„Moonraker”. Ian Fleming.

Moonraker

 

Wydana w Przedsiębiorstwie Wydawniczym Rzeczpospolita SA. Warszawa (2008).
Przełożył Robert Stiller. Tytuł oryginalny Moonraker.

Jedna z lepszych części o Bondzie, jaką do tej pory przeczytałam. No i jak dotąd pierwsza, której akcja w całości dzieje się w Wielkiej Brytanii. Nie wiem, czy jeszcze któraś książka z „Bondowego” cyklu dzieje się tylko w WB, ta tak i mimo, że tym razem Bond nie odwiedza jakiegoś pięknego, najczęściej egzotycznego miejsca aby tam uratować jak zwykle świat od problemów, czyta się ją bardzo dobrze a to ze względu na ciekawą akcję i pomysł. Warto pamiętać, kiedy ta książka powstała i że okres „zimnej wojny” odciskał się piętnem nie tylko na dwóch najbardziej zainteresowanych narodach czyli ZSRR i USA ale , co oczywiste, na ich sojusznikach.

Oto pewnego nudnego dnia M zwraca się do Jamesa Bonda z nietypową prośbą. Oto bowiem niepokoi go zachowanie pewnej osoby „na świeczniku” jakim jest brytyjski bohater, ocalały w czasie wojny Hugo Drax, który to jest uwielbiany przez naród. Ten człowiek nie dość, że ocalał w szczęśliwy sposób z wojennej zawieruchy, nie dość, że miał pomysł na rozkręcenie interesu i zrobienie wielkich pieniędzy to wystąpił w nietypową prośbą do Królowej Wielkiej Brytanii. Otóż w dobie niepokoju, niepewności co wydarzyć się może na arenie międzynarodowej, zaoferował się stworzyć i za własne finanse ufundować superatomową rakietę zdolną odeprzeć ewentualny atak ze strony wrogów Wielkiej Brytanii. I jak tu ten człowiek nie może być bohaterem?

Dlaczego więc niepokoi on M? A dlatego, że M grający z Hugo Draxem w karty w pewnym elitarnym klubie dla angielskich dżentelmenów zauważa pewnego dnia, iż ów nieskazitelny bohater…oszukuje podczas gry w karty. Może to dla kogoś nic nie znaczący drobiazg ale dla pryncypialnego M staje się to powodem do niepokoju i zaprasza on Jamesa Bonda na wspólny obiad i partię kart właśnie w tym klubie. Partia kart ta ma za zadanie odkryć, czy faktycznie Drax oszukuje w kartach i jeśli tak będzie, dać mu bolesną nauczkę. Co Bond oczywiście chętnie uczyni jako, że jest to człowiek, który przecież zna się na wszystkim i umie wszystko;)

Dość szybko po tej partyjce drogi Bonda i Draxa przetną się ponownie jako, że w wyniku zaistniałych dramatycznych okoliczności Bond będzie musiał pomagać Draxowi w śledztwie dziejącym się na terenie zakładu,  w którym powstaje super rakieta. 
Co oczywiście zaowocuje rozwojem akcji, jej wartkością i zmianą wydarzeń niczym w kalejdoskopie. 

W tej części ponownie Bond dostanie prztyczka w nos od płci pięknej, ale …nie chcę za wiele zdradzać;)

Moja ocena to 5.5 / 6.

 

 

 

„Pozdrowienia z Rosji”. Ian Fleming.

Pozdrowienia z Rosji

 

Wydana w Przedsiębiorstwie Wydawniczym Rzeczpospolita SA. Warszawa (2008).

Przełożył Robert Stiller. Tytuł oryginalny From Russia with Love.

Przygody o najsłynniejszym agencie świata czytam nie do końca chronologicznie, ale nie szkodzi, każda z opowieści jest przecież odrębną. Tym razem przeczytałam „Pozdrowienia z Rosji”, która to na samym końcu wyjaśnia dlaczego w następnej części, czytanej już przeze mnie czyli „Doktorze No” M wysyłający Bonda na misję myślał, że 007 połączy akcję z rekonwalescencją po wydarzeniach, które miały miejsca w „Pozdrowieniach z Rosji”.

„Pozdrowienia z Rosji” rozpoczynają się od momentu kiedy służby specjalne ZSRR a szczególnie budzący największą grozę wydział Smiersz decydują się na jakąś spektakularną akcję przeprowadzoną niebawem. Oto bowiem odnoszą oni od pewnego czasu porażki i orientują się, że taka akcja, która odbije się szerokim echem w świecie pogrąży któryś z obcych wrogich wywiadów i wzmocni morale radzieckiego wywiadu. Podczas narady decyzja zostaje podjęta dość szybko, na ofiarę akcji zostaje wybrany Anglijskij szpion czyli James Bond. Opinia o nim jest dobra, i stanowi on świetny cel ataku. Tym bardziej, że zlikwidowanie go według radzieckiego wywiadu przyniesie temuż wywiadowi korzyści nie tylko pod postacią dobrej opinii ale i korzyści bardziej wymierne, jako, że jest przez radziecki wywiad oceniany jako niebezpieczny wróg ZSRR.

Trzeba tylko szybko wymyślić, jaką to słabą stronę ma ten pan i oto oczywiście odpowiedź jest szybka i prosta-jego słabość to kobiety. Wywiad więc wpada na pomysł wysłania Bondowi pięknej kobiety jako przynęty oczywiście z całą wymyślną intrygą, która zwabi go w pułapkę.

Tatiana Romanowa ma co prawda udawać zakochaną w przystojnym Bondzie ale szybko przestaje grać gdy urok Jamesa podziała na nią jak na wiele innych kobiet przed nią i po niej.

Oboje poznają się na terenie Turcji gdzie będzie działa się spora część akcji książki i to stąd ruszają do Europy słynnym pociągiem a mianowicie Orient Expressem, w którym to również będzie się działo wiele i na pewno podróży nie będzie można zaliczyć do najspokojniejszych.

Kiedy oglądam ekranizacje książek o Bondzie odnoszę wrażenie, że są o wiele bardziej seksistowskie niż książki. W książkach Ian Fleming co prawda faktycznie tworzy z Jamesa Bonda postać, który rozsiewa wokół siebie czar, któremu kobiety nie mogą się oprzeć, ale na swój sposób czyni z niego na swój sposób nawet romantyka, jak nazwałabym to. W tej na przykład części Bond daje się złapać jak dziecko na tę intrygę ale nie tylko dlatego, że lubi korzystać z życia a według mnie raczej na skutek tego, że gdzieś w nim w głębi duszy poruszona została jakaś nuta romantyzmu, uczucia nie opartego na wyrachowaniu i okazji…To oczywiście moje zdanie i jak zwykle twierdzę, że nie trzeba się z nim zgadzać.

Moja ocena to 5 / 6.

„James Bond. Doktor No”. Ian Fleming.

doktor No

 

Wydana w Przedsiębiorstwie Wydawniczym Rzeczpospolita SA. Warszawa (2008).

Przełożył Robert Stiller. Tytuł oryginału Dr No.

Sylwestra i Nowy Rok oraz parę następnych dni witałam nie tylko w towarzystwie P. ale i najsłynniejszego chyba agenta na świecie, Jamesa Bonda czyli słynnego 007:)
Nie wiem, czy już to kiedyś pisałam (chyba raz) jestem miłośniczką Jamesa Bonda. Moim ulubionym filmowym odtwórcą tej roki jest Sean Connery. Mogę do tych filmów wracać i wracać i nic mi nie przeszkadza, że niektóre części już stareńkie się zdają. Może i Bond nie ma w nich telefonu komórkowego czy komputera ale jakoś zawsze daje sobie radę.

Z chęcią więc sięgnęłam po „Doktora No” tym bardziej, że w piątek przed Sylwestrem TVP pokazała tę właśnie część. Tak więc mogłam spokojnie czytać sobie o tym, jak to Bond po raz kolejny ratował świat przed bardzo złymi ludźmi skoro wiadomo było z góry, że wszystko skończy się dobrze. 

Akcja książki rozpoczyna się gdy na Jamajce ginie dwoje ludzi. Dla władz Jamajki jasne jest, że to ucieczka pary kochanków, jednak pewni ludzie w Londynie woleliby się o tym upewnić. Nie sami oczywiście. M. wzywa się Bonda, który dociera do biura po miesiącach rekonwalescencji w szpitalach w wyniku obrażeń odniesionych w części poprzedniej czyli „Pozdrowieniach z Rosji”. M. nie dość, że jest niezadowolony, to nakazuje Bondowi wymianę ulubionej broni i również wyjazd na Jamajkę w celu sprawdzenia sytuacji. Tajemnicze zniknięcie dwójki ludzi nawet M. początkowo nie wydaje się aż taką poważną sprawą jaką jest a o czym szybko dowie się o tym Bond, który oczywiście z kolejną akcją na Jamajkę się uda.

Tam już szybko akcja toczy się ukazując jak niewinne z pozoru zdarzenie może skrywać wielkie międzynarodowe wręcz afery i powiązania a to wszystko ma coś wspólnego z tajemniczym mężczyzną, który osiadł na wysepce nieopodal stałego lądu. Bond oczywiście będzie musiał się z tym zmierzyć i naprawić wszelkie zło, jakiego dopuścili się inni.

Moja ocena to 5 / 6.