kolejny sezon na…

…truskawki, te polskie, i lody jedzone na ulicy (otworzyli koło nas lodziarnię i w weekend przetestowaliśmy słodkość z niej właśnie, pycha!:) uważam za otwarty.

A poza tym, wciąż nie mogę przywyknąć do myśli, że ten dzisiejszy dzień jest też „mój”. 
Dobrze, że P. wie i pamięta i jak na razie „pomaga” Janeczkowi świętować go z Mamą;)
Bardzo już jestem wytęskniona tych pierwszych laurek, tym bardziej, że na świeżo widziałam laurkę , którą córka przyjaciółki dla niej zrobiła.

Wszystkim Mamom życzę zdrowia i szczęścia, dla Was i Waszych dzieci;)

Dodatkowo zostałam rozpieszczona pocztówką z wakacji od Margi a dziś wspaniałościami książkowymi od Spacer biedronki, za które to książki („Przebiśniegi”A.D.Millera, „Gwiazdy nad Afryką” Ilony Marii Hilliges i „Samotnego mężczyznę” Christophera Isherwooda) bardzo bardzo dziekuję. Zrobiłaś mi wielką niespodziankę.

Dodatkowo, akurat dziś, ktoś , w zupełnie innym miejscu , zostawił dla mnie miły, serdeczny komentarz. Czasem tak niewiele nam potrzeba a dzień staje się po prostu jaśniejszy…

I mamy już za sobą pierwszą „burzępotwór”.

Życzę Wam dobrego, spokojnego tygodnia.

jesteś mamą…

…jeśli orientujesz się (już któryś raz), że zamiast nucić pod nosem jakiś muzyczny hit piastujący obecnie najwyższe miejsce na światowych listach przebojów podśpiewujesz melodyjkę (z własnymi słowami:) z dziecięcej zabawki.

Albo…

kiedy gdy niechcący trzaskasz szafką kuchenną oznajmiasz sama do siebie z wielką powagą „Bam!”.

 

za oknem trwa i wisi…

…upał. U nas tradycyjnie, życie osiedlowe zaczyna się dobrze po godzinie osiemnastej w takie dni jak teraz, co jak wnioskuję, oznacza zaczerpnięcie właściwych wzorców z krajów śródziemnomorskich:)

Przeczytałam dwie książki jako ebooki. Pierwsza z nich to reportaże amerykańskiego dziennikarza śledczego. Mowa o „Zemsta yakuzy. Mroczne kulisy japońskiego półświatka” Jake’a Adelstein’a. Bardzo mroczna i mocno przygnębiająca opowieść. Nie, nie dlatego, że dałam się omamić statystykami mówiącymi o tym, że Japonia jest krajem bezpiecznym. Tak, patrząc pod kątem statystyk jednak jest i to bardzo. Niemniej jednak ma swoje grzeszki, z którymi między innymi w tej książce a wcześniej w publikowanych w japońskiej i amerykańskiej gazecie artykułach, usiłuje walczyć autor. Czy mu się to udaje? Nie wiem, wiem jedno, na pewno pokazuje zupełnie inny niż powszechnie znany obraz Japonii, ten mroczny, niedobry, zły, okrutny do granic. Między innymi pokazuje jak dla niektórych dziewczyn z Europy wschodniej kończyło się marzenie o pracy hostessy w Japonii. Jest przytoczona ku przestrodze historia Polki, której marzenie o dobrym zarobku zamieniły się w koszmar życia. Ale nie tylko jej oczywiście.
Po lekturze tej książki byłam mocno przygnębiona i naprawdę ogarnął mnie jakiś pesymizm. Moja ocena to 5/ 6.

Sięgnęłam więc po „Kości pająka” Kathy Reichs , który to kryminał mnie nie zawiódł. W Kanadzie zostają znalezione zwłoki mężczyzny, który według wszelkich ustaleń zginął czterdzieści lat temu i został pochowany w Ameryce, skąd pochodził. 
Akcja dzieje się praktycznie w większości na Hawajach, więc oprócz kryminału w tle dość wakacyjny nastrój. Podobał mi się i daję mu ocenę 4.5 / 6.  

A teraz zacznę najświeższą książkę Murakamiego;)

Życzę Wam dobrego, spokojnego weekendu.

nastało lato…

…aura za oknem iście letnia. Słońce grzeje, a pod koniec tygodnia zapowiadają , że ma być jeszcze cieplej.

Książkowo, to odkryłam dla siebie nie znaną mi zupełnie autorkę , Toni Morisson. Przeczytałam ostatnio jej „Dom”. Nie znałam jej zupełnie a styl pisania bardzo mi pasuje. Opowiada o prowincjonalnej Ameryce, a poprzez rozmaite wydarzenia i ich opis niezwykle trafnie oddaje ludzkie charaktery i nastroje. No, mnie się przynajmniej spodobało. Mam ochotę sięgnąć po coś więcej Noblistki bo jak wyczytałam, pani jest laureatką Literackiej Nagrody Nobla.
Polecam, jeśli ktoś nie zna a ma chęć na opowieść napisaną bardzo dobrym stylem, nie natrętną, z jakimś takim dodatkowo ciekawym klimatem, to jest to coś dla niego. Mam nadzieję, że ukaże się więcej ebooków z książkami tej autorki.

Serialowo, to nieustająco wielbimy Downton Abbey, którego oglądamy już trzecią serię (szkoda, bo BBC już zaprasza na piątą ale może łaskawa TVP się zlituje i odkryje, że ten serial ma w sobie to „coś” co go odróżnia od reszty, to raz, a dwa, że ma po prostu stałe i wierne grono wielbicieli (grono, co więcej według mnie rosnące).
Bardzo, bardzo się wciągnęliśmy. Ja oprócz samej treści uwielbiam w nim stroje, biżuterię, wszystko tak wspaniale dobrane, dopasowane i zgodne z realiami tamtych czasów, widać, że kostiumolog stara się i dba o szczegóły. No a posiadłość, w której jest kręcona część scen to osobna perełka. I pomyśleć, że ktoś w czymś takim naprawdę żyje.

Życzę Wam dobrego, spokojnego tygodnia.

trzy lata…

…dzisiaj minęły od Śmierci Emilki i mojego pytania „jak teraz żyć?”.
Nie, nie zyskałam na to odpowiedzi.

Na pewno wielkim szczęściem jest Janeczek, którego obecność w naszym życiu postrzegam jako cud.

Pamiętam tamten straszny dzień godzina po godzinie niemal. Pamiętam chociaż najchętniej zapomniałabym. Ale się nie da. To będzie w głowie i pamięci do końca mojego życia. Podobnie jak pytania bez odpowiedzi, niezgoda i to wszystko, o czym nie raz tu pisałam.
Z refleksji innej natury, jedynego mądrego księdza, który miał coś właściwego do powiedzenia na temat śmierci dziecka spotkaliśmy tam, na OIOMIE CZD. Jedynego jak dotąd, który sam powiedział, że o wierze to rozmawiać nie będziemy bo nie czas i miejsce na to. Miał rację. Dobrze, że go wtedy spotkaliśmy, bo nie dość, że pomógł w sposób duchowy to jeszcze jak się potem okazało, w sposób bardziej przyziemny, ale to na inną opowieść.  Dobrze, że tacy kapłani też są bo w zalewie tych informacji o tym, co się dzieje w kościele polskim od dłuższego czasu można zwątpić. I dobrze, że Go wtedy spotkaliśmy, na pewno to nie było przypadkowe, bo spotkania i rozmowy w konfesjonale na temat śmierci dziecka po części mogłyby wręcz spowodować kompletne zwątpienie. Czemu o tym piszę? Bo było to spotkanie wtedy w tamtym strasznym dniu dla mnie ważne i w dużej mierze ważne jest po dziś dzień. Tamten ksiądz wypełnił to, co powinien kapłan z prawdziwym powołaniem, służył nam wtedy wsparciem. 
On jeden, to też było ważne, nie szafował tekstami „będziecie mieć państwo jeszcze dziecko”. Nie udawał, że wie co się zdarzy bo i niby skąd miał wiedzieć?
Daru prorokowania raczej nie posiadł.

Szkoda, że o Emilce porozmawiać mogę z bardzo niewielkim gronem ludzi. Wiem, że dla części to, że mamy drugie dziecko „zamknęło sprawę”. Dla nas nie, my mamy taką dziwną rodzinę z dwójką dzieci, z których obecnością cieszyć się możemy niestety tylko jednego.

Lało dopóki nie dojechaliśmy na cmentarz. Pogoda dzisiaj dostosowała się do naszych nastrojów. 

Czasem wydaje mi się , że to sen. Że takie rzeczy nie dzieją się. A potem budzę się i już wiem, że to moje życie. 

„Kontener”. Wojciech Tochman. Katarzyna Boni.

Wydana w wydawnictwie Agora. Warszawa (2014). Ebook.

Są takie książki, wobec których nie możesz przejść obojętnie. Nie wiem, być może tylko ja tak mam. Tak stało się właśnie z tą książką i skorzystałam z uprzejmości Wydawnictwa Agora, które ebook mi podarowało aby ten reportaż dokumentalny przeczytać. 
Po lekturze w głowie kłębi mi się wiele, wiele myśli. Jest taka gonitwa refleksji i pytań. Również czegoś w rodzaju poczucia winy, dlaczego ten temat jakoś mi umknął? Dlaczego na swój sposób pozostaję obojętna? Niby wiem o konflikcie w Syrii, bo tego temat dotyczy a żeby być dokładną, uchodźców z objętego konfliktem i wojną domową kraju, ale czy nie jestem jak reszta Europy? Świata? Nic nie robię. Owszem, na wojnę się nie wybiorę, ale myślę, że chociażby poruszenie tego na łamach blogu w jakiś sposób może pomóc ludziom, których ten temat dotyka bezpośrednio. Taką przynajmniej mam nadzieję, może jestem naiwna, ale cóż, już taka pozostanę. A czuję, że jestem Im winna przynajmniej to, poruszenie tematu a „zapalnikiem” niech stanie się ta właśnie lektura. Bo mam wrażenie, że Syria, która nie dysponuje najwyraźniej wystarczająco mocną kartą przetargową pod postacią dóbr wszelakich, o które warto by było się bić, pomijana jest na światowej arenie a już na pewno w mediach coraz mniej informacji o tym, co się dzieje w tym kraju.

Znakomity polski reportażysta zapoczątkowuje „Kontenerem” nowy cykl „Migracje”, który to cykl chce współtworzyć z absolwentem Polskiej Szkoły Reportażu.

„Kontener” to książka niełatwa. Uprzedzam, to nie lektura do poczytania w leniwe popołudnie pomiędzy spacerem z rodziną a grillem z przyjaciółmi. To oczywiście jasne, że taka tematyka do łatwej nie należy ale faktycznie, książkę czyta się z coraz mocniej ściśniętym gardłem.  

Wyobraźcie sobie, albo może raczej nie, bo tego się pewnie tak naprawdę wyobrazić nie da, że porzucić musicie z dnia na dzień wszystko, co wasze i waszemu sercu bliskie. Musicie to porzucić i ruszyć w tułaczkę w nieznane. To „nieznane” jest oczywiście umowne, bo uchodźcy z Syrii najczęściej lądują w Jordanii, ale „nieznane” to przecież nie tylko przymiotnik, to wszechogarniający w takiej sytuacji lęk, obawa, to rozpacz, to w końcu często niełatwe wybory bądź zaważające na całym dalszym życiu rodziny, decyzje.

„Kontener” skupia się przede wszystkim na opisie życia w Zaatari,  największym obozie dla uchodźców w Jordanii, który mieści ogrom ludzi, dawno już liczba mieszkańców przekroczyła oczekiwania i początkowe szacunki tych, którzy obóz pomagali zbudować.

Przyznam się, że jestem w tej kwestii laikiem , nie wiedziałam jak właściwie takie miejsce wygląda od strony technicznej i organizacyjnej. Każdy obóz oczywiście wygląda inaczej to racja. 

I tak oto na podstawie wspomnień, relacji różnych osób możemy poznać ich życie w obozie. To, jak sfrustrowani czują się mężczyźni, którzy nagle z piedestału głowy rodzin strąceni zostali do roli często nie wiedzieć właściwie jakiej? To, jak kobiety stają się silne dla dzieci, dla siebie. To, że niektóre dzieci mogą kontynuować naukę a niektóre niestety, wręcz przeciwnie. I muszą pracować. Końcowy rozdział dotyczący dzieci co przyznaję z żalem, był dla mnie najcięższy i największy kamień w sercu czułam podczas tej lektury. Traumy po wojnie nie opuszczą tych ludzi już nigdy bo wzrośli w czasie najgorszym dla dziecka. Czasie wojny, mordu i zła największego, jakie się dziać może.

Autorzy reportażu przedstawiają obraz życia w obozie i same postaci bardzo konkretnie, bez zbędnego epatowania okrucieństwem. Aby zostać rażonym ogromem ludzkiego nieszczęścia nie trzeba wielu przymiotników, wystarczy surowy opis zastanej przez nich rzeczywistości. Czasami wystarczy też podanie liczb, po prostu, jak tej, która mówi, że już dwa i pół miliona ludzi stało się uchodźcami.

Przejmująca lektura, która skłania na pewno do wielu przemyśleń i postanowień. Do refleksji. Mnie po raz nie wiedzieć już który do tej, że największą zbrodnią jaką można popełnić we własnym kraju to zapoczątkowanie w nim wojny domowej. 

Moja ocena to 5 / 6.

Warto wiedzieć, że ta publikacja wspiera działania Polskiej Akcji Humanitarnej, która od dwóch lat włączona jest w pomoc dla ofiar syryjskiego konfliktu. 

Jak również, być może ktoś skorzysta, Wydawnictwo Agora zaprasza na spotkanie z autorami reportażu , które odbędzie się 22 maja w siedzibie Faktycznego Domu Kultury przy ulicy Gałczyńskiego 12 w Warszawie, które to spotkanie poprowadzi Paweł Goźliński.

 

w piątek…

…pierwszy raz usłyszałam na spacerze odgłos, który zawsze kojarzyć mi się będzie z beztroską wiosny i lata a mianowicie…jerzyki! A więc wróciły, są;) 
Nieopodal nas na blokach są dla nich domki, więc jest dokąd wracać.
Szkoda tylko, że z roku na rok jaskółek coraz mniej:( Przynajmniej tu u nas.
 

„Dziecko w lustrze. Świat dziecka od narodzin do lat trzech”. Charles Fernyhough.

Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2011). Ebook.

Przełożyła Małgorzata Glasenapp.

Tytuł oryginału Baby in the Mirror. 

Muszę, muszę o tej książce napisać osobno parę zdań bo oto druga z cyklu popularnonaukowych książek o dzieciach, która mnie zachwyciła bezgranicznie i uważam, że jest to zdecydowanie lektura obowiązkowa dla oczekujących dziecka bądź nowo narodzonych rodziców (tak, po narodzinach dziecka na świat przychodzi nie tylko dziecko a rodzi się rodzic:).

Bardzo lubię kiedy książki właśnie popularnonaukowe o dzieciach pisane są w przystępny sposób. Ta taka jest. Ale kiedy dochodzi do tego, że książka pisana jest z perspektywy taty, o, wtedy jest to już ideał. Tak było w przypadku wspomnianej w poprzednim wpisie książki „Jak wychować szczęśliwe dziecko” Johna Mediny i tak jest tutaj. To pojawienie się w życiu młodego naukowca jednej z najważniejszych osób w jego życiu staje się „zapalnikiem” do napisania książki na ten a nie inny temat.

Nie trzeba być wielkim geniuszem aby wiedzieć, że pierwsze trzy lata dziecka odgrywają w życiu tegoż rolę wielką i niebagatelną. Ale wciąż zaskakująco niewiele wiemy o tym, co dzieje się w głowie takiego młodego człowieka. I Charles Fernyhough w jakiś sposób usiłuje z tym pytaniem i zagadnieniem się zmierzyć. Przedstawia nam więc świat dziecka od narodzin właśnie do mniej więcej trzeciego roku życia. Świat , który może (bo nie do końca musi, prawda?) wyglądać tak właśnie ze strony dziecka. Dziecka, które przyszło na świat i dosłownie niemal bombardowane bodźcami musi się szybko na tym świecie odnaleźć i dopasować się do tej nowej , poza łonem , rzeczywistości. 
Autor opisuje więc rozwój dziecka ale są to notatki bardzo osobiste bowiem wszelkie jego wywody i teorie oparte są o jego notatki i wspomnienia dotyczące jego pierworodnej córki, Atheny. Notatki i opisy nacechowane ciepłem i miłością.
Rozwój takiego małego człowieka wydaje się byc galopujący, ilość bodźców zapewne nas, dorosłych obecnie wpędziłaby w stan co najmniej nerwowy a tu proszę, w przeciągu trzech lat z obślinionego malucha zmieniamy się w istotę poruszającą się na własnych nogach a często gadającą „jak stary”.

Dla mnie ciekawe było wszystko chociaż z pewnych względów uwagę zwróciłam na informacje dotyczące snu i ciekawie przedstawiony proces uczenia się mowy i logiki wyrażenia informacji u takich maluchów.

Ogólnie napiszę tak, nie będzie przesadą, jeśli czytając jakieś inne opinie o tej książce wyczytacie w niej „pozycja obowiązkowa dla rodziców”.

Sama to potwierdzam i naprawdę z serca polecam!
Przygoda i poznawanie niezwykłego świata rozwoju waszego dziecka zapewniona za darmo a przeżyjecie podczas lektury coś niezwykłego.

Moja ocena 6 / 6.

 

 

majówka…

…okazała się korzystna pod kątem promocyjnych cen na ebooki w jednej z ulubionych księgarni i oto po porzuceniu wcześniej męczonej lektury jak pisałam, zdecydowałam się na czytadło. Którym to była książka „Klub porcelanowej filiżanki” Vanessy Greene. Czytadło, bez ambicji do bycia czymkolwiek innym, ale z pozytywnym zakończeniem. Niespecjalnie zaskakujące niemniej jednak jak mówię, właśnie wszystkie wątki pokończyły się dobrze i zgodnie z oczekiwaniami:) Czasem potrzeba mi i czegoś takiego. Trochę zbyt napisana z kanonem ostatnio modnym czyli kilka kobiet, które coś nagłego połączyło i stają się dzięki temu przyjaciółkami wspierającymi się wzajemnie. I trochę zbyt wiele sytuacji mało możliwych jak chociażby ta, która rozpoczyna akcję książki. Trudno mi uwierzyć, że kobiety , które wcześniej się nie znały, są w stanie nagle się zaprzyjaźnić tylko dlatego, że poznały się przy kupowaniu tego samego porcelanowego cacka na targu staroci. Ale jak mówię, czytało się mi to dobrze bo lekkie i zajęło myśli w sposób pozytywny. Moja ocena to 4.5 /6. 

Teraz czytam kolejną upolowaną cenową okazję czyli „Dziecko w lustrze. Świat dziecka od narodzin do lat 3”. Autor to Charles Fernyhough. I jestem nią jak na razie zachwycona. Kupiłam właściwie głównie dlatego, że była bardzo korzystna cena a tu przyjemne zaskoczenie. Coś mi mówi, że dalej będzie również fajnie, bo podoba mi się pisanie o dziecku przez naukowca, którego dotknęła największa przygoda jego życia, nie, nie ta naukowa, a ta bycia ojcem;) Podobnie jak inny autor, którego książką jesteśmy zachwyceni czyli John J. Medina („Jak wychować szczęśliwe dziecko”, tytuł marny ale rozumiem, że zwiększający sprzedaż natomiast książka rewelacyjna). Obaj autorzy naukowe aspekty przedstawiają nam w sposób bardzo przystępny i to jest wielki atut, przynajmniej dla mnie.

poddałam się…

…i zarzuciłam lekturę „Dzieci północy”. Niestety, nie szła mi po pierwszym rozpędzie, że się tak wyrażę. Dodatkowo sposób prowadzenia narracji nie podszedł mi i wręcz zmęczył. Może nie byłam gotowa na tę książkę bo generalnie nie czytało mi się źle ale niestety , na cegły to ja się teraz chyba nie bardzo nadaję. Może powinnam zacząć przygodę z książkami tego autora od czegoś mniej objętościowo spektakularnego?
Teraz nie wiem za co się wezmę. W kolejce czeka mnogość książek, w tym o przestępczości w Japonii i czytadło i szczerze, to moje ostatnie nastroje raczej ku owemu czytadłu się skłaniają.

P. stwierdził, że udało Mu się odpocząć podczas tego długiego weekendu. To dobrze. Ja chyba mniej odpoczęłam ale u mnie to z innych powodów, wiadomych. Pogoda spisała się średnio ale były wspólne wyjścia i miłe rodzinne spędzanie czasu a o to przecież nam chodziło.

Życzę Wam dobrego, spokojnego tygodnia.