kalendarz…

…wiszący w kuchni przestrzega comiesięcznym porzekadłem pogodowym przed wiosną w styczniu. Podobno taka aura zapowiada zazdrosny marzec czyli ciekawe czy faktycznie nie będzie tak, że obecnie mamy przedwiośnie aby zima pojawiła się jednak w porze wiosny. Oby nie. Trzymam się tego, że po prostu może zimy w tym roku nie będzie w ogóle 😉 Na urodziny P. zawsze ale to zawsze pogoda już jest i wiosennie i tak mam być, o.

To będzie zdecydowanie dobry rok, skoro zacznę go od poznawania kolejnych przygód Jacka Reachera. Od dziś w sprzedaży jest najnowsza część jego przygód pod tytułem „Sprawa osobista”. Skorzystaliśmy z przedsprzedaży w jednej z ulubionych księgarni ebookowej i oto dziś wieczorem mam zamiar spotkać się z Jackiem Reacherem. Krzepiąco będzie poczytać jak silny facet rozdaje bęcki złym ludziom. Jakiś taki mam bojowy nastrój jak widzę.

To w ogóle będzie najwyraźniej dobry lekturowo rok bo od jego początku udało mi się przeczytać dwa dobre kryminały i zbiór opowiadań jednego z ulubionych autorów. Ten drugi kryminał to po „Sprawie Ewy Moreno”, o której pisałam nie tak dawno, „Wielbiciel” Charlotte Link. Już nie popełniłam osobnego wpisu na temat tej książki ale tu zaznaczam. Nie jest to jej szczytowe osiągnięcie, ale też wcale i nie najgorsza książka i cieszę się, że nie zraziwszy się narzekaniem w pewnych miejscach na tę książkę, jednak się na nią zdecydowałam kiedy promocja na jej książki była czas jakiś temu. Tak mi się widziało do teraz, że czytałam wszystkie wydane u nas książki Charlotte Link ale nie, sprawdziłam na biblionetce i nie czytałam jej książki „Czas burz”, zekranizowanej nawet, co widzę częściowo w Polsce i nawet Franciszek Pieczka wystąpił w tej ekranizacji.

Z innej beczki, to rozrasta się zdecydowanie moja kolekcja sów. W początku roku otrzymałam od P. bardzo ładny wisiorek, zawieszkę z łebkiem sowy właśnie. Muszę kiedyś policzyć moje sowy ale tak mi się widzi, że mam ich całkiem sporo (w tym sowę z bursztynu czy wosku).

Wczoraj zaszliśmy na spotkanie z panią dyrektor przedszkola, do którego rozważamy posłać Janeczka od września. Taką mam przynajmniej nadzieję, że plany nasze i zamierzenia się powiodą. Wszystkie spotkane tam osoby zrobiły na nas bardzo dobre wrażenie. Janeczek był uszczęśliwiony bo nie dość, że został poczęstowany dwoma ciasteczkami mordoklejkami, to jeszcze było tyle dzieci i jedna dziewczynka na wstepie pokazała nam język, więc same wspaniałości 🙂 Wiem, że z przedszkolem (podejściem dziecka do bycia tam, sama jestem przykładem niechęci do tej instytucji) bywa różnie ale przynajmniej można postarać się aby wybrać takie, które wszystkim nam się pod różnym kątem podoba, prawda? Wyszło na to, że wizytą w przedszkolu najbardziej przejęłam się ja, bo wróciłam z bólem głowy i zdecydowanym przebodźcowaniem 🙂 (Nie no, dobra, jeszcze pewne wcześniejsze sprawy na pewno na ów ból głowy wpływ miały).

 

 

„Siedem dobrych lat”. Etgar Keret.

Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2014). Ebook.

Tytuł oryginału The Seven Good Years.
Przełożyły Agnieszka Maciejowska i Maja Lavergne.

To  zupełnie inny zbiór opowiadań, niż te, do których przyzwyczaił mnie Keret. I przyznaje, że początkowo trochę się na to na niego boczyłam ale to było wczoraj, kiedy dopiero „rozkręcałam się” z lekturą a dziś zupełnie inaczej do niej podeszłam. Po pierwsze, co trzeba pamiętać, pomimo, że cechuje je typowe dla Etgara Kereta poczucie humoru, co zwykle, jest to książka składająca się z biograficznych opowieści, wspomnień dedykowanych przez autora synowi. I jakby nie było, niby my jesteśmy czytelnikami tych opowiadań ale fakt faktem, że głównym odbiorcą jest nie kto inny a jego syn, Lew. Tak przynajmniej ja to czuję. W przedmowie do tych opowieści, autor wyjaśnia, że jest to właśnie próba , cytuję za nim samym „wyjaśnienia mojemu synowi w nie mniejszym stopniu niż sobie samemu, dlaczego tak trudno jest być człowiekiem i dlaczego, niech to diabli, ciągle warto podejmować ten wysiłek”.

Tak, jak napisałam, to nie jest typowy dla Kereta zbiór śmiesznostkowych opowiadań. Poczucie humoru Kereta, to zresztą jedno z tych absurdalnych poczuć humoru, które uwielbiam i to na szczęście jak najbardziej w książce występuje. Podobnie jak lekka ironia czy wyraźne przymrużenie oka w tych czy innych opowieściach. Ale do głosu dochodzi faktycznie Keret – ojciec. Keret, dla którego rodzina (ta szeroko pojęta) jest bardzo ważna. To Keret, który po raz kolejny wspomina chorobę i śmierć swojego Taty. To Keret, który czasem nie wie , co ma powiedzieć synowi, którego dzieciństwo przebiega w takich a nie innych niespokojnych czasach tam, gdzie przebiega. 
To w końcu Keret, który kłóci się z żoną ale na swój „Keretowski” sposób.

Wzrusza mnie ojciec Keret, który w taki sposób próbuje wyjaśnić otaczający jego dziecko świat jak również problem bycia człowiekiem, o którym sam pisze we wstępie. 

Etgar Keret, jak dawno nie, wraca do korzeni w tych właśnie opowiadaniach. Dawniej przeszłość rodziny pochodzącej z Polski była jedynie zaznaczona, teraz dowiadujemy się o niej sporo więcej. Mama Kereta przeczytawszy jego pierwszy zbiór opowiadań po polsku stwierdziła podobno, iż jest on nie pisarzem izraelskim a polskim na wygnaniu. 

Jak mówię, oczywiście, że w historiach ze zbioru tych opowiadań jest to poczucie humoru Kereta, które tak lubię , ale jest to jednak zdecydowanie inna książka niż te, do których autor mnie przyzwyczaił. Nie oceniam tego źle, myślę, że to chyba nawet dobrze, bo w jakiś sposób pokazuje jeszcze inną twarz samego autora. 

Moja ocena to 5.5 / 6.