Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2014).
Przełożył Adam Pluszka.
Tytuł oryginału The Woman who Went to Bed for a Year
Książka autorstwa Sue Townsend, autorki niezapomnianych Dzienników Adriana Mole’a, ma jedną z najlepszych okładek, jakie widziałam. I bardzo dobre tłumaczenie, co sprawia, że czyta się ją dobrze, można skupić się na książce a nie na babolach 🙂
Akcja książki rozpoczyna się w dniu gdy bliźniaki Evy i Briana, o mało wyszukanych imionach, Brianne (ona) i Brianne Junior (wiadomo), opuszczają rodzinny dom by wieść studenckie życie na wydziale matematyki Uniwersytetu w Leeds jako małoletni (siedemnaście lat!) geniusze.
Tego samego dnia ich matka kładzie się do łóżka. I nie opuszcza go przez rok.
Brzmi intrygująco? I tak jest. Oto zaczynamy więc lekturę ciekawi czy dowiemy się co tak naprawdę może powodować główną bohaterką książki. Szczerze? Moja opinia jest taka, że Sue Townsend udało się stworzyć jedną z najbardziej irytujących postaci kobiecych w literaturze (drugą taką, która zawsze mnie denerwuje to żona komisarza Brunetti’ego, o czym nie raz wspominałam:).
Niestety, mimo, że powody są w ten czy inny sposób ukazane, pojęcia nie mam, dlaczego bohaterka postanowiła zalec na rok. Odnosiłam wrażenie, że i ona sama do końca nie wiedziała co nią powoduje. Niestety, nie była ona przekonująca, mnie głównie irytowała bo miałam wrażenie, że jej próba „zmienienia czegoś” jest niczym innym a kolejnym wcieleniem dostosowawczym do nędznej rzeczywistości , które przyjęła. Tak jak dotąd biernie podporządkowywała się wszystkiemu i szła a raczej pełzła z nurtem, tak i ta sytuacja, czyli położenie się do łóżka nie jest niczym twórczym, niczym, co ją by uskrzydliło czy wzmocniło a wręcz przeciwnie.
W tym wszystkim jednak autorce w rewelacyjny sposób udaje się pod pozorem niby to humorystycznej opowieści przemycić ukazanie większości bolączek współczesnego świata. Zanik wartości (nie mówię tu kompletnie o jakiejkolwiek religii ale o uczuciach takich jak empatia, współczucie, wzajemna pomoc czy życzliwość), zanik więzi rodzinnych (samej Evy nie lubiłam też za to, że nie budziła moich ciepłych uczuć jako matka). Wspaniały (naprawdę świetnie oddany) opis przedświątecznego rozgardiaszu, który nie zawiera w sobie nic z duchowości a skupia się jedynie na materialnej stronie, która zostanie w dwa dni przeżuta i wydalona, że użyję takiego może niezbyt eleganckiego kolokwializmu. W świecie Evy a także tak wielu z nas, nie ma już miejsca na rozmowę, jest za to miejsce na nowoczesne gadżety. Nie ma miejsca na szczerość wobec partnera, za to jest miejsce i czas na fałszywość i zdradę. Ze nie wspomnę, że ciekawy to początek dyskusji o depresji i osamotnieniu osób nią dotkniętych (temat jakby odżył po śmierci aktora Robina Williamsa ). Itd itp. Townsend nie ma w sobie ani grama z moralizatorki i dlatego też ta powieść brzmi dobrze, bo szczerze przez to, że nie jest kolejnym publicystycznym pamfletem na temat rozwiązłości i zła współczesnego świata.
Mimo, że bohaterka nie budziła mojej sympatii i tak naprawdę kompletnie jej nie współczułam ( irytowała mnie jej bierność) to naprawdę akcja mnie wciągnęła.
Galeria postaci pobocznych stworzonych przez autorkę jest również niczego sobie, począwszy od męża, który nagle będzie musiał stawić czoła temu, czemu stawiała codziennie czoła jego żona, jak również przez z pewnością oryginalne (to chyba jedyna miła rzecz, jaką mogłabym o nich napisać) bliźniaki Evy i Briana. Są też mamuśki obojga państwa jak i koleżanka z roku akademickiego bliźniąt. I parę innych, w tym moja ulubiona postać, Alexander.
To taka lektura, która niby jest czytadłem a jednak trochę czymś więcej a poza tym dostarcza naprawdę kawałka dobrej rozrywki i oto w czytaniu mi chodzi a więc nie zdziwi chyba moja ocena czyli 5 /6.
