zima…

 …przyszła wraz ze śniegiem, który dziś w nocy napadał (nie to, że niespodziewanie ). 
Ponieważ wciąż nie mamy sanek (naprawdę dotąd kompletnie nie były nam potrzebne) wybraliśmy się więc na okoliczną górkę spacerkiem i w celu zbudowania bałwanka. Bałwanka skontruował Tato a Janeczek skutecznie cichaczem usiłował go rozczęścić (bałwanka, nie Tatę, tu bym jednak interweniowała intensywniej).

Wczoraj było najniższe od nie wiedzieć kiedy ciśnienie i ja to poczułam w pełnej krasie. Moje Dziecko mniej. O dziwo bo na ogół taki front raczej skłania je do drzemki. 
Dziś podobnie zresztą.

Dni na szczęście coraz dłużej jasne.
Na razie jutro zaczyna się luty a takiej serio zimy jaką o tej samej porze rok temu mieliśmy, na szczęście ani widu ani słychu 🙂

Zaczęłam biografię Marylin Monroe, autorstwa Michelle Morgan, ale nie szła mi jakoś, na razie wzięłam się za opowiadania Alice Munro, „Przyjaciółka z młodości”. Na czytniku sporo lektury ale nie do końca wiem, co chciałabym teraz czytać. 

Życzę sobie i Wam dobrego, spokojnego weekendu.