Wydana w Wydawnictwie Marginesy. Warszawa (2016). Ebook.
Przełożyła Karolina Iwaszkiewicz.
Tytuł oryginalny „Descent”.
Hm, hm, hm…wciągnęła mnie ta książka jak dawno żadna. Do tego stopnia, że kończyłam ją późną nocą co skutkuje tym, że ratować się zamierzam kawą. Ale warto było.
To książka, która ma wiele płaszczyzn. Bo jest to po prostu sprawnie napisany thriller. Ale to też książka o więzi rodzinnej. O jej zachwianiu. Ale przede wszystkim jest to opowieść o miłości rodzicielskiej. Tej, która jest silna i której nie da się skończyć ot tak. Która wiele przetrzyma i która, żeby nie wiem co, nigdy nie podda się w walce o dziecko. To miłość, która potrafi usunąć przeszkody.
„W dół” nie pieści się z czytelnikiem. Zaczyna od razu konkretnie i na temat. Bez owijania w bawełnę. Szybko bowiem wydarza się zło.
Góry Skaliste. Mieszczuchy z nizin postanawiają zrobić sobie letnie wakacje. To ostatnie najprawdopodobniej takie wspólne wakacje w tym składzie. Angela i Grant to małżeństwo, które niebawem wypuści pierworodną, Caitlin, z rodzinnego gniazda. Caitlin jesienią ma rozpocząć studia. Jako, że jej pasją jest bieganie, z łatwością co oczywiście cieszy ją i jej rodzinę, otrzymała w collegu stypendium sportowe. Ale wie, że nie będzie łatwo i konkurencja nie śpi. Wyjazd więc postanawia spędzić głównie na treningach. Pierwszy z nich ma miejsce w poranek po przyjeździe na miejsce. Rodzice zostają w motelu a Caitlin i jej piętnastoletni brat, Sean, towarzyszący siostrze na rowerze ruszają w góry. Dodajmy, nieznane im kompletnie.
W górach, jak to w górach. Są zapierające dech widoki. Cisza. Praktycznie brak ludzi. I brak zasięgu telefonu komórkowego. Co oznacza, że gdy rodzice dzieciaków naprawiają swoje nadwyrężone życiem a raczej jego prozą, relacje, przegapiają jedyne udane połączenie komórkowe.
I gdy tak Angela i Grant oczekują na powrót dzieci z gór, okazuje się, że gdy wreszcie syn zgłasza się telefonicznie, to nie on jest po drugiej stronie.
Sean bowiem trafia poważnie ranny do szpitala a Caitlin ginie. Wsiada do samochodu nieznanego mężczyzny i ślad po niej ginie.
Spełnia się największy bądź drugi największy koszmar każdego rodzica. Wydarza się to, że dziecko znika. Ginie. Nie ma po nim śladu.
Ci, którzy liczą na to, że teraz akcja ukaże czytelnikowi żmudnie prowadzone przez jakiegoś niedocenianego acz prężnego detektywa czy ekipę FBI śledztwo, nie doczekają się jednak tego.
Albowiem następna część książki dzieje się „potem” czyli długi czas po zaginięciu.
I od tej pory, przyznaję, jest najciekawiej. Aczkolwiek lektura ta nie należy do lekkich a wręcz lekko depresyjnych.
Bo nie jest łatwo. Bo okazuje się ,że można się zatracić w samooskarżaniu się czy wzajemnie z partnerem czy członkami rodziny. „Nie powinniśmy ich puszczać”. „Nie powinieneś jej zostawiać”. „Powinnam, nie powinienem…” . Tę okrutną w sumie wyliczankę można prowadzić w nieskończoność. Tracąc to, co zostało, nawet jeśli w danej chwili wydaje się, że zostało bardzo bardzo niewiele.
Za co podziwiam autora? Za pomysł. Albowiem, zgodnie z tym, co czytałam w wywiadzie z nim, udostępnionym na stronie wydawnictwa, zaciekawiło go co dzieje się z ludźmi, którym zaginął ktoś bliski „potem” właśnie. Gdy gaśnie światło kamer, gdy reporterzy przewidujący, że nie będzie już więcej ciekawych materiałów do wieczornych wydań wiadomości, zwijają żagle. Gdy owe żagle zwijają też, co na pewno najbardziej przygnębiające, prowadzący śledztwo.
I co teraz? Czy powiedzieć sobie samemu, że trzeba przestać szukać? Urwać wątłą ale jednak wciąż obecną niteczkę nadziei, którą z rozpaczy skryło się bardzo głęboko na dnie serca?
Przez całą książkę poznajemy to, co dzieje się z Courtlandami po zaginięciu Caitlin.
Dowiadujemy się ,że wspólną łączącą ich cechą jest siła. Chociaż może gdy czytamy książkę, nie podejrzewamy , że aż w takim stopniu, jak dowiadujemy się tego czytając końcówkę książki.
Siła. Nie poddawanie się. Niechęć do złożenia broni. Walka do samego końca…tylko czego?
„W dół” to dobry thriller. Oprócz oczywistego wątku kryminalnego mamy tu aspekt zachowań w traumatycznej, konkretnej sytuacji. Mamy prawdziwych a nie wysłodzonych bohaterów. Którzy muszą ratować się pigułkami aby w ogóle wstać z łóżka i zmierzyć się z następnym dniem. Bohaterów, którzy w swojej „żałobie, nie żałobie” potrafią ranić się nawzajem a jednocześnie kiedy trzeba stanąć za sobą murem.
Takie to prawdziwe.
Do tego niezwykły klimat, który Tim Johnston tworzy opisując surową przyrodę, w której dzieje się akcja książki. Nie ma tam miejsca na jakiekolwiek okoliczności łagodzące. A strach , obawy, lęk, walka o przetrwanie (w wielu wymiarach) są oddane tak wiarygodnie, że odczuwa się podczas lektury naprawdę nastrój wręcz depresyjny.
Ale pomimo tego smutku i przygnębienia podczas lektury czyta się tę książkę naprawdę dobrze. Polecam. Plus, o czym warto wspomnieć, jest bardzo dobrze tłumaczona więc można spokojnie oddać się lekturze.
Moja ocena 5.5 / 6.