najlepszej adaptacji i po prostu radosnego, szczęśliwego czasu w przedszkolu, czego też oczywiście, życzę Janeczkowi.  

To będzie długi wpis…

…Uprzedzam tych, którzy takich nie lubią. No więc ten będzie, więc jak ktoś nie lubi to niech nie czyta.

Skończyłam czytać „Bazyliszka” Tomasza Konatkowskiego. Niestety, nie rzuciła mnie na kolana ale też i nie pomstuję na nią bardzo, ot, daję jej 4 na 6. Pomysł na zajęcie się tym konkretnym tematem, czyli werbowaniem do sekt i praniem mózgu ludziom uważam za nadzwyczaj trafny.

Albowiem jak się człowiek rozejrzy dookoła, to najwyraźniej niektórym mózgi faktycznie wyprano, czy to w sektach czy w innych miejscach. Jestem (co nie jest zapewne nowiną) wstrząśnięta tym, co wydarzyło się w Kamiennej Górze. Rodzicom zamordowanej w tak brutalny sposób dziewczynki baaaardzo , baaardzo współczuję, to są chwile, kiedy mogę napisać, że autentycznie brak mi słów. Wielka tragedia i niewyobrażalny smutek i cierpienie…naprawdę nie wiadomo, co można napisać, powiedzieć…Jak pomóc tym ludziom???????Chyba się nie da, niestety 😦 Nie ukrywam, że pisząc to czuję jak łzy ciekną mi po policzkach.

To natomiast, co dzień potem zrobiła na swojej głównej okładce pewien tabloid (celowo nie podaję nazwy, bo w sumie większość z nas wie, o co chodzi a nie chcę robić kolejnej reklamy) to już mi się we łbie nie mieści. Najwyraźniej żyjemy w jakimś zupełnie innym świecie, ja jednak wciąż w świecie uczuć, współodczuwania, empatii, ktoś tam w jakimś innym, nie znaczy to na pewno, lepszym, zdecydowanie nie. 

Sprzeciw tej okładce podjęto już, ukazują się listy ze słowami sprzeciwu, niezgody na takie haniebne postępowanie, więc dodatkowo już nawet nie mam co tu pisać. Dość, że powiem, że największą ironią zdaje się fakt, że właściwie nie ma kary na takie postępowanie, oprócz oczywiście potępienia ze strony publicznej, które to potępienie po prostu zapewne wyraziłoby się najbardziej wymiernie poprzez konkretne działania, jak to mówią, klient głosuje portfelem. 
Niemniej jednak wczoraj poczułam się odrobinę zachwiana w swoim przekonaniu, że już niewiele zdziwić mnie może , no więc może.

 

Przy tej okazji w naszym domu wywiązała się dyskusja na temat, co wolno, a czego nie, reporterowi na przykład. P. zadał mi całkiem logiczne pytanie „a co z tak często nagradzanymi zdjęciami, chociażby z World Press Photo”…Tam też często zdjęcia ukazują dramatyzm wojny, ból, cierpienie…Gdzie jest granica, której nie można czy nie powinno się już przekroczyć?
Przyznam się, że nie byłam w stanie Mu odpowiedzieć bo…sama nie znajduję na to odpowiedzi.  

I tak oto od prania mózgu doszłam do tego typu rozważań ale serio, zastanawiam się czy takie właśnie sytuacje nie są efektem tego, co teraz się dzieje. Właśnie pośpiechu, braku jakiegokolwiek myślenia, pozbywania się jakichkolwiek uczuć…byle szybko, byleby się opłacało, byleby zarobić, byleby była jakaś oglądalność, popularność…Tylko w tym wszystkim niektóre działania mogą być co najwyżej niesmaczne czy wręcz ośmieszające ale kogoś, kto je podejmuje (chcąc na przykład stać się popularnym) a niektóre stają się już bezduszne czy wręcz niebezpieczne.

Wiele osób śmieje się z Ameryki, że tam można wytoczyć takiemu tabloidowi sprawę o wielkie odszkodowania. A szkody moralne z pewnością w takim przypadku są i dyskutować można o ich wymierności. Niemniej jednak nie podlega wątpliwości, że bezsprzecznie są.
Natomiast u nas nikt nikogo nie może sensownie ukarać, poza groszową dla takiej gazetki karą, jaka zapewne faktycznie zostanie nałożona, bo fakt tak potwornego zachowania nie przeszedł i nie powinien przejść obojętnie. No to ja w takich chwilach zazdroszczę Amerykanom, że u nich jednak kogoś ukarać bardziej wymiernie można. 

Okropnie jestem wstrząśnięta, okropnie…

nie jest tajemnicą dla moich bliskich…

…że kolekcjonuję „lnianki” czyli torby lniane. Mam już całkiem sporą ich kolekcję. 
Kiedy więc na fejsie zobaczyłam na stronie Blox.pl tę a świętowałam akurat dzień po jedenastej rocznicy mojego pisania na Blox.pl stwierdziłam „torba akurat dla mnie” 🙂 No i tak się miło złożyło, że zaproponowano mi ją (na priv).
Dzisiaj do mnie dotarła. I oprócz niewątpliwej urody torby  (z przesłaniem, co do którego się zgadzam w stu procentach :)), zastałam w paczce dwie niespodzianki. Książkę („Brudny szmal” Dennisa Lehane’a) i list. Prawdziwy papierowy list, na którym miła Agnieszka skreśliła do mnie parę słów. Bardzo dawno nie dostałam prawdziwego listu, oczywiście emaile są przeze mnie bardzo mile widziane, sama teraz piszę właściwie już tylko je, ale list sprawił mi naprawdę wiele, wiele radości 🙂 Można powiedzieć, że ucieszyłam się jak dziecko.

Przesyłka stanowiła miłą nagrodę za bardzo kiepski i ciężki tydzień, jaki ostatnio mieliśmy (jak to zwykle, gdy w bliższej rodzinie są kłopoty zdrowotne i związane z tym perypetie).

Torba z Bloxa

„Tajemnica domu Helclów”. Maryla Szymiczkowa.

Wydana w Wydawnictwie Znak. Kraków (2015). Ebook.

Maryla Szymiczkowa, „powołana” do życia piórem Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego, popełniła kawał dobrego kryminału retro 🙂
O książce słyszałam od jakiegoś czasu, same superlatywy i kiedy nadarzyła się okazja promocyjna, nie wahałam się ani chwili.

Kraków końca dziewiętnastego wieku zdaje się nie obfitować w nadmiar niezwykle pasjonujących wydarzeń. Zwłaszcza kryminalnych. A te na dnie serca bojącego się do tego wprost przyznać a należącego do profesorowej (Zosieńki) Szczupaczyńskiej byłyby tymi, które najchętniej zajęłyby ją samą. Nieco znudzoną codzienną, mieszczańską monotonią, dopilnowywaniem tego, co podać na obiad i tym aby służąca pracowała tak jak należy.
Profesorowa Szczupaczyńska bowiem jest miłośniczką powieści grozy i kiedy tylko w prowadzonym przez siostry zakonne Domu Opieki zwanym Domem Helclów zdarza się coś, co sprawia, że ją niepokoi, nie waha się nieco oddalić od domowych obowiązków i rozpocząć swoje własne, prywatne, nieco żmudne chwilami śledztwo.

Nie chcąc zdradzać nic z intrygi kryminalnej skupię się na pozostałych walorach tej świetnej książki. Po pierwsze, wspaniały styl, z jakim została napisana. Piękny język, stylizowany na retro a jednocześnie, (wielka ulga), nie przestylizowany. Niezwykła dbałość o szczegóły historyczne a przy tym nie zamęczanie nimi czytelnika.
Niezwykle barwny opis występujących w książce bohaterów przy czym muszę powiedzieć, że profesorowa Szczupaczyńska zdobyła moją sympatię niemal od razu i tak działo się do samego końca książki.
Jeśli do tego wszystkiego dodać w sam raz użyte poczucie humoru i jakąś taką w sam raz wartkość samej akcji, można oznajmić, że przeczytało się jedną z lepszych książek w tym roku 🙂 Niniejszym to oznajmiam.

Tym, którzy się wahają, mówię, nie wahajcie się ani chwili, (oczywiście jeśli jak ja, lubicie kryminały), bo czeka Was literacka uczta.
Moja ocena to 5.5 / 6. 

Jeśli kiedyś wpadnie Wam w oko…

…nie, nie paproch a tytuł filmu „Smak Curry” (tytuł oryginalny The Lunchbox, reż. Ritesh Batra, scenariusz Ritesh Batra, Rutvik Oza) a oczywiście do tej pory go nie wiedzieliście, to…polecam z serca. Polecam osobom, które lubią kino nie akcji a raczej „o człowieku”. Spokojne, bez natężenia wydarzeń. Kino wydające się być raczej opowieścią o ludziach i o tym, co im się przydarza. Taki jest właśnie film „Smak Curry”. 
Dwójka samotnych z różnych przyczyn ludzi. Ona młoda mężatka, on odchodzący na emeryturę mężczyzna w jednym z miast Indii a tak naprawdę dziać się ta opowieść mogłaby wszędzie, w każdym innym większym mieście na świecie.
Ich spotkanie a raczej zetknięcie się ich dwóch światów następuje w wyniku przypadku. Ona codziennie szykuje lunch dla swojego męża, który to posiłek zostaje odtransportowany do firmy męża. Jednego dnia w wyniku pomyłki trafia do bohatera filmu i zamiast jeść jak codziennie niesmacznego kalafiora, zajada się pysznymi daniami.
Pomyłka szybko wychodzi na jaw, a oni zamiast ją wyprostować, zaczynają pisać ze sobą codzienne krótkie liściki. Bardzo ładne są te liściki, z krótkimi a jednak często bardzo ważnymi wiadomościami, przesłaniami, które nie są wprost łopatologicznie wyjaśnione a czyta się je „pomiędzy słowami”.
Akcja dzieje się niespiesznie a film jest bardzo ładny, wzruszający, spokojny aczkolwiek zdenerwowałam się niedopowiedzianym zakończeniem… 

Bardzo polecam ten film, jeśli ktoś nie oglądał, ja cieszę się, że nagraliśmy go sobie przed wyjazdem.  

odpowiadając na liczne apele…

…czytelników blogu zgłaszam swoją obecność pourlopową 😉
Na razie jesteśmy na etapie prania, wieszania prania, zdejmowania prania, prasowania, wstawiania następnego. Saharyjskie wręcz upały powodują, że pranie zawieszone rano, wieczorem zdejmuje się suche. I tyle plusów upałów.
Na wakacjach było trochę fajnie a trochę nie , przez pogodę. Pogoda dowaliła nam tak, że Janeczek złapał katar, na szczęście tym razem, nie jak rok temu w Karwi, katar był katarem a nie przekształcił się w coś poważniejszego ,niemniej jednak to spowodowało, że potem nie bardzo w pełni mógł Janeczek korzystać z uroków mazurskich jezior.
Mieliśmy bardzo miły akcent, bo spotkaliśmy się z jedną z moich internetowych znajomych, która zbiegiem okoliczności, w tym samym czasie spędzała urlop z rodziną nieopodal.
Pod paroma jednak względami uważam czerwcowy wyjazd za bardziej udany, a na pewno więcej wtedy odpoczęłam. 
Dodatkowo okazało się ,że niemożliwa jest jazda na koniu , na którym jeździł Janeczek w czerwcu. Bardzo się zmartwiliśmy, na szczęście szybko odkryliśmy, że na koniach i kucykach jeździć można w Hotelu Gołębiewski i tam trafialiśmy (na dużego konia, nie kucyka!). Janeczek był zachwycony a po jeździe pędził na plac zabaw, gdzie wyładowywał energię. 
A co czytałam, kiedy mnie nie było?  
Recenzji nie popełnię ale koniecznie muszę napisać, może ktoś z Was się skusi.
„Szpagat w pionie. W drodze przez Indie” Macieja Wesołowskiego. Bardzo dobra książka, w dodatku z wzruszającym (popłakałam się) osobistym bardzo epilogiem autora. Myślę, że dla osób zainteresowanych Indiami jest tam wiele informacji znanych im już ale dla mnie była to książka akurat. Tym bardziej, że zawiera bardzo ciekawy dla mnie rozdział opowiadający o studiujących polonistykę mieszkańcach tego kraju. I ich przedziwnych motywacjach studiów takich a nie innych. Książkę oceniam na 5 / 6.
„Miasto z  lodu” Małgorzaty Wardy zrobiło na mnie wstrząsające wrażenie. To przejmująca opowieść o ludzkiej słabości, walce z nią, o chorobie, o dziecku, które musi być dorosłe aż nadto i za wcześnie. To także zaskakująco aktualna (szkoda, że tak) opowieść o nienawiści, „hejtingu” rówieśników i totalnej ignorancji tego zjawiska przez szkołę. Bardzo (jak mówię, niestety) aktualna, wstrząsająca naprawdę książka. Moja ocena to 5.5 / 6.

Pozdrawiam i życzę Wam abyście się nie roztopili w tych upałach!