„Czas przeszły”. Lee Child.

Wydana w Wydawnictwie Albatros. Warszawa (2019). Ebook.

Przełożył Jan Kraśko.

Tytuł oryginalny Past Tense.

„Licz na najlepsze, ale nastaw się na najgorsze”. To kredo Jacka Reachera, które pokazuje dobitnie jakim typem człowieka jest Reacher. I tak właśnie jest w kolejnej książce z cyklu „Jack Reacher”. Tym razem tempo będzie nieco wolniejsze, niż w poprzedniej czytanej przeze mnie książce, „Nocnej rundzie”, o której to pisałam w tym wpisie. Co nie znaczy, że „Czas przeszły” czytało mi się źle, bo absolutnie nie.

Akcja książki rozgrywa się równolegle w dwóch miejscach. W Laconii, do której trafił Reacher idąc śladem ojca, jako, że to było rodzinne miasto Stana Reachera, i w odległym od miasteczka motelu. Motelu położonym na totalnym odludziu, wśród gęsto zarośniętego lasu. Gdzie przypadkiem trafia dwójka młodych turystów z Kanady. Ona to Patty, on to Shorty. Oboje to dwudziestopięciolatkowie, którzy zdezelowanym autem wyruszyli od siebie z małego kanadyjskiego miasteczka aby dotrzeć w ciągu doby do Nowego Jorku gdzie mają w tajemniczym kufrze COŚ do sprzedania. Reacher zaś do Laconii trafił jak wspomniałam, nieco przypadkiem. Wybierał się do San Diego ale nie byłby Jackiem Reacherem, gdyby w dane miejsce trafił ot tak, po prostu , od pierwszej próby. No, nie. A my, zagorzali miłośnicy jego przygód, nie mielibyśmy czego czytać, więc…mam nadzieję, że nikt nie narzeka 🙂

Akcję więc poznajemy na zmianę, to czytając o genealogicznych poszukiwaniach Jacka Reachera (rodzinna przyszłość bywa zaskakująca!), to dowiadując się bardzo powoli i z czasem odkrywając, co tak naprawdę dzieje się z Patty i Shorty’m. 

Wiem, że być może niektórzy czytelnicy mogą odczuć zawód, że mało tu akcji. Ale nie zapominajmy, że po pierwsze , nikt z nas nie młodnieje, a po drugie, chyba dobrze jest czasem zmienić tempo, do którego jesteśmy przyzwyczajeni aby nie poddać się uczuciowi czytelniczego znużenia wywołanego rutyną. 

Mnie się ta część bardzo podobała. Chyba za to, że (chociaż akurat w tym przypadku wcale nie jest to krzepiąca refleksja) pokazuje jak bardzo może czasem naszym życiem kierować zupełny przypadek. I za to , że szukając swoich korzeni Jack Reacher okazuje się być nieustępliwy w poszukiwaniach. 

Ponadto, od pewnego już czasu zauważam drobną zmianę. O ile do tej pory na swojej drodze czyściciela i doprowadzającego świat do właściwego porządku a złych ludzi do skruchy i zadośćuczynienia, Reacher napotykał ludzi parających się takim , złe określenie ale nie wiem jakiego by użyć, „pospolitym złem”, tak od paru części zauważam zmianę. Reacher nadal spotyka się ze złem w czystej postaci, jednak wykonawcy owego zła, parający się nim i mający z niego zysk, jakby wkroczyli na „wyższy” jego poziom. Być może pomiędzy akcją i sensacją autor chciałby aby ludzie zwrócili też większą uwagę na to, jak bardzo wyśrubowane taktyki i pomysły mają niektórzy. Jak skrzywione mogą okazać się potrzeby niektórych i jak bardzo elastyczni w stosunku do tych potrzeb potrafią być inni. Mieliśmy już książce z motywem „filmów ostatniego tchnienia”, było też o rynku opiatów i nielegalnym handlu nimi. Z dużym oczekiwaniem patrzę w przyszłość Reachera i czekam na kolejne pomysły Lee Childa, który, nie ukrywam, nie przestaje mnie wciąż zaskakiwać. I mimo, że główny pomysł wciąż opiera się na schemacie znanym nam i przećwiczonym już tyle razy czyli na zestawieniu Jacka Reachera ze „złymi” tego świata, to zwrócenie uwagi czytelników sensacyjnych książek na naprawdę ważne problemy tego świata nie jest według mnie złym pomysłem. 

Moja ocena to 6 / 6. 

„Nocna runda”. Lee Child.

Wydana w Wydawnictwie Albatros. Warszawa (2018). Ebook. 

Przełożył Jan Kraśko.
Tytuł oryginalny The Midnight Line. 

Pozostawiam Jacka Reachera kierującego się autobusem w kierunku stanu Kansas, gdzie zamierza odnawiać domy po tornadzie aby stwierdzić, że może się uda mu trochę odpocząć po kolejnej akcji. W „Nocnej rundzie” bowiem znów nie próżnował. Jack Reacher, ten wielki mężczyzna, który być może nieco „oszukuje” swoim wyglądem (niektórzy zapewne sądzą, że potężny nie oznacza „szybki” a tu zaskoczenie 🙂 ) to jak nazywam nieco żartem (ale tylko nieco) „serduszko na dłoni, obrońca wdów i sierot”.

Gdzie się nie da tam bez problemu da radę Reacher. Założycie się?

W „Nocnej rundzie” Reacher przemieszcza się głównie na terenie leżącym w stanie Wyoming. Dlaczego tam w ogóle trafia? A bo to Jack Reacher musi mieć jakiś powód? No, tak, macie rację, Jack Reacher musi mieć jakiś powód. Tym razem powodem jest damski sygnet kupowany na zakończenie West Point. Który to sygnet znajduje zupełnie przypadkiem w lombardzie, w którym znalazł się na chwilę i właściwie bez powodu. Jednak jak się okazuje, najwyraźniej kroki zawiodły Reachera właśnie do owego lombardu aby kupił ów sygnet. I aby jak to on, zainteresował się dlaczego jakaś kobieta, która ukończyła tę uczelnię sprzedała taką cenną niewątpliwie dla niej pamiątkę. Rusza więc aby odnaleźć kobietę. To żadne zawodowe interesy (nawet jeśli związane z zawodem , którego Jack Reacher już nie wykonuje). To sprawa czysto osobista.

A gdy Reacher czymś się zainteresuje, to nie ma zmiłuj. A jeśli do tego Reacher odkrywa, że za ową sprzedażą idzie w parze coś zupełnie poważnego niż chęć otrzymania dodatkowych pieniędzy  to już w ogóle wszyscy źli panowie powinni poważnie rozważyć wyprawę do innego stanu. A najlepiej na Księżyc. 

Lee Child ma świadomość, że udało mu się stworzyć bohatera idealnego. Ale jest też realistą i wie, że ów bohater zwyczajnie i po ludzku się starzeje. Oto więc od pewnego czasu Child proponuje Reacherowi pomocników. Nie musi więc Reacher pokonywać praw fizyki a działa wspólnie z kimś, z kim udaje mu się stworzyć zespół bardzo sprawny. Nie inaczej jest w tym przypadku. Jack Reacher będzie współpracował z siostrą właścicielki sygnetu i prywatnym detektywem. Czy takie wspólne działanie ma szansę powodzenia w przypadku takiego indywidualisty jakim jest Reacher? Okazuje się, że jak najbardziej tak.

Dodatkowo zauważam, że wraz z upływem czasu problemy, którymi zajmuje się Reacher są coraz bardziej poważne i z silniejszym emocjonalnie kalibrem. Były już rozwiązywane sprawy związane z molestowaniem dzieci, były specyficzne filmy kręcone w sekrecie i konsekwencje tychże, teraz autor podaje swojemu bohaterowi kolejny poważny i mające szereg konsekwencji problem. To dobrze, że Reacher po trochu ewoluuje z osiłka i zabijaki do osiłka i zabijaki w coraz ważniejszych i poważniejszych intencjach. 
Widziałam opinie, że ta książka nie każdemu się podobała. Mnie odwrotnie, podobała się bardzo. Wciągnęłam się w nią niesamowicie i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg przygód Jacka Reachera.

Moja ocena to 6 / 6. 

Nie wiem czy Wiecie, ale 25.04 w Empiku w warszawskim Centrum Handlowym Arkadia o godzinie 18.00 odbędzie się spotkanie z Lee Childem. 

„Zanim zawisły psy”. Jens Henrik Jensen.

Wydana w Wydawnictwie Editio. Grupa Wydawnicza Helion SA. Gliwice (2018). Ebook.

Przełożyła Edyta Stępkowska.
Tytuł oryginalny De haengte hunde.

Po przeczytaniu pierwszej z należących do trylogii o Nielsie Oxenie książki stwierdzam, że Dania na swój sposób „dorobiła się” literackiego odpowiednika Jacka Reachera. Nie bierzcie mojego stwierdzenia zbyt dosłownie. Po pierwsze, Jack Reacher jest tylko jeden i nikt nie może mu „zagrozić”. Po drugie sporo ich jednak różni. Niemniej jednak, wiele ich także łączy. Wojskowa przeszłość, brak posiadania stałego miejsca zamieszkania, nieustępliwość w dochodzeniu do prawdy. I niechęć do zamazywania rzeczywistości a także chęć do tego aby zwyciężyła sprawiedliwość. No i jak to u Reachera bywa, Niels Oxen w sprawę zostaje wplątany zupełnie przypadkiem. 

Na początku moje zastrzeżenia. Nic na to nie poradzę, nie lubię kiedy ofiarami w książkach padają również zwierzęta. A w tej książce niestety, tak jest. Nie jest to szczęśliwie odmalowane niepotrzebnie obrazowo ale przeciętna wyobraźnia wystarczy a poza tym? Odnoszę wrażenie, że autor posłużył się tym motywem nieco zbyt „na wyrost”. Jakby, nie wiem, używając kontrowersyjnego zabiegu mógł sobie przysporzyć czytelników? Nie wiem czy kierował się naprawdę, uważam, że to nie było niezbędne. Tu więc się „przyczepię”. Do czego jeszcze? Ano do tego, że jak na sensację to „Zanim zawisły psy” jest zwyczajnie nieco zbyt przegadana. Sięgając po sensację oczekuję nie tego, że będę czytać zbyt długie opisy bądź zostanę zasypana nadmiarem informacji i bohaterów a tego , że akcja będzie działa się szybko a ja wraz z bohaterem czy bohaterami książki odczuwać będę coś w rodzaju pośpiechu w działaniach i obserwacji rozwoju akcji książki. W tym przypadku było tak, że parę razy po prostu prześlizgnęłam się po stronach (przesuwając strony na czytniku też da się „przyspieszyć” lekturę).

W książce Jens Henrik Jensen nie zaskoczy nas, czytelników niczym czego byśmy sięgając po tego typu literaturę nie znali ale jednocześnie nie jest to żaden zarzut. Ot, stwierdzenie, że w tego typu książkach mniej więcej dzieje się podobna opowieść. Autor jest dziennikarzem i w treści książki zdecydowanie widać jego zawód , to, że codzienne śledzenie doniesień ze świata i z kraju (zapewne te intensywniej) nie jest mu obce. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że jak w przypadku chociażby Donny Leon będzie tu politykowanie na ogromną skalę. Tu publicystyki ubranej w słowa czy rozważania bohaterów raczej nie znajdziemy, prędzej gorzką refleksję nad współczesną „jakością” świata i polityki.

Ale wróćmy do Nielsa Oxena. Ten niedoszły policjant i były żołnierz sił specjalnych, zmagający się z zespołem stresu pourazowego (bardzo traumatyczne wspomnienia z pobytu podczas wojny w byłej Jugosławii), odznaczony wieloma odznaczeniami świadczącymi o jego bohaterstwie na rzecz kraju, zostaje nam zaprezentowany przez Jensena w raczej nie najlepszym momencie jego życia. 

Oxen jest bezdomny, żywi się tym, co uda mu się wygrzebać ze śmietników. Popija alkohol i nie stroni od używek. Ogólnie prezentuje się raczej bardzo kiepsko. Jest w największym momencie swojej słabości. Może to właśnie spowoduje, że stanie się łatwym celem dla władzy aby pod pretekstem dawnych zasług zostać wciągniętym w śledztwo , którego rozmiary przybiorą rozmiary na niespotykaną wręcz skalę. A Oxen zmuszony będzie nawet opuścić granice rodzinnej Danii, aby ruszyć w ślad za pewnym tropem. 

Zaczynają bowiem ginąć osoby ze świata polityki i władzy. A ich zgony zapoczątkowane zostają przez zabicie psów, których właścicielami były ofiary. 

Oxenowi , który poniekąd całkiem możliwie może stać się jedynym podejrzanym, zostaje przedstawiona pomocnica, ambitna i silna Margrethe Franck. Od tej pory na barkach tej dwójki zostanie złożona odpowiedzialność za wykrycie kto też stoi za morderstwami. A także, co łączyło wszystkie te ofiary. Bo to, że ich śmierci nie są przypadkowe, to wie nawet ktoś mało zaangażowany w sprawę.

Czytało mi się tę książkę tak, jak pisałam, nieco zbyt rozwlekle, chociaż sama intryga mnie zainteresowała. Jak widzę, autor nie ma złudzeń co do współczesnej polityki, natomiast mam nadzieję, że poziom zła i zepsucia nie jest w przeciętnym państwie wyśrubowany do aż tak wysokiego poziomu. Oby tak było. Miałam też wrażenie, że jak na jedną część, „wpakowano” tu zbyt wiele postaci , tropów i wydarzeń ale być może to jedynie moje subiektywne odczucie, do którego przecież mam prawo. 

Moja ocena to 4.5 / 6.

„Sto milionów dolarów”. Lee Child

Wydana w Wydawnictwie Albatros. Warszawa (2017). Ebook.

Przełożył Jan Kraśko.
Tytuł oryginalny „Night School”.

Szczerze, to wolę książki z serii o Jacku Reacherze, w których Jack Reacher „sprząta” świat w Ameryce a nie, jak to nazywam, na gościnnych występach.

Nie inaczej było i w tej książce, która chociaż nie jest zła ale też nie wciągnęła mnie aż tak jak chociażby czytana rok temu „Zmuś mnie”, o której pisałam w tym wpisie.

Tym razem cofamy się w czasie i poznajemy historię Reachera z roku 1996. Jack otrzymuje medal a chwilę po jego otrzymaniu zostaje wysłany do szkoły. Jak się szybko orientujemy, ze szkołą nie ma to nic wspólnego a jeśli już, to ze szkołą życia.
W tej części w Ameryce akcja książki nie będzie się działa zbyt długo, szybko przeniesie się do Niemiec, do Hamburga. To portowe miasto przyciąga do siebie wszelkiej maści podejrzanych gości. Nie inaczej będzie tym razem ,a celem i zadaniem Jacka Reachera stanie się rozwiązanie podejrzanej przyszłej transakcji. Jacyś źli ludzie od innych złych ludzi chcą nabyć coś niewiadomego. Musi to być jednak dla nich cennego gdyż są w stanie zapłacić za to cenę „stu milionów dolarów”.  Jack Reacher podchodzi do sprawy ambicjonalnie i sam oferuje się, że rozwiąże zagadkę co stanowi przedmiot owej transakcji.

Nie jest to najgorsza opowieść o Jacku Reacherze ale też nie uznaję jej za najlepszą.

Trochę zaczynam się obawiać, że autor stanął niejako pod ścianą. Jack Reacher jakby nie było, ma 57 lat, i , chociaż wierzymy, że były wojskowy wciąż jest w formie i wysportowany i ma siłę na naparzanki i ratowanie świata i dobrych ludzi, niemniej jednak wiemy też, że chwila i zacznie to brzmieć co najmniej zabawnie. A co wtedy? Czy będziemy poznawali coraz więcej spraw z przeszłości Reachera? To dobre pytanie, które zadaję sobie i zastanawiam się jak z tego wybrnie Lee Child.  

Moja ocena 4.5 / 6

„W dół”. Tim Johnston.

Wydana w Wydawnictwie Marginesy. Warszawa (2016). Ebook.
Przełożyła Karolina Iwaszkiewicz. 
Tytuł oryginalny „Descent”.

Hm, hm, hm…wciągnęła mnie ta książka jak dawno żadna. Do tego stopnia, że kończyłam ją późną nocą co skutkuje tym, że ratować się zamierzam kawą. Ale warto było.
To książka, która ma wiele płaszczyzn. Bo jest to po prostu sprawnie napisany thriller. Ale to też książka o więzi rodzinnej. O jej zachwianiu. Ale przede wszystkim jest to opowieść o miłości rodzicielskiej. Tej, która jest silna i której nie da się skończyć ot tak. Która wiele przetrzyma i która, żeby nie wiem co, nigdy nie podda się w walce o dziecko. To miłość, która potrafi usunąć przeszkody.

„W dół” nie pieści się z czytelnikiem. Zaczyna od razu konkretnie i na temat. Bez owijania w bawełnę. Szybko bowiem wydarza się zło.
Góry Skaliste. Mieszczuchy z nizin postanawiają zrobić sobie letnie wakacje. To ostatnie najprawdopodobniej takie wspólne wakacje w tym składzie. Angela i Grant to małżeństwo, które niebawem wypuści pierworodną, Caitlin, z rodzinnego gniazda. Caitlin jesienią ma rozpocząć studia. Jako, że jej pasją jest bieganie, z łatwością co oczywiście cieszy ją i jej rodzinę, otrzymała w collegu stypendium sportowe. Ale wie, że nie będzie łatwo i konkurencja nie śpi. Wyjazd więc postanawia spędzić głównie na treningach. Pierwszy z nich ma miejsce w poranek po przyjeździe na miejsce. Rodzice zostają w motelu a Caitlin i jej piętnastoletni brat, Sean, towarzyszący siostrze na rowerze ruszają w góry. Dodajmy, nieznane im kompletnie.
W górach, jak to w górach. Są zapierające dech widoki. Cisza. Praktycznie brak ludzi. I brak zasięgu telefonu komórkowego. Co oznacza, że gdy rodzice dzieciaków naprawiają swoje nadwyrężone życiem a raczej jego prozą, relacje, przegapiają jedyne udane połączenie komórkowe. 
I gdy tak Angela i Grant oczekują na powrót dzieci z gór, okazuje się, że gdy wreszcie syn zgłasza się telefonicznie, to nie on jest po drugiej stronie.
Sean bowiem trafia poważnie ranny do szpitala a Caitlin ginie. Wsiada do samochodu nieznanego mężczyzny i ślad po niej ginie.

Spełnia się największy bądź drugi największy koszmar każdego rodzica. Wydarza się to, że dziecko znika. Ginie. Nie ma po nim śladu.  

Ci, którzy liczą na to, że teraz akcja ukaże czytelnikowi żmudnie prowadzone przez jakiegoś niedocenianego acz prężnego detektywa czy ekipę FBI śledztwo, nie doczekają się jednak tego.

Albowiem następna część książki dzieje się „potem” czyli długi czas po zaginięciu.
I od tej pory, przyznaję, jest najciekawiej. Aczkolwiek lektura ta nie należy do lekkich a wręcz lekko depresyjnych.
Bo nie jest łatwo. Bo okazuje się ,że można się zatracić w samooskarżaniu się czy wzajemnie z partnerem czy członkami rodziny. „Nie powinniśmy ich puszczać”. „Nie powinieneś jej zostawiać”. „Powinnam, nie powinienem…” . Tę okrutną w sumie wyliczankę można prowadzić w nieskończoność. Tracąc to, co zostało, nawet jeśli w danej chwili wydaje się, że zostało bardzo bardzo niewiele.
Za co podziwiam autora? Za pomysł. Albowiem, zgodnie z tym, co czytałam w wywiadzie z nim, udostępnionym na stronie wydawnictwa, zaciekawiło go co dzieje się z ludźmi, którym zaginął ktoś bliski „potem” właśnie. Gdy gaśnie światło kamer, gdy reporterzy przewidujący, że nie będzie już więcej ciekawych materiałów do wieczornych wydań wiadomości, zwijają żagle. Gdy owe żagle zwijają też, co na pewno najbardziej przygnębiające, prowadzący śledztwo.

I co teraz? Czy powiedzieć sobie samemu, że trzeba przestać szukać? Urwać wątłą ale jednak wciąż obecną niteczkę nadziei, którą z rozpaczy skryło się bardzo głęboko na dnie serca?

Przez całą książkę poznajemy to, co dzieje się z Courtlandami po zaginięciu Caitlin.
Dowiadujemy się ,że wspólną łączącą ich cechą jest siła. Chociaż może gdy czytamy książkę, nie podejrzewamy , że aż w takim stopniu, jak dowiadujemy się tego czytając końcówkę książki.
Siła. Nie poddawanie się. Niechęć do złożenia broni. Walka do samego końca…tylko czego?

„W dół” to dobry thriller. Oprócz oczywistego wątku kryminalnego mamy tu aspekt zachowań w traumatycznej, konkretnej sytuacji. Mamy prawdziwych a nie wysłodzonych bohaterów. Którzy muszą ratować się pigułkami aby w ogóle wstać z łóżka i zmierzyć się z następnym dniem. Bohaterów, którzy w swojej „żałobie, nie żałobie” potrafią ranić się nawzajem a jednocześnie kiedy trzeba stanąć za sobą murem.
Takie to prawdziwe.
Do tego niezwykły klimat, który Tim Johnston tworzy opisując surową przyrodę, w której dzieje się akcja książki. Nie ma tam miejsca na jakiekolwiek okoliczności łagodzące. A strach , obawy, lęk, walka o przetrwanie (w wielu wymiarach) są oddane tak wiarygodnie, że odczuwa się podczas lektury naprawdę nastrój wręcz depresyjny. 

Ale pomimo tego smutku i przygnębienia podczas lektury czyta się tę książkę naprawdę dobrze. Polecam. Plus, o czym warto wspomnieć, jest bardzo dobrze tłumaczona więc można spokojnie oddać się lekturze.

Moja ocena 5.5 / 6. 

 

„Zmuś mnie”. Lee Child.

Wydana w Wydawnictwie Albatros. Warszawa  (2016). Ebook.

Przełożył Jan Kraśko. 
Tytuł oryginału Make Me. 

Jack Reacher, to serduszko na dłoni 🙂 Nie umie przejść obojętnie wobec kogoś, kto potrzebuje pomocy. Kiedy inni mijają kogoś w potrzebie , Jack zawsze przy kimś takim przystanie i wyciągnie pomocną dłoń. Starsze panie, dzieci, psy i koty 🙂 nikt nie musi czuć się źle gdy w pobliżu jest ON.

Tak, tak, znów przygody Jacka Reachera i szczęśliwie, tym razem ponownie na amerykańskiej ziemi. Ta przygoda na wyjeździe w poprzedniej części najwyraźniej pokazała, że Reacher najlepiej czuje się i rządzi na własnym podwórku.
Lee Child nie zaoferował nam w tej części nic czego byśmy nie znali z poprzednich opowieści o Jacku Reacherze, facecie, który sprząta świat z brudu i zła. I szczerze? Bardzo dobrze, że autor nie zaproponował niczego innego. Wiem, że dla niektórych może to być zarzut, w sumie autor po raz kolejny stosuje stary dobry zabieg. Reacher jest „gdzieś” w podróży, pomiędzy dwoma losowo wybranymi miastami. Coś jednak przykuwa jego uwagę a może to wrodzony radar ukierunkowany na przygody i rozwiązywanie zastałych problemów zawczasu go nakierowuje, dość, że wysiada w miejscowości, w której nigdy wcześniej nie był. Tym razem jest to miejscowość o frapującej do ostatniej karty książki Reachera nazwie Matczyny Spoczynek. Miejscowości, która znajduje się w środku niczego czyli otoczona przez setki kilometrów zbóż, typowo rolnicza miejscowość, w której wydaje się, że życie zamarło po części i nic się w niej nie dzieje. A jednak…
Reacher więc wysiada z pociągu, którym jechał w kierunku Chicago a tak się składa, że wysiada nocą. Spodziewa się, że na stacji będzie jedyną osobą ale tak się nie dzieje. W ten sposób Jack Reacher poznaje byłą agentkę FBI, Chang. Która to z kolei na stacji owej znalazła się za sprawą swego kolegi, również byłego agenta FBI. Który to najprawdopodobniej znalazł sie w Matczynym Spoczynku ale przestał się do niej odzywać. Sama sytuacja, która zaczyna się gmatwać, dziwny nastrój panujący w miasteczku i po prostu ludzkie złe przeczucia, to wszystko powoduje, że Chang zaczyna sądzić, że z jej wspólnikiem stało się coś bardzo złego.

Reacher jak to Reacher, nie pozostaje obojętny na ludzkie nieszczęście i co jest do przewidzenia, angażuje się w sprawę poszukiwań znajomego Chang.
A dalej jest jak to w przygodach Reachera bywa, czyli szukanie złych ludzi, znajdowanie ich i rozprawianie się z nimi.
Trochę nowości, które tym razem w bonusie od autora, a mianowicie Jack Reacher tym razem chociaż zwykle niechętny technice, będzie musiał się z nią przeprosić i nieco zapoznać, a to za sprawą tego, gdzie przyjdzie mu owych złych ludzi również poszukiwać. Wsiądzie też kilka razy na pokład samolotu a przecież każdy kto zna Reachera wie, że to najmniej lubiany przez niego środek transportu.
Ostatecznie jednak samo sprzątanie oczywiście odbędzie się jego własną, spracowaną ręką 😉 A nawet dwoma.

Bardzo mi się ta część opowieści o Jacku Reacherze podobała chociaż zakończenie a raczej samo rozwiązanie sprawy, z którą tym razem się zmierzył, z gatunku bardzo paskudnych.

Dostałam to, czego oczekiwałam po tej lekturze, czyli przygody jednego z ulubionych bohaterów, kawał rozrywki i sensacji. Mnie ( o czym w kontekście książek Lee Childa pisałam już wielokrotnie) to pasuje.

Moja ocena to 5.5 / 6.

 

 

chyba pierwszy raz…

…ponarzekam jednak na przygody Jacka Reachera. Ponarzekam dlatego, że no kurczę, najpierw się rozkręcał a potem w „Sprawie osobistej” nastąpiło długo długo (nie, nie nic) coś, co wlokło się jak flaki z olejem 😦 i nie pomogło, że chwilę tym razem nawet Jack Reacher występował gościnnie w pięknym mieście Paryżu a potem w Londynie. Niestety, „Sprawa osobista” mocno mnie zawiodła. Po długo, długo coś, co się wlokło jak flaki z olejem nastąpiło co prawda coś ale Lee Child, który do tej pory przyzwyczaił mnie do rozwiązań w niewiarygodnym tempie i akcji, za którą ledwo można nadążyć, tu zaserwował mi film owszem ale puszczony w co najmniej zwolnionym tempie. Szkoda, no! Tak się na nią wyczekaliśmy. Dobrze chociaż, że ebook nabyłam w przedpremierze czyli cena była przyzwoita bo autentycznie chyba tę książkę oceniam najgorzej z dotąd przeze mnie czytanych przygód Reachera. Ja nawet wiem, że facet nie będzie wiecznie młodzieniaszkiem i w ogóle, ale niech nie stanie się dobrym wujkiem. Czy jak tam. A poprzednia książka z Reacherem tak mi się podobała, o czym pisałam tu, w tym wpisie
 

No cóż, nie można mieć najwyraźniej wszystkiego (a szkoda, naprawdę). Mam wielką nadzieję, że następna książka  Lee Childa spodoba mi się o wiele bardziej. 

Tu oceniam na jedynie, jedynie bo ten cykl zawsze oceniam o wiele lepiej , na 4.5 / 6.

„Ostatnia sprawa”. Lee Child.

Wydana w Wydawnictwie Albatros. A. Kuryłowicz. Warszawa (2013). Ebook.

Z angielskiego przełożył Lech. Z. Żołędziowski. 
Tytuł oryginału The Affair.

Kolejna książka Lee Childa opisująca perypetie Jacka Reachera cofa nas jako czytelników do początku historii głównego bohatera. Właściwie gdyby ktoś chciał czytać książki chronologicznie a nie tak, jak pisze je autor, to od niej powinien zacząć swoją przygodę z poznawaniem losów Reachera właśnie od tej książki.

Tym razem poznajemy ostatnie śledztwo Jacka Reachera jako śledczego żandarmerii a nie wolnego strzelca jak w następnych książkach. To ostatnia „wojskowa” sprawa, która spowoduje radykalną zmianę w życiu bohatera, jego odejście z wojska i rozpoczęcie „cywilnego” życia.

Tym razem odwiedzimy wraz z głównym bohaterem miasteczko w Missisipi. Aby ratować mieścinę umiejscowiono tam bazę wojskową, która praktycznie jak wiele, wiele innych tego typu miejsc, daje życie mieszkańcom tamtejszych okolic. 

Zamordowano tam białą kobietę. Podejrzenie pada właśnie na któregoś wojskowego a więc Reacher i nie tylko on, rusza do miasteczka aby rozpocząć śledztwo. Tamże poznaje miejscową Szeryf, która okazuje się być byłą wojskową, jak również nie byłby sobą, gdyby a to z kimś nie zadarł a to komuś nie pomógł a to kogoś nie pomścił. No, cały Reacher. 

Ślad zbrodni faktycznie zdaje się prowadzić w stronę wojska ale nie jest to wcale pewne i to czy faktycznie tak sprawa miała miejsce czy wręcz odwrotnie, przyjdzie Jackowi oczyścić wojsko z niesłusznych zarzutów, tego przekonamy się podczas lektury. Jak zwykle, akcja dzieje się wartko, jest wiele zwrotów akcji, rozmaitych zaskoczeń i czyta się książkę naprawdę dobrze. 
Jak dla mnie to jedna z lepszych książek o Reacherze.
Jak wczoraj powiedziałam do P., naprawdę nie wiem, jak Lee Child to robi i udaje się mu pisać tak „równo”, tak, że jako czytelnik wiem, że mogę śmiało czekać na każdą następną książkę tego autora bo wiem, że się nie zawiodę.  

Moja ocena to 6 / 6.

 

„W tajnej służbie”. Lee Child.

Wydana w Wydawnictwie Albatros. A. Kuryłowicz. Warszawa (2013 wydanie elektroniczne).

Tytuł oryginału Without Fail.

Przełożyła Paulina Braiter.

Książka ta została już wcześniej wydana pod tytułem „Bez pudła” i była to jedyna, której „brakowało mi” do kompletu przeczytanych do tej pory książek (teraz doszła najnowsza czyli „Ostatnia sprawa” ale to już też mam na ebooku). 
No, muszę powiedzieć, że gdyby nie pewien interesujący i bardzo absorbujący Młody Człowiek, przeczytałabym ją o wiele, wiele szybciej niż to miało miejsce, jako, że czyta się ją świetnie i nie można się od niej oderwać.

Ci, którzy czytają dłużej mój blog wiedzą, że książki Lee Childa to jedyna tak naprawdę sensacja, jaką czytam, ale za to jaka to sensacja! Z gatunku najlepszych.

Jeden z moich ulubionych książkowych bohaterów, Jack Reacher tym razem wraca po części do wspomnień i przeszłości. Wraca do wspomnień o zmarłym bracie, z którego to brata byłą dziewczyną spotyka się. I która to dziewczyna ma pewne niecodzienne zlecenie dla Jacka. Z gatunku tych niebezpiecznych i niewykonalnych. Szybko okazuje się , na czym konkretnie owo zadanie ma polegać a z czasem Reacher dowiaduje się szczegółów sprawy, zwłaszcza odkąd z byłą koleżanką z wojska zostaje praktycznie zatrudniony w Secret Service aby przeprowadzili oni pewien można to nazwać „audyt”.

Jak to jest u Childa, od tej pory akcja rozkręca się i nabiera tempa abyśmy jako czytelnicy wciągnęli się w akcję i nie mogli od niej oderwać. W tej części trochę więcej poznajemy samych relacji braterskich, jakie łączyły głównego bohatera z jego zmarłym bratem. Po raz pierwszy też i raczej jak sądzę, raczej po raz ostatni a na pewno nieliczny, Jack Reacher występuje ubrany w markowe garnitury, eleganckie koszule, krawaty i błyszczące buty.

No i, co nie do pogardzenia, miło czyta się kolejną część mając świadomość, że Reacher jak zwykle wyjdzie z opresji praktycznie bez szwanku, a przy okazji posprząta po złych ludziach i pozamiata brudy tego świata.

Moja ocena to 5.5 / 6.

„Czasami warto umrzeć”. Lee Child.

Czasami warto umrzeć

 

Wydana w Wydawnictwie Albatros.  A. Kuryłowicz. Warszawa (2012).

Z angielskiego przełożył (bardzo zacnie, oddając klimat książek o Jacku Reacherze) Lech Z. Żołedziowski. Tytuł oryginału Worth dying for.

Jeden z naszych rodzinnych ulubionych autorów i chyba mój ulubiony bohater książkowy (no dobra, oprócz Poirota) wraca. W wielkim stylu! Jack Reacher w tej częsci jest w wyjątkowo świetnej formie. Pomimo urazu dłoni, jakich nabawił się w poprzedniej akcji. Jednak czy to jest coś, co jemu akurat mogłoby przeszkodzić w posprzątaniu złego świata?

To przemieszczające się po całych Stanach wzdłuż i wszerz chodzące serduszko na dłoni, które nie jest w stanie pozostawić obojętnie ludzi potrzebujących pomocy i interwencji zawsze jest na straży porządku. Nie inaczej stanie się zimą w kolejnym amerykańskim stanie, do którego dotarł Jack Reacher czyli w Nebrasce. Oczywiście, są ludzie, którzy mogą powiedzieć, że faceta dosłownie „nosi” i musi się „wtrącić”. Mówią tak oczywiście ci, którzy tego wtrącania najchętniej by uniknęli. No i zawsze ci, którzy nie przypuszczają jak wygląda efekt końcowy „wtrącania się” Jacka Reachera.

Kiedy tylko Reacher trafia do Nebraski w miejscowym motelu, w barze, natrafia na miejscowego lekarza, który topi problemy w alkoholu. Tym, którzy przypuszczają, że Jack włącza się w jakąś antyalkoholową akcję od razu mówię, że nie tędy droga. Ale to ów miejscowy lekarz będzie ogniwem w bardzo specyficznym łańcuchu, który ma miejsce w tej wyludnionej rolniczej okolicy USA. Ogniwem dziwnego łańcucha, którym poruszają jak chcą i w którą chcą stronę Duncanowie. Dziwna i nieciekawa rodzina, a raczej mężczyźni z tej rodziny, którzy po prostu rządzą okolicą i trzymają wszystkich w garści. 

Zahukani, poddani im ludzie jakby zamarli lata temu i brak im werwy, siły i być może często już motywacji do zerwania z tym, co zostało stworzone i trwa w chorej rzeczywistości. 

Jack Reacher szybko zorientuje się, co tu tak naprawdę jest grane. I szybko zdecyduje się na interwencję. Jak ja to mówię, „posprząta wreszcie zastany bałagan”.

Tematyka nie będzie łatwa. W tle szybko pojawi się motyw zaginionego dziecka, ośmioletniej dziewczynki. To tło coraz to bardziej będzie nam się jawić jako nieciekawe i naprawdę śmierdzące. Ale warto jak zwykle warto przeczytać kolejną opowieść o Jacku Reacherze.

Szkoda tylko, tu się powtórzę, że wydawnictwa u nas tak się nie spieszą z wydawaniem kolejnych części przygód Reachera. A wiem z poszukiwań na własnym blogu, że są to książki bardzo poczytne i oczekiwane. 

I jeszcze mały cytacik, ot, żeby pokazać klimat i poczucie humoru Reachera:

„-Znów zaczynasz coś kombinować, prawda? Wydaje ci się, że skoro zgasiłeś światła i zrobiło się ciemno, to może uda ci się mnie zaskoczyć, bo nie najlepiej widzę. Ale to nieprawda. Mam sokoli wzrok i widzę wszystko. W konkursie widzenia po ciemku wygrywam z sowami. Sowa w goglach noktowizyjnych widzi gorzej ode mnie”. (str. 263).

Bardzo polecam! 
Moja ocena to 6 / 6.