Wydana w Wydawnictwie Dolnośląskim. Wrocław (2014). Ebook.
Przełożyła Anna Gralak. Tytuł oryginału The Silkworm.
Właściwie nie wiem dlaczego J.K. Rowling została przy tym pseudonimie literackim skoro już i tak wszyscy wiedzą, że autorką „Wołania kukułki”, o której to książce pisałam w tym wpisie i teraz „Jedwabnika” jest ona sama ale być może postanowiła zostać przy nim właśnie na potrzeby kryminałów.
Tak czy inaczej, zdecydowanie, opłacało się dać jej drugą szansę. Może inaczej, bo „Wołania kukułki” nie krytykowałam ale…po tamtym kryminale czułam, że coś kolejnego, co wyjdzie spod pióra (klawiatury?:) Roberta Galbraitha będzie warte przeczytania i nie myliłam się.
Zdecydowanie widzę postęp aczkolwiek refleksja, która towarzyszyła mi podczas całej lektury brzmi „pani Rowling jest już w tym punkcie literackiej kariery, że czuje bezpieczne zakotwiczenie i może pozwolić sobie na małe zemstki”. Tak, właśnie tak odebrałam tę książkę. Jako aluzje, (nie zemstę a zemstki właśnie), odesłania czy raczej prztyczki w nos wysłane w kierunku rynku wydawniczego Wielkiej Brytanii, konkretnie zaś, londyńskiego. Czy się mylę? Być może. Może nawet na pewno. Jednak, co zawsze powtarzam, mam prawo do subiektywnych odczuć i one są dokładnie takie, jak właśnie napisałam.
Tym razem bowiem akcja książki nierozerwalnie związana jest z wydawniczym światem Londynu. Z wydawnictwami istniejącymi na rynku od lat i z autorami od lat dla nich piszącymi i między owymi wydawnictwami przemieszczającymi się. Jest też dużo o wzajemnej niechęci, nienawiści, tajemnicach z przeszłości. Jest też trochę o talencie i całkiem sporo o braku talentu literackiego. Jest o krytyce i o tym, do czego krytyka może doprowadzić co bardziej wrażliwe jednostki (zawsze powtarzam, że jednostki wrażliwe nie powinny brać się za pisanie bo faktycznie, większości tekstów pisanych przez osoby przekonane, że mają talent, czytać się nie da, natomiast jak sobie coś ktoś ubzdura, a potem dodatkowo dojdą jakieś nieco napuchnięte emocje, to tragedia gotowa).
W tej książce kontynuujemy znajomość z prywatnym detektywem Cormoranem Strike i jego dzielną asystentką, Robin.
Do Cormorana przychodzi żona pisarza Owena Quina, Leonora, aby poprosić go o odnalezienie męża. Który, to ważne, miewał już incydenty ze znikaniem z domu, jednak zawsze dawał się odnaleźć lub sam prędzej czy później powracał na rodzinne łono. A tym razem zniknął. Dzieje się to w niepokojąco bliskim czasie z aferą wokół nie wydanej jeszcze jego najnowszej książki o przedziwnym tytule „Bombyx Mori”.
Żona wierzy, że mąż jedynie postanowił przeczekać ten trudny czas, my z chwili na chwilę zaczynamy wątpić w to, że odnajdzie się żywy.
No, ale co i jak, to sami musicie przeczytać. Niestety, jest tu sporo brutalnych szczegółami, co może nie podobać się wrażliwszym czytelnikom.
Ogólnie czytało mi się dobrze bo lubię zarówno Cormorana jak i Robin, więc dodatkowo dobrze kiedy lubi się bohaterów książki.
Zaintrygowało przedstawienie okrutnego i zakłamanego wydawniczego środowiska (ciekawe jakby na tym tle wypadło nasze, polskie) i czekam z niecierpliwością na następne kryminały z tej serii.
Moja ocena to 5 /6.
