zimno…

…wstałam, na termometrze minus siedem. Wychodziliśmy na spacer, na termometrze było coś około minus sześć, teraz za oknem -6.8… Dobrze, że z naszej trójki Janeczek wydaje się najlepiej znosić mróz i niedogodności. (Wychodzi na to, że moja teoria na temat tego kto lubi jaką porę roku się sprawdza). Tak czy inaczej po spacerze i głosowaniu z wielką przyjemnością wróciliśmy do ciepłego domu. 
Zaczęłam czas jakiś temu czytać jednak najnowszą książkę Hakana Nessera, czyli książkę o dość długim tytule „Jaskółka, kot, róża, śmierć”. Jak zwykle w przypadku tego autora, czyta się dobrze, wyśmienicie wręcz. Bardzo lubię książki Nessera, jest z pewnością jednym z moich ulubionych autorów książek kryminalnych za to, że wątek kryminalny nie jest w jego książkach najważniejszy, jest sporo przemyśleń na tematy społeczne i obyczajowe, podanych w nienamolny sposób. Bardzo , bardzo go lubię a raczej, oczywiście, jego książki.
Kolejny weekend prawie już za nami, czas leci.
W piątek P. wziął sobie wolny dzień, pojechaliśmy do galerii nabyć co nieco, wyszłam z nowym zegarkiem 🙂 To już prezent na Święta ale będę nosić już teraz. Oprócz tego, że to po prostu fajny prezent, dla mnie ma bardzo symboliczne znaczenie. Trzy lata temu musiałam kupić nowy zegarek, z datownikiem, bo zwyczajnie po tym, co się stało w naszym życiu, pogubiłam się w datach, był czas (długo to trwało, przyznaję), że tkwiłam wciąż w 3 maja……Działo się wiele spraw wtedy urzędowych, związanych ze spadkiem po Ojcu i głupio mi było po raz kolejny prosić listonosza przy podpisywaniu poleconego listu o przypomnienie mi daty. Tak więc wtedy nowy zegarek, który zaczął odmierzać nowy, dziwny czas w życiu.

Po narodzinach Janeczka miałam ochotę na nowy zegarek, który zacząłby odmierzać jeszcze inne, nowe życie i teraz go mam, ten zegarek;) Wyszło z nieco ponad dwuletnim opóźnieniem 🙂 co pokazuje, jak intensywnie się teraz nam żyje a także, jak inne, ważniejsze priorytety nas teraz zajmują. Co nie oznacza, że bardzo się z niego nie cieszę (mam wrażenie, że zachowuję się jak Mikołajek w jednym z opowiadań, gdy dostał nowy zegarek od Buni).

 

nie mogę nie odnotować…

…pierwszego śniegu, jaki się przytrafił w nocy. Co prawda swój występ miał zdecydowanie nocą, albowiem do dość wczesnych godzin rannych zdążył stopnieć ale jednak. Zima stoi za progiem i pokazuje, że jest, czeka, pamięta. 
Zrobiło się nagle jeden dzień mniej niż miesiąc do Wigilii. Trochę już spraw przygotowałam na Święta, okropnie nie lubię zostawiać tego na ostatnią chwilę.
Skończyłam „Przerwane milczenie” Charlotte Link, w ramach promocji nabyłam zaległe książki tej autorki (już mi została jedna nie nabyta, tę zostawiam na inną okazję ) i mam na czytniku jeszcze jedną kupioną ale nie wiem, kiedy się za nią wezmę bo czeka też Hakan Nesser i jego najnowszy kryminał. Nie wiem dlaczego ale kryminał Nessera „Sprawa Ewy Moreno” jako jedyny z cyklu nie ukazał się w wersji ebook i pewnie zamówię sobie go na prezent w wersji papierowej bo chcę już czytać cykl. Czytałam ten kryminał, dawno temu, ale nic nie pamiętam a poza tym, wtedy nie wiedziałam, że to cykl bo wtedy wydawnictwo, które wydało książkę, cyklu chyba nie wydało. Tak czy inaczej, chcę ją przeczytać na pewno. Nesser to jeden z moich ulubionych autorów, chociaż pisze o trudnych tematach.

Życzę Wam spokojnego, miłego tygodnia. 

 

połasiłam się…

…na niższą cenę? Połasiłam. 
To teraz mam. Mówię o kompletnie nieudanej lekturze, jaką okazała się być książka o jednym z moich ulubionych aktorów jakim jestColin Firth. Książka jest autorstwa Sandro Monettiego i nosi tytuł „Colin Firth. Zostać królem”. Cena wcale nie była z tych najbardziej oszałamiających w owej promocji ale też na szczęście nie ta, którą sobie winszują za tę książkę bo chyba bym się wściekła. A tak, tylko popsioczę ( i żeby nie było, zmogłam ją do końca bo nic mnie bardziej nie irytuję niż to jak ktoś nie przeczytał ale „wie, że to kiepskie”. Ja muszę zmóc do końca i wtedy mam pełne prawo do narzekania. Howgh.)
Nie wiem, zamierzone to było czy nie, ale Monettiemu wyszła ni mniej ni więcej ale hagiografia Colina Firtha. Skusiłam się na nią bo lubię tego aktora i chciałam poczytać o nim coś więcej. Naprawdę nie liczyłam na bazarowe ploty, po te sięgnąć można na każdym plotkarskim serwisie (inna sprawa, że już dawno nie ogarniam, kim są płaszczące się na ściankach postacie ale to inna sprawa:) ale szczerze, to jak o kimś czytam, to lubię o człowieku z krwi i kości. Autor zaś tak opisuje życie i filmografię Firtha, że gdyby nie to, że się go lubi jako aktora w sumie niezależnie, to po takiej lekturze naprawdę łatwo byłoby go znielubić. Colin Firth w zasadzie nie ma żadnych wad, jest chodzącym po świecie Świętym więc dziwi, co tu robi 🙂 Być może jestem zbyt surowa, ale według mnie za opisywanie życia kogokolwiek nie powinny się chyba zabierać osoby znające osobiście daną osobę i dodatkowo lubiące ją. Tu tę znajomość się wyczuwa i nadmiar słodu powoduje nie dość, że zgrzyt między zębami co wręcz narastające poczucie, że czujesz, jak rozwija się od tegoż nadmiaru słodu twoja próchnica.
Można by uprzeć się, żeby tę książkę potraktować jedynie jako ogarnięcie dotychczasowego dorobku filmowego Colina Firtha ale i tam jest miód i słód, po prostu autor wszędzie, gdzie się da słodzi do …przesady (chciałam użyć takiego kolokwializmu ale może co wrażliwsi by się poczuli urażeni to niech będzie tak). Naprawdę dawno nic mnie tak nie zawiodło książkowo, nie zirytowało wręcz i sama siebie trochę żałuję, że się zawzięłam i zmogłam. 
Nie zdziwi Was zapewne moja ocena, którą jest 2 / 6. 

Dla wyrównania, bo jakiś czas temu zapomniałam o tym wspomnieć a rzecz dotyczy poezji. Tam już trafiła się promocja z prawdziwego zdarzenia, z okazji Krakowskich Targów Książki, które były i nabyłam zbiór poezji Władysława Broniewskiego pod tytułem „Wierszem przez życie. Poezje” . Wiersze tam umieszczone wybrał Mariusz Urbanek autor rewelacyjnej biografii Władysława Broniewskiego, o której pisałam dwa lata temu przeszło w tym wpisie.

Wiersze wojenne i około wojskowe, tak to ujmę, nie porwały mnie, nie moje to zdecydowanie klimaty choć na pewno czuje się ich siłę i natężenie emocji, nie zaprzeczę. Natomiast to, co powaliło mnie na kolana, to wszystkie tam umieszczone wiersze związane ze śmiercią Anki, jak również do Niej skierowane. Nie chcę nic więcej pisać, bo emocji jest zbyt wiele, jednak powiem jedno, nieważne, czy osierocony rodzic jest poetą, urzędnikiem, malarzem, czy pracownikiem sieciowej restauracji. Ból i tęsknota, niemoc pogodzenia się z tym, co się stało, bunt, żal, łzy, to wszystko jest dla tychże rodziców osieroconych zrozumiałe bo odczuwają podobne emocje. Zbiór tych wierszy zdecydowanie oceniam wysoko czyli 5 / 6.

A teraz jestem tak wymęczona tą nieudaną książką o Colinie, że sięgnęłam po sprawdzoną Charlotte Link. Tak, tommyknocker, wychodzi na to, że miałeś rację, że listopad jest u mnie miesiącem pani Link i chyba z tego, co widzę zanosi się, że dalej tak będzie 🙂 Skorzystałam oczywiście z promocji na ebook i zaczęłam jej książkę pod tytułem „Przerwane milczenie”. Oby lektura nie zawiodła mnie tym razem. 

spacer…

…”na miasto” czyli w bardziej konsumpcyjne nasze okolice a nie leśne na przykład, zaowocował odkryciami i masą bodźców, które z kolei zapewniły natychmiastową po powrocie, drzemkę. Najmłodszego członka rodziny, niestety. Ci więksi bowiem rzucili się w wir pracy. 
Ale wracając do spaceru, to i udana wyprawa do sklepu z bolesławiecką ceramiką (pewnie przed Świętami jeszcze tam zajrzymy), i sprawdzona nowa piekarnia, która otworzyła się w miejsce dawnej kafejki ze wspaniałą kawą (nie mogę odżałować). Nowa piekarnia okazała się piec wspaniałe drożdżówki, ta z jabłkiem, którą zjadłam , okazała się być chyba najlepszą jaką jadłam. Następnie okazało się, że w miejscu czegoś tam, co kiedyś tam było (coś spożywczego chyba?) otworzyła się nowa cukiernia. Pani piecze na miejscu, widać, że to osoba, która pasję przekuła w zawód. Tak chyba najlepiej. Pani z bliźniakami, której przytrzymałam drzwi, żeby spokojnie wyszła, chyba tak się ucieszyła z tego drobnego w sumie gestu pomocy, że podzieliła się z nami informacją, że mają tam przepyszne ciasta. Wczoraj wstąpiła po sernik pistacjowy i dziś wróciła. My nabyliśmy sernik ale migdałowy. Jutro skosztujemy:) 
Masą bodźców i atrakcji okazały się prace przy sygnalizacji świetlnej, którą nam po wielu wielu latach i monitach w okolicy na naprawdę ruchliwym i mało fajnym przejściu dla pieszych, stawiają. Prace są powiązane z remontem chodnika i przeniesieniem bądź udogodnieniem ścieżki rowerowej, co wiązało się nie tylko z masą panów robotników jak i KOPARKAMI 🙂 Nie mogliśmy Janeczka odkleić dosłownie 🙂 Po drodze trafił się jeszcze MIAUCZĄCY kot. Mamy tu już zaprzyjaźnionego kota, którego czas jakiś temu Janeczek głaskał (jak On to wspomina, jak się cieszy chłopak na wspomnienie, jak o tym opowiada!) ale jak do tej pory żaden kot nie miauczał. No nie chciały i już 😉 A tego usłyszałam zanim jeszcze zobaczyłam.
Do tego dziewczynka, która miała różowy kubraczek i jakąś różową zabawkę. Ogólnie masa atrakcji i doznań, ha. Dla takiego małego człowieka aż nadto.
Podczas drzemki Janeczka ja odwaliłam kawał zdecydowanie potrzebnej roboty. Nie, nie jestem idealną panią domu, zdecydowanie nawet koło takiej nie stałam, cóż, oddaję innym to miano, natomiast nawet ja odczuwam zdecydowane potrzeby porządkowo estetyczne raz na czas jakiś i oto nadszedł czas gablotki z masą durnostojków (w tym moją kolekcją laleczek Kokeshi).

Ufff…jestem zdecydowanie padnięta ale zadowolona z fajnego efektu własnej pracy 🙂 

„Nieproszony gość”. Charlotte Link.

Wydana w Wydawnictwie Sonia Draga. Katowice (2014). Ebook.

Przełożył Dariusz Guzik. Tytuł oryginału Der fremde Gast.

Poszłam za ciosem i tak się wciągnęłam w „Obserwatora”, że skusiwszy się na promocyjną cenę najnowszy na naszym rynku ebook Charlotte Link przeczytałam „Nieproszonego gościa”, która to książka wciągnęła mnie również mocno jak poprzednia jej czytana.

W tej książce dobrze skonstruowana jest zarówno sama intryga kryminalna, jak i wątki poboczne, jak to u Charlotte Link, dotykające spraw przemocy (nie tylko fizycznej ale i psychicznej) wobec kobiet, jak i przemocy wobec dzieci. 
Głównym bowiem niekryminalnym tej książki jest wątek dotyczący szeroko pojętej opieki nad dziećmi skrzywdzonymi przez los, którym państwo (system?) powinno oferować jak najlepszą opiekę. I możemy tu wyczytać, jak bardzo ten system mylić się może, jak bardzo układy, układziki, znajomości oznaczać będą to, jak ważny jest ktoś, kto ma pieniądze i wyrobioną pozycję a jak niewiele znaczyć może małe, bezbronne dziecko, które już i tak wcześniej przecierpiało niejedno. Warte zastanowienia jest na ile pomoc faktycznie przyznawana jest z głową, jak wiele można poczynić przy tym nadużyć. I jak trzeba pilnować i patrzeć na ręce urzędnikom zajmującym się tego typu sprawami, bowiem często od ich poczynań zależy dalsze życie dzieci, którym powinno się przede wszystkim mądrze pomóc.  

Ale jest też przecież wątek kryminalny. Rebecca, osoba, która ongiś w Monachium prowadziła stowarzyszenie mające pomagać dzieciom w potrzebie, rozsypała się psychicznie po nagłej śmierci męża. Zaszywa się więc w domu we Francji aby tam przeżywać wciąż na nowo osamotnienie i żałobę po jej wielkiej stracie. 
Nie daje sobie rady z poczuciem straty i osamotnienia i postawia odebrać sobie życie. Dosłownie w ostatniej jednak chwili ktoś ją ratuje. To przyjaciel jej męża, który przybywa jej na ratunek. Oczywiście ma na myśli wyrwanie Rebecki z jej smutku i narastającej depresji. O tym, że uratował jej życie dosłownie nie dowiaduje się. Ów przyjaciel zbiegiem okoliczności nie zjawia się u niej sam, ma ze sobą dwójkę autostopowiczów, młodych Ingę i Mariusa. Którzy mają zamiar spędzić bajeczne wakacje w tak miłym miejscu. Rebeka pożycza młodym łódź i pewnego dnia wypływają oni w piękny z założenia rejs, który jednak zmienia się w koszmar. Cudem uniknąwszy śmierci na stały ląd dociera bowiem jedynie Inga, a jej mąż znika z pokładu łodzi…
Tymczasem nieco wcześniej w Monachium ma miejsce potworna zbrodnia.

Jak napisałam, ta książka również bardzo mnie wciągnęła, zarówno przez poruszaną przez autorkę tematykę (pomimo, że nielekką, bo dotyczącą zaniedbywanych dzieci jednak Link umie pisać o tym we wrażliwy sposób a niekoniecznie epatuje okrucieństwem) ale i za sam wątek kryminalny, i to, że jak to u Link, nikt nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Są stare grzeszki i grzechy z przeszłości, które wychodzą na jaw i nigdy nie mają zostać zapomniane i jest dobrze oddana atmosfera narastającej grozy i niepokoju, nawet w tak wydawałoby się beztroskim miejscu w jakim mieszka Rebecca.

Moja ocena to 5 / 6.

szczyt zakręcenia…

…podchodzę do P. a ten do mnie startuje z witaminą D (podawaną specjalnym aplikatorem) dla Janeczka.  Dobrze, że z wrażenia nie przyjęłam 🙂

I dobrze, że przed nami te kilka dni wolnych…zdecydowanie nam się przyda. Obojgu.

„Obserwator”. Charlotte Link.

Wydana w Wydawnictwie Sonia Draga. Katowice (2012). Ebook.

Przełożyła Anna Makowiecka-Siudut. Tytuł oryginału Der Beobachter.

Mam wrażenie, że ktoś (Marga, czy to nie Ty?) polecał mi tę książkę. Jakoś umknęła mi ona a jeszcze przed czerwcowymi wakacjami skorzystałam z jednej z rozlicznych promocji na ebooki i wybrałam dwie, „Lisią Dolinę” czytaną właśnie wtedy, którą oceniam dość dobrze, ale nie, że jakaś rewelacja i „Obserwatora” , która to książka wręcz przeciwnie, zrobiła na mnie wielkie wrażenie i sprawiła, że nie mogłam się od niej dosłownie oderwać!

Powróciłam więc tym razem do jednej z ulubionych autorek (głównie książek kryminalnych), Niemki, która najczęściej umiejscawia akcję swoich książek w Wielkiej Brytanii. Nie inaczej jest i w „Obserwatorze”, w którym akcja dzieje się po części w Londynie a po części na przedmieściach i w okolicach tegoż.

U Charlotte Link zawsze jest jakiś początek, który wydaje się nie dość, że być oderwanym od całości, to nie mieć nic wspólnego z tym, co dzieje się dalej w książce, aby jednak na sam koniec zacząć układać się z treścią książki w logiczną całość. 

W „Obserwatorze” oprócz wątku kryminalnego, o którym za chwilę, mamy do czynienia z wątkami pobocznymi, które powodują pytania i refleksje z cyklu „co się dzieje z nami? współczesnymi ludźmi? czy już naprawdę coraz gorzej jest z naszymi więziami rodzinnymi? czy kontakty międzyludzkie naprawdę redukują się do głównie z rzadka wykonywanych jakby z obowiązku telefonów? co z przyjaźnią? „.

Dochodzi do dwóch brutalnych morderstw, które mają miejsce w zbliżonym do siebie czasie. Zbrodnie zostały dokonane na starszych, samotnych kobietach. Policja czując po trochu nie tylko poczucie obowiązku ale i nacisk ze strony opinii publicznej z całej siły stara się robić co może i wykryć sprawcę zbrodni ale nie umie uchwycić jakiegoś wspólnego punktu stycznego, który w jakikolwiek sposób łączyłby obie kobiety. Zdają się one nie mieć nic ze sobą wspólnego. Nie poznały się nigdy, nie łączy ich status materialny czy podobny zawód na przykład. Zero tropu.

Po trzeciej zbrodni, która tym razem nie zostaje popełniona na kobiecie, nie ma już żadnego sensownego tropu, którego można by się schwycić. A przecież wyraźnie widać, że coś łączy wszystkie te wydarzenia. Osoba sprawcy. 
Policja ma wytypowanego sprawcę, tytułowego obserwatora. Mężczyznę w średnim wieku, który jednak nie do końca radzi sobie z własnym życiem i dlatego być może sprawiając nieco podejrzane wrażenie, tak łatwo przez niektórych da się wpasować do układanki. Czy jednak chodzi tylko o to aby złapać kogokolwiek czy o to aby dojść prawdy?
Charlotte Link w  tym kryminale udało się uchwycić bolączki naszych zagonionych współczesnych czasów. Brak kontaktów w gronie nawet najbliższej rodziny. Poczucie osamotnienia i wyrzucenia poza nawias społeczeństwa zagubionych jednostek. Brak wsparcia ze strony najbliższych i to, do jakich dziwnych, kuriozalnych czy niebezpiecznych wręcz sytuacji taka samotność wśród ludzi może doprowadzić.
Plus zwrócenie uwagi na jeszcze inny problem, z tym, że tu nie chcę zbyt wiele pisać, bo to łączy się z rozwiązaniem zagadki morderstw.

Moja ocena to 5 / 6. 

zajęcia plastyczne…

…tym razem w roli głównej ciastolina.

Siedzimy wszyscy troje przy kuchennym stole i wałkujemy ciastolinę usiłując coś z niej ulepić. 
Janeczek głównie bawi się układaniem samych pudełek od tejże, ja za to co i rusz usiłuję go zabawić lepiąc mu a to żmiję zygzakowatą a to ślimaka, a to tulipana. Pełen serwis:)
W pewnej chwili orientuję się, że właściwie tylko ja coś z niej robię i pytam P. „to co, chyba już nie bawimy się ciastoliną?” na co P. odpowiada z właściwym Mu spokojem „nie, dlaczego, Ty się bawisz wybornie, Janeczek to widzi i nie chciał Ci przeszkadzać”.

W sumie, to miał rację 🙂
 

chciałam poznać…

…nową autorkę kryminałów, Lisę Gardner. A konkretnie -jej książki. Nie ukrywam, że za sprawą promocji na ebooki. I zaczęłam jej „Pożegnaj się” licząc na udaną lekturę. Niestety, już wiem, nie jest to autorka dla mnie. Nie ocenię książki bo sami Wiecie, że nic bardziej mnie nie drażni niż ktoś, kto nie czytał czegoś w całości ale „wie najlepiej”, że jest kiepska ale po prostu już wiem , że nie jest to autorka dla mnie i raczej nie sądzę abym dała jej jakąkolwiek drugą szansę. Książka okazała się bowiem zbyt brutalna jak dla mnie a po takie nie sięgam. Po znanych mi autorach kryminałów wiem, po co sięgać i na co się nastawiać. Tu nagromadzenie potworności było zbyt wiele. Zrobiłam błąd , że kiedy już zaczęło mi świtać, że będzie raczej źle, nie przerwałam książki i dotrwałam do jednej czwartej mniej więcej bo owocem męki lekturowej okazały się koszmary dzisiejszej nocy (fakt, że na pewno pełnia, która będzie miała miejsce późną nocą szóstego listopada wzmogła złe sny, ale jednak…).Być może to bardzo poczytna autorka, być może jej książki są wciąż wysoko na listach bestsellerów, szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi, ja się wypisuję ze znajomości z jej książkami. Szczerze mówiąc, dawno coś tak mnie nie przygnębiło i nie sprawiło, że wręcz zaprzestałam lektury ze zdenerwowaniem. Nawet „Jedwabnik”, w którym, o czym pisałam w swoich paru zdaniach na temat książki, jest trochę brutalnych opisów, nie spowodował u mnie takich odczuć. Tym bardziej więc widzę, że nie jest to lektura dla mnie. I pomyśleć, że miałam chęć na nieco inne kryminały, po tych wszystkich skandynawskich przygnębieniach ale dzięki, mam wrażenie, że przy tej książce Skandynawowie to tryskający humorem rubaszni wesołkowie. Całe szczęście, że cena promocyjna na tę książkę była tak niska, że nie muszę dodatkowo złościć się na wywaloną kasę.

Z innej beczki, chciałam skusić się na najnowszy kryminał tak przeze mnie lubianej Kathy Reichs, ale tam już przynajmniej w opisie doczytałam się, że raczej ja po nią sięgać nie powinnam, ze względu na tematykę.

Czego teraz unikam sięgając po kryminał? Tematyki dręczenia, zbrodni w szerokim zakresie, na dzieciach w każdym wieku… Wiem, to fikcja literacka ale nie muszę się nią zadręczać, prawda? Jest tyle innych książek, które chcę przeczytać, które czekają na swoją kolej.